Ostatni poniedziałek 2025 roku na długo zapadnie w mojej pamięci. Po siedmiu latach ponownie odwiedziłem halę Centrum w Dąbrowie Górniczej, aby obejrzeć mecz ekstraklasy koszykarzy. Pod względem emocji nie mogłem chyba lepiej trafić, bo doszło do dogrywki, w której miejscowy MKS pokonał Kinga Szczecin.
Faworytem tej potyczki były plasujące się w górnej części tabeli Orlen Basket Ligi (bilans 8 zwycięstw i 3 porażki) popularne Wilki Morskie. W poprzedniej kolejce zespół prowadzony przez Macieja Majcherka pokonał liderującą Arkę Gdynia. Natomiast team z Zagłębia Dąbrowskiego w dwunastu rozegranych spotkaniach zwyciężył tylko pięciokrotnie, co oznaczało, że znajdował się w niższych rejonach ligowej stawki. Przed sezonem oczekiwano tam lepszych wyników, skądinąd nie dziwi więc, że po porażce z outsiderem z Krosna władze klubu rozstały się z trenerem Krzysztofem Szablowskim. Zaangażowany w jego miejsce Artur Gronek zaliczył udany start - 23 grudnia MKS wygrał w Toruniu z sąsiadującymi w tabeli Twardymi Piernikami. W poniedziałkowy wieczór czekał go debiut przed własną publicznością. Ponownie nie mógł skorzystać z Dominica Greena, który miał być jednym z liderów drużyny, tymczasem po wyleczeniu kontuzji i zaledwie trzech występach nabawił się kolejnego urazu. W jego miejsce sprowadzono znanego w Polsce (Spójnia Stargard) Justina Gray'a, który w poniedziałkowy wieczór wybiegł na parkiet, ale jego udział w grze był cokolwiek symboliczny.
Początkowo wydawało się, że King nie da żadnych szans niepewnie grającym gospodarzom. Pod koniec pierwszej kwarty tablica pokazywała już dwucyfrową różnicę (9:20). Podobnie było jeszcze przez moment w drugiej odsłonie, ale wtedy nastąpił zwrot akcji. Gracze MKS-u zaczęli poczynać sobie coraz odważniej - poprawili skuteczność i ograniczali ofensywne atuty gości. Jeszcze przed przerwą podopieczni trenera Gronka wyszli na prowadzenie, ale ostatecznie po upływie 20 minut minimalnie lepsi byli szczecinianie (40:42). Również po zmianie stron nieznaczną przewagę posiadali goście, którzy po trzech kwartach mieli na koncie dwa "oczka" więcej (64:66).
W decydującej fazie inicjatywę zaczęła przejmować ekipa z Dębowego Miasta, doprowadzając ze stanu 66:71 do 79:74. Na 25 sek. przed końcową syreną za sprawą najlepszego w szeregach Kinga Nemanji Popovicia było 83:84. Gdy zostało jeszcze 5 sek., faulowany Jakub Musiał wykorzystał tylko pierwszy rzut wolny. Po ofensywnej zbiórce jego kolegom nie udało się umieścić piłki w koszu. 84:84 i dogrywka! W dodatkowym czasie gry istniał tylko jeden zespół. Dzięki udanym akcjom Amerykanów gospodarze odskoczyli na 7 pkt, na co gracze z Pomorza Zachodniego nie umieli odpowiedzieć w jakikolwiek sposób. Na trybunach wybuchła euforia. Ostatecznie to niezwykle zacięte, stojące na dobrym poziomie spotkanie zakończyło się wynikiem 102:93.
Największy wkład w zwycięstwo gospodarzy miał duet Luther Muhammad - Efrem Montgomery. Ten pierwszy zdobył 20 pkt, natomiast amerykański podkoszowy zanotował bardzo mocne double-double, notując 18 pkt i 14 zbiórek, w tym aż 11 w ataku, a do tego popisał się wysoką skutecznością z gry (8/11). Na dobrym poziomie, choć bez większych fajerwerków zagrali ich rodacy - Ronald Curry i Dale Bonner. Z upływem czasu rozkręcał się Musiał, który nie tylko napędzał grę drużyny, dobrze bronił, ale zaliczył też ważne trafienia w czwartej kwarcie. Wśród pokonanych najkorzystniej zaprezentowali się Serbowie - wspomniany już center Popović zdobył 23 pkt, a playmaker Jovan Novak rozdał 9 asyst. Dobrze ze swoich zadań wywiązał się doskonale znany w Przemyślu Maximillian Egner, który w ciągu 15 minut zdobył 8 pkt, dokładając 3 przechwyty. Szczególnie mogły podobać się jego dwie akcje na przełomie trzeciej i czwartej kwarty - efektowny wsad i akcja 2+1. Cieszy, że były zawodnik pierwszoligowych wówczas Niedźwiadków już drugi sezon dostaje solidne minuty w Orlen Basket Lidze, zwłaszcza że w Szczecinie panuje spora konkurencja. Niemniej akurat w poniedziałkowy wieczór poniżej swoich możliwości spisali się reprezentanci Polski - Przemysław Żołnierewicz i Tomasz Gielo.
Początek kadencji trenera Gronka jest dość udany. Czy w dłuższej perspektywie ten niegdyś bardzo dobrze rokujący szkoleniowiec (w 2017 roku był najmłodszym w historii ligi zdobywcą tytułu mistrzowskiego), a w ostatnich latach nie mający zbyt dobrej passy, wypełni stawiane przed nim cele? Rok temu MKS był niemal nad przepaścią, ale dzięki dużo lepszej rundzie rewanżowej utrzymał się w ekstraklasie. Teraz władze klubu mierzą w awans do play-off i nie wydaje się to był zadanie nierealne. Stabilizacja na ławce trenerskiej byłaby mocno pożądana, bowiem ostatnia roszada była już trzecią w ciągu niespełna roku. Natomiast wydaje się, że dla posiadającego mocny zestaw personalny Kinga porażka w Dąbrowie Górniczej była wypadkiem przy pracy. Ta drużyna jest w stanie skutecznie walczyć o pierwszą czwórkę w fazie zasadniczej.
W grudniu 2018 roku, gdy ostatni raz byłem w hali Centrum, broniący wówczas tytułu mistrzowskiego (i to skutecznie) Anwil Włocławek okazał się zdecydowanie lepszy od gospodarzy, będących jednym z głównych zaskoczeń in plus tamtych rozgrywek. Choć mogłem podziwiać klasę zwycięzców, to zabrakło emocji, a niezbyt liczni (zwłaszcza jak na renomę rywali) kibice niespecjalnie żyli wydarzeniami na parkiecie. Dlatego cieszę się, że tym razem tej koszykarskiej walki i dramaturgii było aż nadto, jak również frekwencja i atmosfera na trybunach jak najbardziej dopisały. Jednym słowem - trafiłem na bardzo dobre koszykarskie widowisko!


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz