niedziela, 7 marca 2021

Smutna rocznica

Dokładnie rok temu po raz ostatni byłem naocznym świadkiem wydarzenia sportowego. 7 marca 2020 roku w hali przy ul. Reymonta 22 obejrzałem mecz koszykarek Wisły Kraków z DGT Politechniką Gdańską w 21. kolejce Energa Basket Ligi Kobiet. Chyba mało kto wówczas przypuszczał, że to będzie również ostatnie spotkanie najbardziej utytułowanej drużyny w tej dyscyplinie sportu na ekstraklasowych parkietach. Na następne w bliżej wyobrażalnej przyszłości raczej się nie zanosi...

7 marca 2020 roku. Przed chwilą zakońaczył się mecz koszyarek Wisły Kraków z DGT Politechniką Gdańską - fot. Bartek Ziółkowski / basketligakobiet.pl


Tydzień później, w ostatniej kolejce fazy zasadniczej, wiślaczki miały zmierzyć się u siebie z łódzkim Widzewem, lecz bez względu na wynik było już pewne, że do play-off przystąpią z siódmej pozycji. Tam, w serii do trzech zwycięstw, podopieczne Stefana Svitka musiałyby stawić czoła zespołowi zajmującemu 2. miejsce w tabeli - Artego Bydgoszcz lub akademiczkom z Gorzowa Wlkp. Biorąc pod uwagę wszystkie aspekty, szanse przebicia się do półfinału miałyby minimalne, wręcz żadne. Jednak - jak wiadomo - do tej rywalizacji nie doszło. Z powodu rozwijającej się pandemii COVID-19 PZKosz odwołał ostatnią kolejkę i play-off. Zatem ogłoszono zakończenie sezonu 2019/2020, klasyfikując drużyny według miejsc zajmowanych na tamtą chwilę.

Po wielu latach sukcesów, w tym ośmiu tytułach mistrzowskich w latach 2006-2016, mogłoby się wydawać, że to "tylko" 7. miejsce. Owszem, krakowianki nie były tak nisko w lidze od 17 lat - o dwa "oczka" gorzej niż w sezonie 2018/2019, gdy mając całkiem ciekawy skład, srodze zawiodły oczekiwania kibiców. Tylko że po tym rozczarowaniu doszło do sporych przetasowań, o których szczegółowo wówczas pisałem. Niewątpliwie były to zmiany na gorsze.

Tak w skrócie - wspierająca ekipę koszykarek od 2003 roku firma CanPack znacząco zmniejszyła przekazywaną kwotę (podobno nawet czterokrotnie w porównaniu do poprzedniego sezonu), wycofując się jednocześnie z nazwy zespołu. Dużo mniejszy budżet skutkował wyraźnie słabszym składem. Może środków byłoby trochę więcej, lecz na ostatniej prostej upadły negocjacje z potencjalnym sponsorem. Później pojawiły się problemy z licencją, które jakoś zażegnano, by tuż przed startem ligowych zmagań wybuchła nowa bomba. Z powodu nieuregulowania przez klub zaległości (ponad 100 tys. złotych) wobec swojej byłej zawodniczki - Dominiki Owczarzak, które zasądził międzynarodowy trybunał arbitrażowy, PZKosz nie wydał licencji zagranicznym koszykarkom Wisły i odwołane zostały pierwsze dwa mecze. Na szczęście sytuację udało się wyjaśnić - w dużej mierze dzięki zrzutce wśród kibiców i ludzi dobrej woli.

W tych okolicznościach, przy niewątpliwym braku stabilności organizacyjnej, spokojny środek tabeli można było odebrać wyłącznie pozytywnie. Tym bardziej, że i tak skromna rotacja zawęziła się jeszcze bardziej po odejściu Krystal Vaughn, która wystąpiła jedynie w siedmiu spotkaniach. W styczniu powróciła Justyna Żurowska-Cegielska, choć i ona (z przyczyn osobistych) nie dotrwała do końca rozgrywek. Trudno uznać to 7. miejsce za sukces, ale też warto uzmysłowić sobie, że sześciu rywali było poza zasięgiem - zarówno pod względem sportowym, jak i budżetowym. Ogromną rolę w osiągnięciu tego przyzwoitego rezultatu odegrał trener Svitek, pracujący w warunkach skrajnie odmiennych niż w "tłustych" latach 2013-2015, gdy dwukrotnie sięgnął z teamem spod Wawelu po krajowy dublet (liga i Puchar Polski).

O tych wszystkich faktach, skądinąd znanych osobom interesującym się żeńskim basketem, piszę dopiero teraz, po roku. Jednak po to, aby narysować tło do dalszych rozważań. Bo co stało się dalej? Wiadomo, wiosną ubiegłego roku niemal cały sport pogrążył się w chaosie i niepewności związanej z walką przeciw niewidzialnemu wrogowi - koronawirusowi (nawet i mnie zdarzyło się coś na ten temat napisać). Kluby mocno martwiły się o przetrwanie, lecz z czasem okazywało się, że w lwiej części te batalie kończyły się pozytywnie. Owszem, było to okupione dużym wysiłkiem, a przede wszystkim niższymi kontraktami i niekiedy okrojeniem składów. Wbrew pierwotnym zapowiedziom, wskazującym na wycofanie się, w sezonie 2020/2021 w EBLK nie zabrakło Ślęzy Wrocław. Mimo niepewnego losu, również w Bydgoszczy i Toruniu skompletowano ekstraklasowe składy i budżety. Inaczej stało się w Krakowie...

Wisła nie ubiegała się o licencję na grę w EBLK. Powód? Brak środków. Zgłoszono za to do I ligi zespół złożony w ogromnej większości z zawodniczek urodzonych w latach 2002 i 2003. Efekt? 2 zwycięstwa w osiemnastu meczach i degradacja do trzeciej klasy rozgrywkowej, czyli już w głęboką otchłań. Co dalej? Tego nie wie nikt. Trudno jednak oczekiwać, że nagle znajdzie się dobroczyńca na miarę CanPacku, który notabene wciąż wspiera szkolenie młodzieży.

Jeśli ktoś myśli, że to COVID-owe perturbacje spowodowały rezygnację ze zgłoszenia do ekstraklasy, jest w błędzie. Z co najmniej dwóch powodów. Otóż już na początku lutego ubiegłego roku dochodziły pogłoski, wskazujące na to, że prezes TS Wisła nie jest zainteresowany ekstraklasą w kolejnym sezonie. Wiele przemawia więc za tym, że COVID nie miał decydującego wpływu na dalsze wydarzenia, bowiem nieformalna decyzja została podjęta już wcześniej, a pandemia to znakomite alibi, które spadło jak z nieba. No i druga kwestia - wiosną 2020 roku, czyli gdy już coraz więcej wskazywało na realizację tego czarnego scenariusza, swoją pomoc (lub pośrednictwo w takiej pomocy) dla ekipy koszykarek oferowało wcale niemało firm i osób prywatnych, w tym byłe zawodniczki "Białej Gwiazdy" sprzed kilku czy kilkunastu lat. Cóż z tego jednak, skoro inna ex-koszykarka, będąca wiceprezesem klubu, chyba niespecjalnie przejmowała się tymi propozycjami... A może i chciała, tylko prezes to blokował?

Jakkolwiek by nie było, skutek okazał się fatalny. Na swoistą paranoję zakrawa fakt "przekierowania" firmy, która była poważnie zainteresowana sponsorowaniem koszykarek, do... koszykarzy. Jasne, kompletując środki na grę w I lidze - czyli o szczebel wyżej niż dotychczas - oni też potrzebowali wsparcia (a teraz - wskutek różnych perturbacji - potrzebują go bardzo), ale czy tak to się powinno załatwiać?! Tragicznego obrazu dopełniają wypowiedzi prezesa, który twierdził, że nie zna treści wiadomości przychodzących na skrzynkę mailową. Czyli w ten sposób przyznawał, że miał mocno w poważaniu rozwiązanie problemów najbardziej utytułowanej i rozpoznawalnej sekcji w swoim klubie - zarówno jeśli chodzi o potencjalnych sponsorów, jak i istniejące zobowiązania. Powstaje tutaj pytanie - to czym ten człowiek zajmował się (czas przeszły szczęśliwie obowiązuje od tygodnia), będąc prezesem?!

Pan Wisłocki i pani Gburczyk-Sikora doprowadzili do upadku zespołu koszykarek. Bo tu nie chodzi o to, że nie znaleźli sponsorów, którzy pod względem kwotowym zastąpiliby CanPack, umożliwiając walkę o medale i grę w europejskich pucharach (o tytułach mistrzowskich i Eurolidze nie wspominając). Nie znaleźli żadnych sponsorów, zapewniających grę w ekstraklasie i w miarę przyzwoitą egzystencję, nawet oznaczającą jedynie walkę o utrzymanie. O ile w ogóle realnie szukali. Bo jeśli wierzyć im, to z jakichś przyczyn nie potrafili sfinalizować rozmów - czyli okazali się nieskuteczni w wykonywaniu swoich obowiązków. Jeśli natomiast wierzyć w nieoficjalne pogłoski, to po prostu nie chcieli żadnej pomocy i spisali tę drużynę na straty, co już wystawiałoby im skrajnie negatywną ocenę...

Ta historia stanowi kolejny dowód na to, że łatwiej jest coś zburzyć niż zbudować. Pewnie zaraz usłyszymy, że w klubie trenuje zdolna młodzież, z której "coś" w przyszłości może być. To chwalebne, jednak jeśli spojrzymy na historię, nawet przed erą CanPacku, koszykarki zawsze miały także jakiś przyzwoity zespół seniorek. Już nawet nie chodzi o liczbę tytułów mistrzowskich i czołowych lokat, lecz stałą bytność w ekstraklasie. A wygląda na to, iż w 2020 roku uznano, że to jakby niepotrzebne...

Cóż, jako człowiek zaangażowany przez 15 lat w kibicowanie wiślaczkom, a także trochę w pisanie na ich temat (co zawsze będę wspominać z dużym sentymentem), mogę jedynie wyrazić smutek, że wypadki przybrały taki rozwój. Moim prawem jest też wskazanie osób odpowiedzialnych za ten stan, co pokrótce tutaj uczyniłem.


Wracając do obecności na meczach - ponieważ zagrożenie koronawirusem stawało się coraz większe (przynajmniej werbalnie, bo jak było z realnością, tego nie wie nikt), nazajutrz po wizycie w hali, pomimo kupionego biletu, zrezygnowałem z pójścia na bardzo interesująco zapowiadającą się potyczkę w piłkarskiej ekstraklasie między "Białą Gwiazdą" a Lechem Poznań. Mam nadzieję, że w tym roku będę mieć więcej szczęścia i pojawię się na stadionie przy ul. Reymonta...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz