niedziela, 22 kwietnia 2018

Parł do przodu, aby wypromować się w mundialowym pojedynku...

Błądzić jest rzeczą ludzką. Ta starożytna maksyma dotyczy oczywiście również pisania tekstów. Sklecenie względnie sensownych, poprawnych stylistycznie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu zdań wcale nie jest łatwą sztuką, o czym nieraz się przekonałem, poświęcając takiej twórczości sporo czasu, choćby na tym blogu. Trzeba jednak odróżnić pomyłki niejako w ferworze walki od "błędu systemowego" - świadomego i trwałego, wynikającego z niewłaściwego używania pewnych pojęć.

fot. akcesoriawbiurze.pl


Podobno najbliższy mundial rozpocznie się za kilka tygodni w Rosji. W naszym kraju nagminnie używa się tego określenia w przypadku piłkarskich Mistrzostw Świata, czasem także, gdy mowa o zmaganiach najlepszych drużyn globu w piłce ręcznej czy siatkówce. Czynią tak zarówno dziennikarze telewizyjni, jak i czołowe tytuły prasowe. Wystarczy wpisać w google "mundial w Rosji" i wyskoczy mnóstwo przykładów. Tytuł "Mundial. Historia" nosi książka, którą zamierzam w najbliższych dniach kupić, notabene napisana przez znakomitych dziennikarzy dawnego krakowskiego "Tempa".

To pojęcie, wywodzące się z hiszpańskiego, zadomowiło się w Polsce zapewne z uwagi na fakt kilkukrotnej organizacji tej imprezy właśnie przez kraje hiszpańskojęzyczne. W 1962 roku był mundial w Chile, 8 lat później w Meksyku, a w latach 1978-1986 kolejno w Argentynie, Hiszpanii i znowu w Meksyku. Wtedy też impreza zglobalizowała się znacznie bardziej niż miało to miejsce w latach 60. poprzedniego stulecia, szeroko weszła telewizja. Poza tym na wspomnianych trzech turniejach grała nasza reprezentacja, stąd chyba sentyment do tej nazwy. Później jednak mistrzostwa były już rozgrywane w państwach, których mieszkańcy władają innymi językami. Mondiale (włoski) czy mondial (francuski) brzmi dość podobnie, więc kto by sobie zaprzątał głowę takimi subtelnościami? Inaczej było w przypadku USA, Japonii z Koreą Południową oraz RPA - tam oficjalnie obowiązywała angielska wersja, czyli World Cup. W 2006 roku w Niemczech odbył się Weltmeisterschaft. Od biedy MŚ 2014 można uznać za mundial - w końcu portugalski jest bardzo podobny do hiszpańskiego i oficjalna nazwa również była dość zbliżona do tych z lat 80. XX wieku. Ale w Rosji? Absolutnie nie! 14 czerwca rozpoczyna się Czempionat Mira!

Zatem trzeba jasno stwierdzić - mundialu w tym roku nie będzie! No ale w najbliższych tygodniach to określenie odmieniane przez wszystkie przypadki będziemy słyszeć w telewizji i czytać w tekstach. Bo przecież jest krótsze i bardziej efektowne niż jakiś rusycyzm czy nawet najbardziej adekwatny zwrot w ojczystym języku. Poza tym przyzwyczajenie jest drugą naturą i choć rozum mówi co innego, jakoś trzeba się z tym pogodzić...

Przez prawie 20 lat byłem wiernym czytelnikiem tygodnika "Piłka Nożna", w którym do 2003 roku pisał Roman Hurkowski. Ten znakomity dziennikarz, niestety zmarły 8 lat temu, posiadający ogromną wiedzę na temat futbolu, często zwracał uwagę na językowe i merytoryczne niuanse, niekiedy wytykając błędy redaktorom z innych tytułów. Pamiętam choćby, jak podkreślał nonsensowność stosowania słowa "pojedynek" jako zamiennika dla "mecz". Argumentował, że pojedynek ma rację bytu tylko w sportach indywidualnych, np. boksie czy zapasach. Czyli wówczas, gdy faktycznie mierzy się ze sobą dwóch ludzi. A piłka nożna czy inne gry zespołowe to kilka czy kilkanaście osób po każdej ze stron - jak tu więc się pojedynkować?! Uznałem tę uwagę za tak znaczącą, że w swoich tekstach nigdy nie używam tego pojęcia, gdy piszę właśnie o grach zespołowych. Uważam, że w przypadku meczu piłkarskiego pojedynkiem można określić jedynie konkretną sytuację boiskową, np. walkę o piłkę Lewandowskiego z Sergio Ramosem, ewentualnie przy rzucie karnym - pojedynek między strzelcem i bramkarzem. Można jeszcze nieco od biedy uznać, że w tej chwili Carlitos i Angulo toczą pojedynek o koronę króla strzelców Lotto Ekstraklasy, chociaż co z całą resztą ligowych piłkarzy, przede wszystkim tracącym do nich nie tak wiele Gytkjaerem?

Gdy Hurkowski zakończył już pracę w "PN" (notabene nie z własnej woli, a człowiek przybywający z "Przeglądu Sportowego" na jego miejsce - zastępcy redaktora naczelnego - znacznie obniżył wartość merytoryczną pisma...), nawiązałem z nim korespondencję mailową. Było to dla mnie niezwykle cenne doświadczenie. Kiedyś zwrócił mi uwagę, gdy w mailu napisałem, że jakiś klub w europejskich pucharach "awansował dalej". Przecież brzmi to dużo mniej sensownie niż "awans do kolejnej rundy". Pracując w największym wówczas futbolowym czasopiśmie w Polsce, Pan Roman był także wyczulony m.in. na zwroty "przeć do przodu" i "cofać się do tyłu". Bo czy ktoś kiedyś parł do tyłu i cofał się do przodu?!

Tak poza tym, denerwuje mnie, gdy ktoś mówi lub pisze, że mecz koszykówki, siatkówki czy piłki ręcznej odbywa się "na hali". W odróżnieniu od stadionu, hala to teren zamknięty, czyli zawodnicy i kibice znajdują się w niej, a nie na niej. Gdyby trzymać się takiego rozumowania, powinniśmy mówić, że jesteśmy na łazience, na tramwaju, na samochodzie, na sklepie... Owszem, "na hali" to adekwatne pojęcie w przypadku gór, np. schronisko Murowaniec znajduje się na Hali Gąsienicowej, ale - jak wiadomo - to przestrzeń całkowicie otwarta.

Nie lubię też skądinąd poprawnego sformułowania "promować się", niezwykle często używanego w odniesieniu do piłkarzy. Czytamy choćby, że Carlitos wypromował się w tym sezonie w Wiśle, czyli dostanie korzystne oferty z innych klubów. Może już za bardzo zawładnął mną język reklam, ale kojarzy mi się to z promocjami różnych produktów. Uważam, że to takie cokolwiek przedmiotowe ujęcie (innym razem słyszymy, że ktoś jest "łakomym kąskiem na rynku transferowym"...), sprowadzające zawodnika do roli towaru, a w konsekwencji całe środowisko futbolowe można odbierać jako jeden wielki bazar, na którym handluje się, czym popadnie. No ale czemu się dziwić, skoro sportowe media żyją z pisania i mówienia o transferach, korzystając m.in. z przecieków piłkarskich menedżerów, którym zależy na rozgłosie wokół ich klientów...

Wystarczy zatem tych mądrości. :) Sam popełniam błędy, mam swoje nawyki językowe. Chciałem jednak pokazać, że drażnią mnie pewne utarte sformułowania, które są powszechnie obecne w mediach piszących i mówiących o sporcie. Cóż, żyjemy w takich czasach, gdy pewne uproszczenie przekazu - bez względu na to, czy mające racjonalne podstawy - jest powszechne...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz