czwartek, 14 czerwca 2018

Na starcie wielkiego turnieju

No i się zaczęło! Kilka godzin temu na inaugurację piłkarskich Mistrzostw Świata reprezentacja Rosji rozgromiła Arabię Saudyjską. Przed nami miesiąc ogromnych emocji - jak to w dobrym thrillerze, napięcie będzie stopniowo rosnąć. Oby jak najdłużej w tych zmaganiach uczestniczyli biało-czerwoni!



Wczoraj wybrańcy Adama Nawałki dotarli do Soczi. Warunki mają tam znakomite - nie pozostaje nic innego, jak skupić się tylko na grze. Ta koncentracja będzie niezwykle istotna zwłaszcza w przypadku Roberta Lewandowskiego, którego sprawa ewentualnego odejścia z Bayernu Monachium w ostatnich tygodniach została rozdmuchana do jakichś niebotycznych, wręcz absurdalnych rozmiarów. Niestety, przyczynił się do tego sam zainteresowany, jasno dając do zrozumienia, że jego czas w tym klubie dobiegł końca. Szczegół, że Bawarczycy stawiają mocno zaporową kwotę. Mimo to, wierzę, że dla "Lewego" nie ma teraz ważniejszej sprawy niż Mistrzostwa Świata, że potrafi odciąć się od tej całej medialnej wrzawy. Bo to być może jedyny taki turniej w jego karierze. Euro też ma oczywiście spore znaczenie, lecz nigdy nie będzie mogło równać się rangą z imprezą, w której rywalizują najlepsze drużyny narodowe na świecie. W tym roku odnośnie tych ostatnich słów reklamację złożyliby Włosi i Holendrzy, ale sami są sobie winni.

Jules Rimet rzucił tę ideę dokładnie 90 lat temu, a premiera nastąpiła 2 lata później w Urugwaju. Coś, co niby dziś jest oczywiste, takim wówczas nie było, o czym świadczą problemy z obsadą pierwszych turniejów. Jednak stosunkowo szybko Mistrzostwa Świata zdobyły sobie niepodważalny prestiż. Puchar Nike, a później Puchar Świata - te statuetki stanowiły obiekt największego pożądania bez wyjątku wszystkich najlepszych piłkarzy. Co tam Liga Mistrzów, Puchar Interkontynentalny, trofea w najmocniejszych ligach i różne indywidualne nagrody - radości z bycia mistrzem świata nic nie zastąpi! Bywało, że srebro oznaczało wręcz narodową tragedię, powiązaną z lawiną wyssanych z palca oskarżeń. Tak działo się w 1950 roku w przypadku Brazylii i 4 lata później po finałowej porażce słynnej węgierskiej "Złotej jedenastki" z niedocenianą reprezentacją RFN. Ówczesnych reakcji w tych krajach nie sposób dzisiaj zrozumieć. Zwłaszcza Polakom, bo przecież trzecie miejsca z lat 1974 i 1982 są uważane za największe sukcesy w dziejach naszego futbolu. Wiadomo, chciałoby się więcej, lecz nie można z tego powodu wariować.

Trochę rozpędziłem się, jeśli chodzi o historię... :) Być może dlatego, że w maju przeczytałem znakomicie opracowaną pod względem merytorycznym, językowym i graficznym książkę "Mundial. Historia". Dwaj byli dziennikarze nieistniejącego już krakowskiego "Tempa" (Jerzy Cierpiatka, Marek Latasiewicz) i jeden katowickiego "Sportu" (Mirosław Nowak) stworzyli niesamowicie interesujące dzieło. Mnóstwo ciekawostek statystycznych, opisów meczów, anegdot, mniej lub bardziej znanych zdjęć, odniesień do kwestii politycznych, niekiedy trudnych czy wręcz dramatycznych. Dla mnie ta lektura stanowiła świetną okazję nie tylko do odświeżenia nieco "zakurzonej" wiedzy na temat historii mistrzostw, lecz także poszerzenia jej o szereg nowych informacji. Z wielką przyjemnością czyta się choćby sylwetki bohaterów kolejnych turniejów (w tym opisujących ich "życie po życiu", w przypadku Garrinchy cokolwiek smutne), jak również streszczenie eliminacyjnych prób Polaków (np. dlaczego oddaliśmy dosłownie bez walki eliminacje MŚ 1934 i 1954). Owszem, wykryłem pewien istotny błąd - podczas MŚ w 1990 roku trenerem Holandii nie był Rinus Michels, ale Leo Beenhakker. Przydarzył się też jakiś masowy chochlik przy sylwetkach współczesnych piłkarzy (np. Lewandowskiego czy Andresa Iniesty) - liczba meczów i bramek w reprezentacji według stanu na "29 lutego 2019". Te niedociągnięcia nie mogą wszakże ujemnie wpłynąć na całokształt, który trzeba ocenić bardzo wysoko. Nominalna cena tej publikacji może nieco odstraszać, ale udało mi się dokonać zakupu w jednej z internetowych księgarni z 25-procentową zniżką. Naprawdę warto!

Można też przyczepić się, że tak wytrawni autorzy używają słowa "mundial". Zapewne dlatego, że niestety stało się ono w Polsce niejako symbolem rozpoznawczym. Swoje zdanie na temat stosowania tego pojęcia wyraziłem już kilka tygodni temu. Krótkie, wpadające w ucho i w oko, jednak niezbyt adekwatne do rzeczywistości, zwłaszcza tej najbardziej aktualnej, czyli rosyjskiej. Skoro komentatorzy telewizyjni i inni dziennikarze niespecjalnie dbają o poprawność językową, udziela się to szerokim rzeszom odbiorców, także tych niedzielnych, ograniczających się do śledzenia piłkarskich wydarzeń raz na 2 lub 4 lata...

Prawie rzutem na taśmę - bo kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem inauguracyjnego spotkania - w jednym z zakładów bukmacherskich postawiłem raczej niedużą kwotę na to, że mistrzem zostanie Argentyna. Jeśli tak się stanie, wygram dziewięciokrotność swojej "inwestycji" (kurs wynosi dokładnie 10,0, ale zakładana wygrana jest niższa z uwagi na podatek). Nie postawiłem na tę ekipę z uwagi na jakieś szczególne uwielbienie do Leo Messiego czy tamtejszego futbolu. W pewnym sensie to chłodna kalkulacja, oparta na tym, że niekiedy to nie główni faworyci są triumfatorami. Większe szanse na podniesienie do góry Pucharu Świata mają - kolejno - Brazylia, Niemcy, Hiszpania i Francja, ale według mnie każdy z tych zespołów posiada jakąś usterkę, która stanie na przeszkodzie do złotego medalu. A być może teraz argentyński gwiazdor będzie umiał natchnąć swoich kolegów do sięgnięcia po to najcenniejsze trofeum? 4 lata temu zabrakło im niewiele - jeśli wyciągnęli odpowiednie wnioski, to może teraz się uda? Oczywiście równie dobrze Messi może spakować walizki już kilkanaście dni przed finałem. Do tego rodzaju prognoz podchodzę na luzie, a nie z jakąś śmiertelną powagą. Traktuję je po prostu jako dobrą zabawę przy okazji wielkiego sportowego święta.

Oglądajmy, kibicujmy, cieszmy się tymi mistrzostwami!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz