W finale Polskiej Ligi Koszykówki nie było niespodzianki. Po raz trzeci raz z rzędu, a czwarty w historii, mistrzem Polski został Stelmet BC Zielona Góra. W finałowej batalii obrońcy tytułu czterokrotnie Polski Cukier Toruń. Trzeba jednak przyznać, że wynik 4-1 jest nieco mylący, bo dwa ostatnie mecze równie dobrze mogły zakończyć się korzystnie dla nowicjuszy w walce o złoto.
fot. Andrzej Romański / plk.pl |
Rozgrywane w Zielonej Górze dwa pierwsze spotkania nie przyniosły emocji. Mistrzowie odnieśli pewne zwycięstwa, napotykając na opór torunian właściwie tylko do przerwy. Mimo że przed drugim starciem stracili Nemanję Djurisicia, wydawało się, że mają wiele argumentów, aby już w Toruniu zapewnić sobie kolejny ligowy triumf. W trzecim meczu doszło do reaktywacji Twardych Pierników. Tego dnia podopieczni Jacka Winnickiego byli po prostu lepszym zespołem, zwłaszcza w strefie podkoszowej, w czym największy udział miał nieobliczalny Cheikh Mbodj. Było więc już wiadomo, że finałowa rywalizacja nie zakończy się w najwcześniejszym terminie. W czwartej potyczce inicjatywę miał Stelmet, ale w ostatnich minutach jeszcze nic nie było przesądzone. Ostatecznie goście utrzymali prowadzenie, a bohaterem był bez wątpienia James Florence, który aż 8 razy trafił za 3 pkt, wyrównując rekord finałów ekstraklasy w tym elemencie (w 2005 roku takie osiągnięcie zanotował Joe Crispin, grający wówczas w Anwilu Włocławek).
3-1 i kolejne spotkanie u siebie - ekipa prowadzona przez Artura Gronka była więc na najlepszej drodze do urzeczywistnienia swojego celu. Jak mówi jednak stare porzekadło - dopóki piłka w grze, wszystko możliwe. Kilka godzin temu faworyci zostali zmuszeni do maksymalnego wysiłku, bo przegrywali do przerwy różnicą aż 18 pkt! Sporo wskazywało więc na to, że dojdzie do meczu nr 6, tym bardziej, że jeszcze pod koniec trzeciej kwarty goście utrzymywali kilkunastopunktową przewagę. Wtedy impuls do natarcia dał Thomas Kelati, który popisał się wspaniałym buzzer beaterem, redukując straty do 11 pkt. Ten rzut można oglądać bez końca! (film Polskiej Ligi Koszykówki)
To był przełomowy moment, który poniósł gospodarzy, niesionych coraz głośniejszym dopingiem swoich kibiców. Kolejne "trójki" (ogółem aż 16) i coraz lepsza obrona pozwoliły im zbliżyć się już dosłownie na wyciągnięcie ręki, a w decydujących momentach zdobyć kilka punktów przewagi. Zawodnicy z Torunia nie potrafili skutecznie odeprzeć tego natarcia. Ostatecznie skończyło się 88:82 i w hali CRS zapanowała wielka radość.
MVP finałów został wybrany Florence. W pięciu finałowych potyczkach zdobywał średnio 16,4 pkt, 3,2 asysty oraz eval 16,2, spędzając na boisku przeciętnie niewiele dłużej niż 20 minut. Amerykański rozgrywający prezentował się zdecydowanie lepiej niż w sezonie zasadniczym i poprzednich rundach play-off. Ponieważ spisywał się poniżej oczekiwań, w zimie pojawiały się nawet sygnały, że klub z Zielonej Góry pożegna się z tym graczem. Jeszcze raz okazało się jednak, że warto dać komuś szansę niż pochopnie skreślać. Florence był najbardziej potrzebny w szczególnie newralgicznych momentach.
Stelmet dysponował bardziej wyrównanym składem, a przede wszystkim większą siłą rażenia z obwodu. W pięciu spotkaniach zaliczyli aż 61 celnych rzutów z dystansu. W dwóch ostatnich częściej trafiali za 3 pkt niż za 2 pkt. Mieli kilku egzekutorów - Florence, Kelati, a także Przemysław Zamojski i Łukasz Koszarek. Zamojski jest pierwszym koszykarzem, który dziewięć razy został mistrzem Polski - najpierw pięć razy z Asseco Prokomem, a teraz już po raz czwarty ze Stelmetem. Również czwarty raz z tytułu cieszył się Koszarek, który jako kapitan ponownie wzniósł do góry mistrzowski puchar. Może nie był szczególnie widoczny, ale znów robił swoje, Dzisiaj jego punkty pozwoliły gonić torunian, a jego "trójka" na 90 sek. przed końcem, dająca prowadzenie, była bezcenna.
Ciężar udźwignął też Gronek, który przeszedł do historii z innego powodu. 32-latek został najmłodszym trenerem w dziejach ekstraklasy, który sięgnął po mistrzowski tytuł. Kiedy rok temu obejmował to stanowisko po Sašo Filipovskim, nie sposób było nie mieć wątpliwości, czy poradzi sobie w tak odpowiedzialnej roli. Były różne momenty, w tym kilka wpadek w fazie zasadniczej, ale w decydujących chwilach wykonał swoją pracę wybornie. W lutym prowadzony przez niego team zdobył przecież Puchar Polski, a teraz zrealizował najważniejszy cel. Ciekawe, jak potoczy się dalej kariera młodego trenera. Przy okazji wypada wspomnieć, że Gronek mógł liczyć na wsparcie znanych niegdyś koszykarzy (m.in. Polonii Przemyśl) - Andrzeja Adamka i Arkadiusza Miłoszewskiego.
Wydaje się, że drużyna z województwa lubuskiego nie dysponowała takim potencjałem, jak w poprzednim sezonie, jednak i tak przewyższała ligową konkurencję. Wiadomo, że na korzyść Koszarka i spółki zadziałała ćwierćfinałowa wpadka pierwszego przed play-off Anwilu Włocławek, oznaczająca, że do obrony tytułu wystarczyło im wygrać wszystkie potyczki w hali CRS. Jak jednak pokazał Polski Cukier, ten atut wcale nie był taki oczywisty i wszystko trzeba wyszarpać w twardej walce na boisku.
Duże brawa należą się także właśnie torunianom. Przed sezonem mało kto spodziewał się, że ta ekipa powalczy o półfinał, a tymczasem w sezonie zasadniczym długo była liderem. Później było już nieco gorzej, ale w ćwierćfinale Twarde Pierniki nie dały żadnych szans Rosie Radom, osiągając to, co nie udało się rok temu (wtedy też zajęli czwarte miejsce przed play-off, ale odpadli w pierwszej rundzie). W półfinale Polski Cukier równie pewnie ograł Energę Czarnych Słupsk. Ten sukces pewnie nie byłby możliwy, gdyby nie osoba trenera. Winnicki zarówno w męskim, jak i żeńskim baskecie znany jest z tego, że z prowadzonych przez siebie zespołów potrafi wyciągnąć niemal maksimum. Nie inaczej działo się właśnie w Toruniu, gdzie nie dysponował jakimś wybitnym zestawieniem personalnym.
Brąz dla BM Slam Stali Ostrów Wlkp. to również spore osiągnięcie, a zarazem nawiązanie do początku poprzedniej dekady, gdy ten klub stanął na najniższym stopniu podium. Oby jeszcze w tym mieście powstała wkrótce hala z prawdziwego zdarzenia.
Podsumowując - zakończyło się zgodnie z oczekiwaniami, ale było bardzo ciekawie. Play-off w PLK mógł zaspokoić gusta wybrednych kibiców. Na wysokości zadania stanął też Polsat Sport, którego transmisje i ich realizacja były na odpowiednim dla marki tej stacji poziomie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz