Kto spodziewał się, że reprezentacja Polski awansuje do ćwierćfinału Eurobasketu? Chyba niewielu, nawet pomimo tego, że fazę grupową tego turnieju biało-czerwoni rozgrywali w Katowicach. W sierpniu wśród rodzimych kibiców i fachowców panował generalny pesymizm. Dlatego tym bardziej warto docenić to osiągnięcie. Już trzecie równie zaskakujące na przestrzeni ostatnich sześciu lat!
fot. Wojciech Figurski - 058sport.pl / KoszKadra
Najpierw w 2019 roku ekipa pod wodzą Mike'a Taylora dość nieoczekiwanie zajęła ósme miejsce na Mistrzostwach Świata. 3 lata później narodowy team prowadzony przez Igora Milicicia sprawił chyba jeszcze większą niespodziankę, kończąc Eurobasket na czwartym miejscu. Rozochoconym kibicom czy też niespecjalnie znającym koszykarskie realia obserwatorom mogło wówczas wydawać się, że na kolejnych kontynentalnych mistrzostwach, których Polska będzie zresztą współgospodarzem, Mateusz Ponitka i spółka powalczą o medal, a w każdym razie będą zaliczać się do grona faworytów. Taka opinia była jednak mocno na wyrost. Nie chodzi już o to, że nie sposób stawiać potencjału naszej reprezentacji na równi z europejskimi mocarzami, ale też zupełnie nie przemawiały za tym wyniki.
O ile awans na Igrzyska Olimpijskie w Paryżu jawił się jako arcytrudne zadanie, zwłaszcza w obliczu rozgrywania decydującego turnieju kwalifikacyjnego w Hiszpanii, to Polacy nawet nie mieli okazji stawić czoła utytułowwanym gospodarzom. Mimo obecności Jeremy'ego Sochana, Walencję opuścili już po fazie grupowej, po porażkach z Bahamami i Finlandią. Natomiast w rozgrywanych bez presji eliminacjach Eurobasketu (współgospodarze mieli zapewniony awans) wygrali tylko jedno z pięciu spotkań, dwukrotnie wyraźnie ulegając Litwie i Macedonii Północnej. Faktycznie sparingowy status tych meczów nie tłumaczy tak marnej postawy. W obliczu Mistrzostw Europy trudno więc było o entuzjazm.
Mężem opatrznościowym kadry miał zostać Sochan, lecz nic z tych planów nie wypaliło. Nasz jedynak w NBA na początku sierpnia nabawił się urazu i musiał opuścić zgrupowanie. Również z powodów zdrowotnych wypadł Igor Milicić junior, aspirujący do gry w najlepszej lidze świata. Selekcjoner miał zatem spory ból głowy z obsadzeniem pozycji silnego skrzydłowego. Optymizmem nie napawały także przegrane sparingi. Poza tym, śledząc przestrzeń medialną, trudno było zorientować się, że lada moment w Polsce odbędą się mistrzostwa kontynentu w drugiej pod względem globalnej popularności dyscyplinie sportu. Nie wystawia to dobrego świadectwa władzom PZKosz, zwłaszcza porównując tę mizerną aktywność z akcjami promocyjnymi przez Eurobasketem w 2009 roku.
Strzałem w "dziesiątkę", mającym ogromny wpływ na rozwój wypadków, okazał się... transfer. Ciężko użyć tu innego słowa, bo 32-letni Jordan Loyd, mistrz NBA z 2019 roku w barwach Toronto Raptors (notabene, tamten sezon był w zasadzie jego jedyną stycznością z tą ligą), nijak nie był dotąd związany z naszym krajem. Nie miał polskich przodków, nie ożenił się z naszą rodaczką, nigdy nie grał w polskiej lidze. W tym kontekście nadanie obywatelstwa amerykańskiemu koszykarzowi, aby w obliczu ważnej imprezy przyszedł z odsieczą naszej reprezentacji, można odbierać jako wątpliwe etycznie. Przepisy FIBA zezwalają na występy jednego naturalizowanego gracza. Takim był przez wiele lat A.J. Slaughter, który należał do czołowych postaci narodowej drużyny zarówno na Mistrzostwach Świata 2019, jak i na Eurobaskecie 2022. Dlaczego zatem znów nie skorzystać z tej furtki, skoro ochoczo czynią tak inne federacje? Co ciekawe, kilka lat temu kolegą klubowym Loyda był Ponitka i obaj chwalili sobie tę współpracę. Być może ten aspekt trzeba uznać za jeden z decydujących przy wyborze naturalizowanego zawodnika?
Już na inaugurację czekało nie lada wyzwanie - Słoweńcy z Luką Donciciem na czele, pałający żądzą rewanżu za ćwierćfinałową porażkę sprzed trzech lat. Gospodarze, niesieni dopingiem blisko 10-tysięcznej publiczności w katowickim Spodku, rozegrali znakomite zawody, w czym największy udział miał Loyd, który zdobył 32 pkt, trafiając 7 z 8 rzutów zza linii 675 cm. Słoweński gwiazdor Los Angeles Lakers zanotował "tylko" 2 pkt więcej, ale nie znalazł odpowiedniego wsparcia w kolegach. Istotny wkład w widowiskowym triumfie (105:95) mieli jeszcze nieoceniony Ponitka, Andrzej Pluta junior i Aleksander Balcerowski.
Dwa dni później, po niezwykle zaciętym i nerwowym (także z powodu emocji okołopolitycznych) meczu, w którym główną rolę odgrywała defensywa, Polska minimalnie pokonała Izrael. Bardzo dobra pierwsza połowa, fatalna trzecia kwarta i mnóstwo determinacji w ostatnich minutach - tak można scharakteryzować postawę kadry. Znów w ogromnym stopniu pomógł Loyd (27 pkt), który skutecznie wykończył dwie ostatnie akcje, co dało dwa "oczka" przewagi. Rywale mieli jeszcze szansę na zwycięstwo, ale w ostatnich sekundach ich lider - Deni Avdija spudłował "trójkę". Sfilmowałem tę sytuację z trybun. Uff, co za emocje...
Nazajutrz biało-czerwoni męczyli się z najsłabszą w grupie Islandią. Choć skala trudności była niższa, znów roztrwonili kilkunastopunktową zaliczkę i dopiero w ostatnich minutach przechylili szalę na swoją korzyść, tym razem oszczędzając kibicom horroru w samej końcówce. Ponownie "polski Jordan" był najlepiej punktującym (26), choć najbardziej efektywny okazał się Ponitka (do 18 pkt dołożył po 8 zbiórek i asyst). Bilans 3-0 zapewnił już awans do 1/8 finału, otwierając szansę na pierwsze miejsce w grupie. Aby tak się stało, konieczna była wygrana z Francją - aktualnym wicemistrzem olimpijskim.
Długo wydawało się, że jest to realny scenariusz. Podopieczni trenera Milicicia nie mieli żadnego respektu dla faworytów i do przerwy mieli trzy "oczka" przewagi. Z biegiem czasu było jednak coraz trudniej - Trójkolorowi przejęli inicjatywę, a w ich szeregach kapitalnie spisywał się podkoszowy Guerschon Yabusele (36 pkt, w tym sześć "trójek"). Ostatecznie ambitnie walczący Polacy zeszli z parkietu z 7-puktową porażką. Znów nie zawiedli obaj liderzy, a z dobrej strony zaprezentowali się również Michał Sokołowski i Kamil Łączyński.
Ponieważ Francja ograła Islandię, a Słowenia pokonała Izrael, przed spotkaniem z Belgią było wiadomo, że bez względu na jego wynik, biało-czerwoni zakończą zmagania w grupie na drugim miejscu. Być może z tego powodu dało się wyczuć zbyt duże rozprężenie, co wykorzystali żegnający się z turniejem rywale, odskakując na 14 pkt. Sygnał do natarcia dał Ponitka i doszło do zaciętej końcówki, w której ostatnie słowo należało do jednego z najlepszych zawodników Orlen Basket Ligi w poprzednim sezonie - Emmanuela Lecomte'a. Jednopunktowa porażka zawsze boli - tym bardziej, że był to ostatni występ przed znakomitą publicznością w Spodku.
fot. Wojciech Figurski - 058sport.pl / KoszKadra
W 1/8 finału reprezentacja Polski trafiła na trzecią drużynę grupy C - Bośnię i Hercegowinę, która uzyskała to miejsce przysłowiowym rzutem na taśmę, po zwycięstwach nad faworyzowaną Grecją i w boju o wszystko z Gruzją. Broniąca tytułu Hiszpania sensacyjnie zajęła w tej rywalizacji dopiero piątą pozycję, co oznaczało powrót do domu! Można było więc wpaść na trudniejszego przeciwnika, choć oczywiście konfrontacja z silnym fizycznie zespołem z Bałkanów również nie zapowiadała się na łatwą. Tym bardziej, że 2 lata temu oba teamy walczyły ze sobą w finale turnieju prekwalifikacyjnego do Igrzysk Olimpijskich - wówczas w Gliwicach minimalnie lepsi byli Polacy. Teraz w Rydze, w niedzielne południe czasu lokalnego, stawka była jeszcze bardziej prestiżowa - wygrana dawała bowiem miejsce w najlepszej ósemce Eurobasketu.
Zaczęło się wręcz katastrofalnie - 2:13 po niespełna czterech minutach. Za dużo nerwowości i błędów, za mało pomysłowości i bezwzględności. Pewnie grający i skuteczni Bośniacy to wykorzystali. Jednak sytuacja na boisku powoli się zmieniała. Biało-czerwoni odrabiali straty, które jeszcze przed przerwą stopniały do minimum, głównie za sprawą Loyda. Po zmianie stron dalej trwała zacięta walka, a na finiszu trzeciej kwarty pierwszy raz na prowadzeniu zameldowali się gracze trenera Milicicia. Duża w tym zasługa Ponitki, a gdy w ostatniej części uaktywnił się Pluta, przewaga wzrosła do 8 pkt. To był przełomowy moment. Rywale nie mogli poradzić sobie z coraz lepszą defensywą, występujący w NBA potężny Yusuf Nurkić pudłował i faulował. Dwa ważne trafienia z rzutów wolnych Balcerowskiego i punkty Loyda sprawiły, że nie nastąpił już żaden zwrot akcji. Koniec! 80:72! Trudno się dziwić, że ogromnej radości całej ekipy. Oni to zrobili! Wrócili z zaświatów! Wskoczyli do najlepszej ósemki! Kto mógł mieć w tym największy udział, jeśli nie Loyd i Ponitka? "Polski Jordan" zdobył 28 pkt, nie myląc się w żadnym z dziewięciu wolnych, a niezawodny kapitan dołożył 19 pkt i 11 zbiórek.
Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko. W ćwierćfinale na drodze polskiego teamu stanęła niepokonana dotąd Turcja, którą zaczęto wskazywać jako jednego z głównych kandydatów do złotego medalu. W pierwszej kwarcie toczyła się wyrównana walka, na co wskazuje choćby remisowy wynik po upływie 10 minut. Kolejna część gry należała jednak zdecydowanie do koszykarzy znad Bosforu, którzy schodzili na przerwę z 14-punktową zaliczką, a po zmianie stron powiększyli ją do 23 pkt. Dało się odczuć ich przewagę w każdym elemencie gry, szerszą ławkę, większy potencjał ofensywny. Szczególnie wśród nich wyróżnił się wybrany do najlepszej piątki turnieju Alperen Sengun, który zaliczył triple-double (19 pkt, 12 zbiórek, 10 asyst). Gdy wydawało się, że w tym spotkaniu nie wydarzy się już nic interesującego, różnica zaczęła topnieć. Polacy poprawili skuteczność, wybronili kilka akcji, końcówkę trzeciej kwarty wygrali 10:2. W decydującej ćwiartce jeszcze zniwelowali straty. 3 minuty przed końcem przy stanie 70:78 mieli piłkę, ale zgubili ją. Turcy byli bezwzględni, trafiając w odpowiedzi zza linii 675 cm. To był decydujący moment. Rywale kontrolowali sytuację, biało-czerwoni nie mieli już sił, ani pomysłu. Wynik 77:91 odzwierciedla to, co działo się na parkiecie w Rydze. W pożegnalnym występie na Eurobaskecie najlepiej - niejako już tradycyjnie - punktowali Loyd i Ponitka (po 19), choć ten drugi był skrupulatnie pilnowany przez graczy znających go z tureckiej ligi, a nawet swojego kolegę klubowego i większość swojej zdobyczy dodał w drugiej połowie.
Warto dodać, że w półfinale Turcja wręcz rozbiła prezentującą zbliżony do niej potencjał Grecję, wygrywając blisko dwukrotnie większą różnicą. Dopiero w finale, po szalenie zaciętej batalii, nieznacznie lepsi od Senguna i spółki okazali się mistrzowie świata - Niemcy. Grecy zakończyli z brązowym medalem, pokonując Finlandię. Właśnie zespół ze Skandynawii był największą rewelacją imprezy: w 1/8 finału wyeliminował aktualnego wicemistrza świata i brązowego medalistę olimpijskiego - Serbię, a w ćwierćfinale poradził sobie z Gruzją, która w pierwszej rundzie play-off odesłała do domu Francję. Nie da się zatem ukryć, że te mistrzostwa stały pod znakiem niespodzianek.
Trzeba powiedzieć otwarcie - biorąc pod uwagę swoje możliwości i ograniczenia, w drugim z kolei Eurobaskecie reprezentacja Polski osiągnęła maksimum. Mimo pesymistycznych przepowiedni, znów bez problemów awansowała do 1/8 finału, gdzie wyszła zwycięsko z zaciętego boju z ekipą porównywalną do niej poziomem. W tym miejscu należało już bić brawo - wtedy i teraz zrobili więcej niż od nich oczekiwano, zwłaszcza w kontekście prognoz. Różnica tkwiła w ćwierćfinale. 3 lata temu zmierzyli się z wyżej notowanym przeciwnikiem, który jednak nie miał swojego dnia. Z późniejszych doniesień wynikało, że w szeregach Słoweńców doszło do różnych nieporozumień, co miało wpływ na boiskową współpracę. Oczywiście nie umniejsza to w niczym wyczynu naszej kadry, bo - jak nieraz powtarzam - szanse trzeba wykorzystywać. I tak się właśnie stało. Tym razem konfrontacja o pierwszą czwórkę była trudniejsza. Nasz narodowy team nie ustrzegł się gorszych momentów, lecz nawet gdyby wszyscy gracze wspięli się na wyżyny swoich umiejętności, to mam wrażenie, że i tak awansowałaby Turcja, która nie pokazała wszystkiego.
Czy bez choćby jednego z duetu Loyd - Ponitka ten ćwierćfinał byłby możliwy? Nie sądzę. Obaj świetnie ze sobą współpracowali i uzupełniali na parkiecie, stanowiąc główne zagrożenie da przeciwników. Loyd został wybrany do drugiej piątki imprezy. Średnia 22,4 pkt dała mu 5. miejsce w klasyfikacji strzelców. W krótkim okresie wniósł mnóstwo energii i pewności siebie, był z drużyną, a nie obok niej, co w przypadku amerykańskich zawodników nie jest takie oczywiste. Pierwszoplanowa postać i główny autor wygranych ze Słowenią i Izraelem, które przesądziły o drugiej pozycji w grupie. Bezcenny był także jego wkład w zwycięstwo z Bośnią i Hercegowiną. Ponitka zanotował średnio 18,1 pkt, a do tego dołożył 8,1 zbiórek, co jak na obwodowego jest znakomitym rezultatem. Znów udowodnił, że jest nie tylko kapitanem, ale i mentalnym liderem kadry. Potrafi w newralgicznych momentach wziąć na siebie ciężar gry, mobilizować kolegów. Tak było choćby po fatalnym początku potyczki w 1/8 finału. Ktoś stwierdził, że gdyby podobny mental pokazywał Robert Lewandowski, to reprezentacja piłkarska mogłaby osiągnąć znacznie więcej. Chyba to lekka przesada, choć może niekoniecznie...
Trochę brakowało kolejnej opcji w ataku. Raz był to coraz pewniej spisujący się w kadrze Pluta, innym razem Sokołowski, czasem swoje dołożyli Balcerowski czy jego waleczny zmiennik - Dominik Olejniczak, w ćwierćfinale zaskoczył mało wcześniej grający Aleksander Dziewa. Jak wspomniałem, problemem była obsada pozycji silnego skrzydłowego. Wskutek urazów Sochana i Milicicia juniora, selekcjoner miał do dyspozycji tylko jedną nominalną "czwórkę". Najczęściej był tam z konieczności ustawiany grający zwykle na "trójce" Sokołowski. Ta pozycja nie jest mu obca, ale rywale czasem wykorzystywali przewagę fizyczną. Popularny "Sokół" nie grał w ostatnich miesiącach poprzedniego sezonu. Niewiele minut w hiszpańskiej Maladze dostawał Balcerowski, co mogło być przyczyną jego mniejszej pewności siebie w podejmowanych decyzjach boiskowych. Ogólnie kłopotem była ograniczona rotacja. A może inaczej - Milicić wypuszczał do gry dziewięciu, dziesięciu czy nawet jedenastu koszykarzy, ale taki realny - przekładający się na choćby kilkanaście minut - udział ograniczał się zazwyczaj do siedmiu, maksimum ośmiu. Względna wymienność była jedynie na pozycjach nr 1 (Pluta - Łączyński) i nr 5 (Balcerowski - Olejniczak). Nie trzeba mówić, że tak intensywny turniej wymaga posiadania szerszej grupy zawodników, którzy są w stanie udźwignąć ciężar tych zmagań. To materiał do przemyśleń na przyszłość.
Wielu było krytyków selekcjonera. Często, po porażkach w eliminacjach Mistrzostw Świata, kwalifikacjach olimpijskich czy potraktowanych ulgowo eliminacjach do tegorocznego Eurobasketu, uważali, że reprezentacja nie rozwija się, styl pozostawia wiele do życzenia, czy też nie grają ci, co powinni. Słowem - odpowiedzialność ponosi trener i być może już nadszedł czas na zmianę. A na pewno po Mistrzostwach Europy, które - w ocenie pesymistów uważających się za realistów - miały dla naszej kadry zakończyć się na fazie grupowej. No ale znów wyszło "inaczej", czyli tak, jak powinno i Milicić zostanie na stanowisku. Jak najbardziej zasłużył! Potrafi natchnąć graczy, ułożyć dobry plan taktyczny i wspólnie z asystentami rozpracować rywali. Trzeba oddać mu, że znów optymalnie przygotował reprezentację do docelowej imprezy.
Wielu było krytyków selekcjonera. Często, po porażkach w eliminacjach Mistrzostw Świata, kwalifikacjach olimpijskich czy potraktowanych ulgowo eliminacjach do tegorocznego Eurobasketu, uważali, że reprezentacja nie rozwija się, styl pozostawia wiele do życzenia, czy też nie grają ci, co powinni. Słowem - odpowiedzialność ponosi trener i być może już nadszedł czas na zmianę. A na pewno po Mistrzostwach Europy, które - w ocenie pesymistów uważających się za realistów - miały dla naszej kadry zakończyć się na fazie grupowej. No ale znów wyszło "inaczej", czyli tak, jak powinno i Milicić zostanie na stanowisku. Jak najbardziej zasłużył! Potrafi natchnąć graczy, ułożyć dobry plan taktyczny i wspólnie z asystentami rozpracować rywali. Trzeba oddać mu, że znów optymalnie przygotował reprezentację do docelowej imprezy.
Już w listopadzie zaczynają się eliminacje Mistrzostw Świata. Nie będzie łatwo, ale awans jest jak najbardziej realny. To następne wyzwanie dla Milicicia, który powinien spróbować w kadrze kilku nowych zawodników, bądź takich, którzy w bliższej lub dalszej przeszłości nosili koszulkę z Orłem i w tym momencie zasługują na kolejną szansę. Jednak najważniejszy oczywiście będzie wynik.
A póki co, przerabiając nieco hasło akcji promocyjnej PZKosz, powiem: dzięki za kolejny bardzo dobry Eurobbasket!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz