Zanim przejdę do sedna sprawy,
tytułem wstępu kilka zdań o tym, co wydarzyło się w ostatnią
sobotę. W końcu pojawiłem się w Przemyślu na meczu piłkarzy
ręcznych SRS Czuwaju. Gospodarze wygrali poprzednie trzy potyczki,
umacniając się na trzeciej pozycji w tabeli grupy B I ligi. Ich
rywalem była ekipa z przeciwnego bieguna ligowej stawki – KSZO
Odlewnia Ostrowiec Świętokrzyski, zajmująca 12. miejsce. Wydawało
się, że przemyślanie powinni wygrać bez większych problemów.
Stało się jednak zupełnie inaczej. Co prawda przez większość
zawodów popularni Harcerze posiadali inicjatywę, ale udało im się
uzyskać najwyżej trzybramkową przewagę. Decydujące fragmenty to
prawdziwy horror – jeszcze 30 sek. przed końcem walczący z
determinacją goście mieli jedno trafienie więcej i znajdowali się
przy piłce, po niewykorzystanym przez Mateusza Kroczka rzucie
karnym. Jednak dwa przechwyty (druga zmiana posiadania wywołała
spore kontrowersje w szeregach KSZO) i dwie kontry, skutecznie
wykończone przez M. Kroczka i Tomasza Kulkę, dały szczypiornistom
znad Sanu bardzo ciężko wywalczone zwycięstwo. Emocji było zatem
co niemiara!
Najlepszym strzelcem SRS Czuwaju
był Maciej Kubisztal, który zdobył 7 goli. To zresztą
żadna nowość, a wręcz często spotykana sytuacja. Pochodzący z
Tarnowa potężny kołowy (195 cm, 120 kg) za kilka miesięcy ukończy
już 36 lat, ale wciąż należy do czołowych zawodników na
I-ligowych parkietach. W tym sezonie jest najskuteczniejszy w teamie
znad Sanu – w osiemnastu występach dokładnie 100 razy pokonywał
bramkarzy rywali. Kilka minut po zakończeniu dramatycznego starcia przeciwko drużynie z Ostrowca Świętokrzyskiego rozmawiałem z
popularnym „Kubłem”. Poniżej zapis wywiadu. Zapraszam do
lektury!
![]() |
fot. Facebook |
Czy 3. miejsce, które obecnie
zajmuje SRS Czuwaj, to dobry wynik?
Zawsze przed rozpoczęciem sezonu
zakładamy sobie, że chcemy wygrać każdy mecz, co oczywiście
dałoby nam pierwsze miejsce. Uważam, że zwycięzca jest jeden, a
reszta jest przegrana. Jednak miejsce na podium można odbierać
pozytywnie. Patrząc na dzień dzisiejszy, idzie nam w miarę dobrze,
mimo pewnych braków kadrowych i problemów zdrowotnych. Procentuje
doświadczenie zebrane przez chłopaków grających na tym poziomie
już kilka lat.
Poziom ligi jest wyrównany,
co pokazał choćby zakończony przed chwilą mecz…
Podobnie jak w poprzednich
sezonach, tabela jest spłaszczona i wystarczy przegrać 2-3 razy z
rzędu, żeby wylądować kilka miejsc niżej. Dążymy do tego, aby
utrzymywać się w tej ścisłej czołówce.
Miesiąc temu zafundowaliście
sobie, jak i kibicom nie lada atrakcję, bo tak trzeba nazwać wizytę
w przemyskiej hali zwycięzców Ligi Mistrzów…
Mamy już szczęście w losowaniu
Pucharu Polski, bo przecież w poprzednim sezonie graliśmy przeciwko
Orlenowi Wiśle Płock. Oczywiście sami to sobie wywalczyliśmy na
parkiecie, eliminując wcześniej Górnika Zabrze. Trochę szkoda, że
w spotkaniu z Vive Tauronem Kielce nie zagraliśmy do końca tego, co
potrafimy, byliśmy zbyt spięci. Mogliśmy postarać się o
nawiązanie bardziej zaciętej walki.
Raczej rzadko kołowy jest
najlepszym strzelcem drużyny. Czy ma to dla Pana znaczenie?
Moje bramki stanowią efekt pracy
zespołu. Nie trafiałbym, gdyby nie podania rozgrywających. W
pierwszej rundzie koledzy zaufali mi też, jeśli chodzi o
egzekwowanie rzutów karnych, co złożyło się na ten wynik.
Widać, że dobrze rozumiecie
się na boisku…
Mamy to szczęście, że
zawodnicy, którzy do nas przychodzą, chcą się rozwijać,
wpasowują się do składu. Tworzymy zgraną grupę ludzi, jesteśmy
kolegami na parkiecie i poza nim, wzajemnie się wspieramy i to
procentuje podczas meczów. Zawsze powtarzam, że w Przemyślu jest
najlepsza atmosfera w tej lidze.
Do Czuwaju trafił Pan już 6
lat temu. Co zdecydowało o związaniu się z przemyskim klubem?
W trakcie sezonu rozstałem się
w przykrych okolicznościach z BKS Stalprodukt Bochnia. Nie chcę do
tego wracać, ale wiadomo, że dalsze losy tego klubu potoczyły się
źle. Po pierwszej rundzie rozgrywek Czuwaj zajmował ostatnie
miejsce w I lidze, z dorobkiem zaledwie 2 pkt, więc przyszedłem w
bardzo trudnej sytuacji. Trenerzy zaufali mi i razem z kilkoma innymi
nowymi zawodnikami udało się zrealizować zadanie, jakim było
utrzymanie się. Dzięki temu powstał ciekawy
zespół, która rok
później wywalczyła
awans do PGNiG Superligi. Było
to pokłosiem bardzo dobrej atmosfery i wyrównanego składu.
Posiadanie kilku wartościowych zmienników znacząco zwiększa
szansę sukcesu w I lidze, przeważając szalę przy wyrównanej
stawce drużyn.
Czego zabrakło, aby utrzymać
się w najwyższej klasie rozgrywkowej?
W okresie przygotowawczym
wydawało się, że posiadamy skład, który jest w stanie nawiązać
walkę z innymi klubami. Wówczas dopadł nas pech - więzadła
krzyżowe zerwał Jozef
Hantak, który przychodził do nas jako król strzelców ligi
czeskiej i mistrz tego kraju. Miał być liderem, a tymczasem nie
zagrał ani razu. Kilku innych zawodników również nie ominęły
problemy zdrowotne, co znacznie komplikowało sytuację kadrową.
Walczyliśmy, na ile mogliśmy, ale nie wystarczyło to na podjęcie
realnej walki o zachowanie ekstraklasowego bytu.
Wydaje się, że po spadku
najważniejsza była względna
stabilizacja…
Zgadza się. Gramy dla kibiców,
cieszymy się, że przychodzą nas oglądać. Zawodnicy i trenerzy
wykonują swoje obowiązki, zarząd dba o kwestie organizacyjne.
Każdy wykonuje więc to, co do niego należy, klub jest stabilny
finansowo. Robimy wszystko, aby prezentować się jak najlepiej na
arenie I-ligowej.
Największy sukces w Pana
karierze?
Osiągnąłem je w czasach gry w
Chrobrym Głogów - zajęliśmy wówczas 5. miejsce w ekstraklasie, a
w Pucharze IHF wystąpiliśmy w 1/8 finału. Jednak mam nadzieję, że
moje największe sukcesy jeszcze przede mną.
Najlepszy mecz?
Trudno wskazać ten jeden. Staram
się zawsze zagrać tak, aby powiedzieć, że lepiej się nie dało,
nie mieć do siebie pretensji.
Boiskowy wzór do
naśladowania? Mam na myśli głównie Pana pozycję.
Jest taki wzór, ale to
rozgrywający – nazywa się Michał Kubisztal. (śmiech)
Właśnie, miałem zapytać o
Pana rodzinę. Poza Panem jeszcze trzech braci zawodowo uprawia
handball. Skąd wzięło się zainteresowanie tym sportem?
W
Tarnowie są bardzo duże tradycje – w wielu rodzinach ktoś grał,
gra albo będzie grać w piłkę ręczną. Tak samo było u nas.
Chodziłem do szkoły podstawowej, w której wuefiści byli trenerami
piłki ręcznej, co także miało wpływ na moje ukierunkowanie.
Chociaż nie było to tak oczywiste, bo do 16. roku życia równolegle
trenowałem koszykówkę, uczyłem się w klasie sportowej o profilu
koszykówka. Jednak gdy przychodziły soboty i trzej bracia
rozmawiali o piłce ręcznej, to musiałem do nich dołączyć.
(śmiech) Oczywiście
nie żałuję tego wyboru, podobnie jak pozostali bracia.
Najważniejsze, aby dopisywało nam zdrowie.
Wspomniany
przez Pana brat był mistrzem Polski, grał kilka lat w Bundeslidze.
Był też powoływany do reprezentacji Polski, lecz nigdy nie zdobył
mocnej pozycji w narodowym teamie. Dlaczego?
Michał jeździł na Mistrzostwa
Świata czy Mistrzostwa Europy, ale nigdy nie dostał prawdziwej
szansy na pokazanie swoich możliwości. Głównie łatał dziury na
środku rozegrania albo po lewej czy prawej stronie. Być może za
wcześnie wrócił z Niemiec.
Czy podoba się Panu w
Przemyślu?
Miasto
jest wspaniałe, czuję się tutaj bardzo dobrze. Nie może być
inaczej, bo w Przemyślu poznałem przyszłą żonę, w
lipcu bierzemy ślub.
Jak długo planuje Pan jeszcze
kontynuować karierę?
To
zależy od zdrowia. Poza tym zawsze powtarzam, że dopóki ktoś
będzie chciał mi za to zapłacić, to bardzo chętnie. (śmiech)
Plany po zakończeniu kariery?
Do końca jeszcze nie wiem,
chociaż jest kilka kierunków. Może trener, może menedżer, może
znajdzie się inna opcja. Będę chciał być w pobliżu piłki
ręcznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz