Końcówka tego sezonu piłkarskiej ekstraklasy przejdzie do historii. Choć nie wnikałem w to aż tak bardzo (a pewnie były na ten temat jakieś artykuły), to chyba nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że nigdy wcześniej przed ostatnią kolejką aż cztery kluby nie miały szans zdobyć tytułu. Legia miała 2 pkt przewagi przed goniącym ją tercetem. Na dodatek w "tę ostatnią niedzielę" zainteresowani zmierzyli się ze sobą. Legia podejmowała Lechię, a Jagiellonia Lecha.
fot. PAP |
Zakończyło się remisami, zatem tytuł został w Warszawie. Patrząc na cały sezon, trudno powiedzieć, czy zasłużenie. Początek w wykonaniu obrońców tytułu był fatalny - porażki w lidze i dość szczęśliwy (wyjątkowy zbieg okoliczności w losowaniu) awans do Ligi Mistrzów, co odtrąbiono jako wielki sukces. Dopiero pożegnanie z przereklamowanym i zupełnie nieczującym mentalności piłkarzy Besnikiem Hasim doprowadziło do poprawy. Dobrze znany na ul. Łazienkowskiej Jacek Magiera tchnął nowego ducha w zespół. Gdy wydawało się, że prześcignięcie liderujących Lechii i Jagiellonii jest tylko kwestią czasu, trochę dziwne ruchy transferowe w przerwie zimowej niekoniecznie pomogły. Chociaż trzeba zauważyć, że wiosną Legia wygrywała zarówno w Gdańsku, jak i w Poznaniu, a po trzydziestu kolejkach minimalnie ustępowała popularnej "Jadze". W grupie "mistrzowskiej" drużyna ze stolicy nie zaznała porażki, wywożąc cenny remis z Białegostoku.
Jakkolwiek w wyścig tego kwartetu po tytuł nie byłem bezpośrednio emocjonalnie zaangażowany, to gdzieś tam tkwiło we mnie przekonanie, że swojego rodzaju sprawiedliwość zapanowałaby, gdyby 4 czerwca wieczorem najwięcej powodów do radości było w Białymstoku. Do takiego obrotu wydarzeń zabrakło jednej bramki. Tylko i aż. W pierwszej połowie Lech wręcz stłamsił gospodarzy, którzy dopiero w końcowych 20-30 minutach zaczęli łapać swój rytm. Odrobili dwubramkową stratę, ale zabrakło im trochę szczęścia, trochę zimnej krwi, trochę precyzji, aby zadać ten decydujący cios i przejść do historii klubu, niejako przy okazji doprowadzając do frustracji legionistów, nerwowo spoglądających na transmisję ze stolicy Podlasia po zakończeniu swojego meczu.
Dlaczego uważałem, że po tytuł powinna sięgnąć Jagiellonia? To klub, który rozegrał swoisty "sezon życia". Ciekawy, ofensywny styl gry, trafione transfery, duże zainteresowanie miejscowych kibiców, niemal w komplecie wypełniających nowoczesny stadion. No i charyzmatyczny trener, którego można różnie oceniać, lecz nie ulega wątpliwości, że to on potrafił mocno wpłynąć na tak wysoką dyspozycję swoich podopiecznych. Niby nie ma ludzi niezastąpionych, jednak Michała Probierza ciężko będzie zastąpić, co może wpłynąć na nieco słabszą postawę tego zespołu w kolejnych rozgrywkach. Tym bardziej, że Legia, Lech i Lechia dysponują wyższymi budżetami. Wiadomo, że po drodze - jak to w sporcie - może wydarzyć się sporo różnych nieprzewidzianych okoliczności i na dziś typowanie, kto będzie walczyć o mistrzostwo wiosną przyszłego roku, przypomina wróżenie z fusów. Oczywiste jest jednak znaczenie kwestii ekonomicznych i przełożenie ich na potencjał sportowy. Tzw. czynnik ludzki odgrywa też niemałą rolę, ale statystycznie cokolwiek rzadziej zdarza się, aby w ligowym futbolu ktoś teoretycznie niżej notowany realnie włączył się do batalii o główne trofeum. Życząc ludziom z Białegostoku utrzymania przez ich drużynę dotychczasowego poziomu, po prostu zauważam, że prawdopodobieństwo powtórzenia takiego sezonu jest mniejsze od rozdawania kart przez trzy ekipy na literę "L".
Chociaż mam nadzieję, że swoje trzy grosze wtrąci Wisła, która po wczesnojesiennych perturbacjach spisywała się całkiem dobrze. Najważniejsze, że nastąpiła stabilizacja - zarówno sportowa, jak i organizacyjna. Może szóste miejsce nie jest szczytem marzeń, bo jak najbardziej możliwe było wyprzedzenie Korony, ale wygląda na to, że kibice "Białej Gwiazdy" mogą patrzeć w przyszłość z większym optymizmem niż rok temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz