sobota, 24 września 2022

Przeszli do historii!

Polska tuż za podium Eurobasketu! Największy sukces męskiej reprezentacji od ponad 50 lat! Kto mógłby się tego spodziewać przed turniejem, a nawet na jego początku?! O zaskakującym ósmym miejscu na Mistrzostwach Świata w 2019 roku mało kto już pamiętał. Głównie dlatego, że w ostatnich kilkunastu miesiącach kadrze nie wiodło się - mówiąc łagodnie - zbyt dobrze. Poza tym w środowisku koszykarskim nie brakowało konfliktów, psujących atmosferę i medialny wizerunek całej dyscypliny.

fot. Wojciech Figurski / 400mm.pl
fot. Wojciech Figurski / 400mm.pl

O ile brak kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich w Tokio można było jakoś przeboleć, to później zaczęło się już dziać coraz gorzej. Po siedmiu latach pracy - na ogół pozytywnie ocenianej - z fotelem selekcjonera pożegnał się Mike Taylor. Następca, czyli Igor Milicić, zasłużył na tę posadę wynikami w Anwilu Włocławek i Stali Ostrów Wielkopolski (choć też zdarzały mu się niepowodzenia, jak choćby w ostatnim sezonie). Postawił na odmłodzenie zespołu, co nie zdało egzaminu w eliminacjach MŚ. Ostatnie miejsce w grupie sprawiło, że już pod koniec sierpnia biało-czerwoni rozpoczęli eliminacje do... właściwych eliminacji następnego Eurobasketu. Na dokładkę trafili najgorzej jak mogli, bo na Chorwację, z którą nieznacznie przegrali w Warszawie. Ponieważ awans do bezpośrednich eliminacji uzyska jedynie zwycięzca grupy, po tym rozstrzygnięciu spora część obserwatorów bez większego ryzyka mogła powiedzieć, że Polski zabraknie w Mistrzostwach Europy w 2025 roku.

Mając również na uwadze absencję Jeremy'ego Sochana, zamierzającego jak najlepiej przygotować się do debiutanckiego sezonu w NBA, wydawało się, że Polacy nie odegrają poważniejszej roli na Eurobaskecie, a nawet będą mieć problemy z wyjściem z grupy. Tymczasem już w swoim premierowym meczu Mateusz Ponitka, A.J. Slaughter i spółka pewnie ograli wyżej notowanych w kontynentalnym rankingu współgospodarzy - Czechów. Potem wyraźnie ulegli Finlandii, ale dwa kolejne spotkania zakończyły się dla nich pomyślnie. Szczególnie cenne okazało się zwycięstwo z nieco silniejszym "na papierze" Izraelem, które notabene przyszło łatwiej niż pokonanie grupowego outsidera - Holandii. Przy bilansie 3-1 awans do fazy pucharowej był już pewny, a nawet otwierała się szansa na... wygranie grupy. No ale to byłoby już za wiele, bo przecież ostatni rywal był zdecydowanie najsilniejszy. Serbowie szybko udowodnili to na parkiecie, nie pozostawiając żadnych złudzeń. Tak czy inaczej - trzecie miejsce w grupie można było poczytywać za niespodziankę in plus.

W 1/8 finału Polska zmierzyła się z Ukrainą. Szanse oceniano 50 na 50. Przez całe 40 minut trwała zacięta walka. Najpierw lekko na plusie byli podopieczni trenera Milicicia, ale z czasem zaczęła zarysowywać się przewaga wschodnich sąsiadów. Na szczęście w końcówce więcej dobrych momentów zanotowali biało-czerwoni, prowadzeni do triumfu przez swoich liderów - Ponitkę i Slaughtera. 

W ćwierćfinale czekała broniąca tytułu mistrzowskiego Słowenia, ze znakomitym Luką Donciciem w składzie. Pokonanie tak mocnej ekipy uważano za cokolwiek mało realne, ale raz jeszcze okazało się, że gdy rozpoczyna się mecz, teoretyczne rozważania mogą śmiało trafić... do kosza. W pierwszej połowie na parkiecie hali w Berlinie istniał tylko jeden zespół - Polska! Pierwsza kwarta jeszcze wyrównana, z lekką przewagą biało-czerwonych, ale w drugiej ćwiartce doszło do nokautu - Doncić i jego koledzy byli po prostu bezradni wobec koncertowej gry Polaków. Po kolejnych akcjach ręce same składały się do oklasków. To było coś niesamowitego! 58:39 do przerwy! Po zmianie stron faworyci rzucili się do odrabiania strat, różnica topniała w oczach. Role kompletnie się odwróciły. Na początku ostatniej kwarty Słoweńcy wyszli na kilkupunktowe prowadzenie i wydawało się, że już jest pozamiatane. Jednak w decydujących chwilach zawodnicy Milicicia powstali jak Feniks z popiołów. Sygnał do ataku dał Slaughter, potem swoje dołożył Ponitka. Rywale pogubili się, Doncić spadł za 5 fauli. Polacy mieli już 8 pkt przewagi! Ostateczny wynik 90:87! Ponitka zaliczył triple-double - 26 pkt, 16 zbiórek, 10 asyst, kosmiczny eval 41! No ale tego spotkania nie wygrałby jeden koszykarz - pozostali dołożyli po swojej cegiełce.

fot. Wojciech Figurski / 400mm.pl
fot. Wojciech Figurski / 400mm.pl

Do półfinału dostały się trzy niezwykle mocne teamy, mające na koncie szereg udanych turniejów w poprzednich latach i typowane również w tym roku do czołowych lokat - Hiszpania, Francja i Niemcy. Obok nich znalazł się żółtodziób, dla którego już awans do ćwierćfinału Eurobasketu był czymś wyjątkowym.

Francuzi okazali się piekielnie niewygodnym rywalem, maksymalnie neutralizującym poczynania ofensywne Ponitki i spółki. Potwierdzili, że nie przez przypadek są najlepiej broniącym zespołem tych mistrzostw. Przez 40 minut w zasadzie nie było momentu, w którym wyższość faworytów podlegałaby dyskusji. Cóż, stara prawda mówi, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Trzeba jednak pamiętać, że drużynie, dla której ta faza imprezy mistrzowskiej była wcześniej czymś wręcz niebotycznym, szalenie ciężko byłoby zaprezentować po zaledwie dwóch dniach od swojego epokowego występu równie znakomitą dyspozycję. A gdyby nawet tak się stało, szanse pokonania Francji byłyby niewielkie - tym bardziej, że po ćwierćfinałowej sensacji o jakimkolwiek lekceważeniu nie mogło być mowy. Co nie zmienia faktu, że porażką różnicą 41 pkt jest na tym etapie turnieju dość bolesna.

Zdecydowanie bardziej zacięta była batalia o brązowy medal. Niemcy grali przed własną publicznością, więc było wiadomo, że nie odpuszczą. Przez większość potyczki przeważali, ale biało-czerwoni byli w stanie zredukować kilkunastopunktową stratę, doprowadzając na początku czwartej kwarty do remisu. W ostatnich minutach zabrakło już sił i pomysłu, ale patrząc na przebieg zawodów, 13-punktowa różnica może być trochę myląca. Zabrakło lepszej dyspozycji Ponitki, który szybko łapał przewinienia i siadał na ławkę, przez co nie złapał odpowiedniego rytmu gry. Mimo to, trzeba przyznać, że 29-letni rzucający był jednym z najlepszych graczy całej imprezy. Nic dziwnego, że w ostatnich dniach podpisał kontrakt z Panathinaikosem Ateny.

Poza Ponitką i Slaughterem nie wymieniłem dotąd pozostałych zawodników, a ich wkład w końcowy rezultat był nie mniej istotny. Na ogół nie zawodzili pozostali "starterzy", czyli Michał Sokołowski, Aaron Cel i Aleksander Balcerowski. Pierwszy z nich potwierdził swoje walory w ataku i obronie, drugi wniósł bezcenne doświadczenie i stabilność, a trzeci zaprezentował nieprzeciętne umiejętności, które - miejmy nadzieję - pozwolą mu zdobyć w europejskim baskecie pozycję porównywalną do Ponitki, a może i ruszyć na podbój NBA. Wsparcie rezerwowych może nie zawsze było na oczekiwanym poziomie, ale w niektórych spotkaniach Michał Michalak, Jarosław Zyskowski, Jakub Garbacz czy Aleksander Dziewa stanęli na wysokości zadania. W kontekście całego turnieju szczególnie ważna okazała się postawa Zyskowskiego w ćwierćfinałowej konfrontacji ze Słowenią. Ponadstandardowego wyniku nie można osiągnąć bez kompetentnego trenera, potrafiącego zastosować metody szkoleniowe i pomysły taktyczne wznoszące drużynę na wyższy pułap, a także wiedzącego, jak natchnąć do walki cały team i każdego z osobna. Milicić poradził sobie z tymi wymaganiami. Jednocześnie zamknął usta krytykom, którzy domagali się jego rychłej dymisji.

fot. Wojciech Figurski / 400mm.pl

Jak wspomniałem na wstępie, w ostatnich tygodniach wydawało się, że naszych rodaków zabraknie na kolejnych zmaganiach najlepszych reprezentacji Starego Kontynentu, bo - mówiąc brutalnie, ale zgodnie z prawdą - odpadną w przedbiegach. Tymczasem tydzień temu ogłoszono, że w 2025 roku Polska będzie jednym z czterech współgospodarzy Eurobasketu! Wiadomo, że oznacza to udział w imprezie. Szkoda jedynie, że w naszym kraju zagra tylko jedna grupa, której mecze będą odbywać się wyłącznie w jednym mieście. Cóż, myśląc trochę subiektywnie, mam nadzieję, że w tej zaciętej rywalizacji wybór padnie na Kraków. Chociaż nie byłoby w tym żadnego zaskoczenia, bo hala i infrastruktura (hotele, lotnisko) są w tym mieście na odpowiednim poziomie.

Dość dużo mówiło się w ostatnich dniach o tym zaskakującym osiągnięciu. Może będę lekko złośliwy, ale wielu odkryło po raz pierwszy (lub drugi - po trzech latach od ósmego miejsca na MŚ), że jest taka fajna, dynamiczna dyscyplina sportu, która popularnością ustępuje na świecie tylko piłce nożnej. Zainteresowanie basketem znacznie wzrosło. Ważne, aby tym razem nie był to krótki wzlot. O to muszą jednak zatroszczyć się nie tylko koszykarze (wiadomo - sporo jest kibiców sukcesu), ale całe środowisko. Popularyzacja dyscypliny w mediach, odpowiednia organizacja rozgrywek ligowych i poszczególnych meczów, przyciąganie nowych sponsorów, szkolenie młodzieży, a także - może przede wszystkim - zakopanie topora wojennego przez skonfliktowanych ze sobą ludzi. Dla rozwoju polskiego basketu i jego wizerunku wszelkie osobiste interesy powinny pójść w kąt. Tylko czy to jest możliwe?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz