środa, 20 czerwca 2018

#POLSEN, czyli koszmarny sen, ale i nadzieja przed Kolumbią...

Cóż można napisać kilkadziesiąt godzin po porażce z Senegalem? Truizmem będzie powtarzanie, że reprezentacja Polski doświadczyła bardzo podobnego falstartu, jak podczas Mistrzostw Świata z lat 2006 i 2006, gdy najpierw mający porównywalny potencjał do naszych rodaków Koreańczycy (z Południa oczywiście), a później podobno teoretycznie słabsi Ekwadorczycy wypunktowali zadziwiająco bezradnych wybrańców - odpowiednio - Jerzego Engela i Pawła Janasa. Na tych turniejach drugi mecz był już rozpaczliwym poszukiwaniem szansy na wyjście z grupy, co kończyło się porażkami, oznaczającymi, że później był już tylko bój o honor. Padają głosy, że ten sam los czeka piłkarzy Adama Nawałki. Jednak wytykając biało-czerwonym i ich selekcjonerowi wszelkie możliwe błędy trzeba mimo wszystko pamiętać, że nie wszystko jeszcze stracone. Warunek jest jeden - znacznie lepsza gra!

fot. Kuba Atys / sport.pl

Oczywistością jest także, iż Senegal był w zasięgu. Futboliści z zachodniej Afryki w żadnym wypadku nie zagrali jakichś nadzwyczajnych zawodów, spisując się jedynie poprawnie, ale w ich postawie było więcej spokoju i rozsądku. Nie rzucili się do frontalnych ataków, zagęścili środek boiska i wyczekiwali na okazje, nie zapominając ani na moment o pieczołowitej opiece nad Robertem Lewandowskim. Polacy nie potrafili sklecić sensownych akcji, tracili sporo piłek w środku pola. Nie zdało egzaminu ofensywne ustawienie z Piotrem Zielińskim jako drugim środkowym pomocnikiem. Najbardziej zawiodła właśnie druga linia, szybko żółtą kartkę zarobił Grzegorz Krychowiak, przez co musiał uważać na bezpośrednie starcia z twardo grającymi rywalami, urazu doznał grający setne spotkanie w kadrze Jakub Błaszczykowski, wręcz żadnego zagrożenia nie stwarzali "Lewy", a zwłaszcza Arkadiusz Milik...

Zapowiadało się na bezbramkowy remis do przerwy, lecz wówczas na linii niegroźnego strzału znalazł się Thiago Cionek, który zmienił tor lotu piłki i Wojciech Szczęsny nie miał nic do powiedzenia. Cóż, tak zaskakujące gole, nie będące zbyt dużą zasługą atakujących, ale sprokurowane przez defensorów, nie są wcale rzadkością. Szkoda, że w takim momencie, choćby dlatego, że stoper zastępujący Kamila Glika dobrze wywiązywał się ze swoich zadań. Do nieszczęścia by nie doszło, gdyby wcześniej akcję po swojej stronie skasował Łukasz Piszczek, który sam przyznał, że to był chyba jego najsłabszy występ w kadrze...

W przerwie Nawałka zdjął Błaszczykowskiego i wprowadził Jana Bednarka, zmieniając ustawienie z czwórki obrońców na trójkę środkowych i dwóch wahadłowych pomocników. Zaczęło się nieźle, widać było ożywienie z przodu, w końcu "Lewy" był bliski trafienia z rzutu wolnego. Ale wtedy nastąpiło coś, co można określić najgorszym koszmarem. Druga bramka dla Senegalu będzie jeszcze długo śnić się po nocach polskim kibicom, o piłkarzach i trenerze nie wspominając. To zdarzenie powinno stanowić materiał-przestrogę dla młodych adeptów piłki nożnej pt. "Jak nie popełniać błędów tragicznych w skutkach"...

Wina rozkłada się na trzy osoby. Bezradnie miotający się z rozgrywaniem piłki Krychowiak bezsensownie wycofał ją na własną połowę, Bednarek był zaskoczony zarówno tym zagraniem, jak i pojawieniem się opatrywanego chwilę wcześniej poza boiskiem M'Baye Nianga, a Szczęsny zamiast pozostać bliżej bramki, wyszedł za daleko (w TVP Sport jego ojciec wyraził się o tym bardzo dosadnie), sądząc, że oddali zagrożenie. Zabrakło właściwej komunikacji, zdecydowania i przewidzenia rozwoju wypadków. No i pół godziny przed końcem zrobiło się 0:2... Czy sędzia powinien pozwolić na udział w akcji Nianga, gdy piłka pojawiła się w tym rejonie boiska? Można mieć pewne wątpliwości, lecz w niczym nie tłumaczy to katastrofalnego błędu, jakiego na oczach całego świata dopuścili się polscy zawodnicy.

Odrabianie strat przyniosło jedynie częściowy efekt w postaci kontaktowego gola wbitego przez Krychowiaka. Do końca zostało już zbyt mało czasu, choć nie znaczy to, że nie było jakichkolwiek okazji na wyrównanie. Stosujący różne fortele Senegalczycy umiejętnie kradli cenne sekundy. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w całym spotkaniu dali naszym lekcję cwaniactwa.

Dlaczego praktycznie wszystko zawiodło w tak arcyważnym momencie? Mówiło się od pół roku, że wynik, jaki padnie 19 czerwca na stadionie Spartaka Moskwa, będzie kluczem do awansu. Czy to problem fizyczny, będący konsekwencją zbyt intensywnych przygotowań? Czy też sfera mentalna? To wie najlepiej Nawałka i jego sztab.

Z punktu widzenia szarego kibica, trzeba jednak stwierdzić, że ci ludzie potrafią grać lepiej, a wyglądali na przytłumionych, nie mających pomysłu na wymanewrowanie przeciwnika i nie było to konsekwencją świetnej gry Lwów Terangi. Ciężaru lidera i snajpera nie udźwignął Lewandowski. Tym razem szkoleniowca zawiodła intuicja, mógł inaczej zestawić skład. Wydaje się, że więcej korzyści dałoby pominięcie nie będącego jeszcze w pełnej dyspozycji po poważnej kontuzji Milika, ustawienie obok Krychowiaka Jacka Góralskiego, czyli człowieka od czarnej roboty, a przesunięcie przed tę dwójkę Zielińskiego, z którego pożytek byłby wówczas dużo większy. Inną sprawą jest, czy narzekający na kłopoty zdrowotne Błaszczykowski bardziej chciał zagrać niż faktycznie był w stanie. Dało się odczuć brak lidera defensywy, czyli Glika. Mimo że Cionek i Bednarek spisali się poprawnie, to dość mocno przyczynili się do straty bramek. No i czy nie powinien bronić spokojniejszy Łukasz Fabiański, zwłaszcza że na Szczęsnym ciążyło fatum pierwszego występu w turnieju (czerwona kartka na Euro 2012, kontuzja na Euro 2016)? Z tej wyliczanki widać, że problemy z grą w klubach podstawowych kadrowiczów mogą teraz odbijać się negatywnie na ich formie. Oprócz Błaszczykowskiego, Krychowiaka i Milika, dotyczy to Kamila Grosickiego, który także wczoraj zagrał wyraźnie poniżej swoich możliwości. Cały kwartet jechał na Euro 2016 po zazwyczaj bardzo udanych miesiącach w swoich ówczesnych klubach...

Rzadko zdarza się, aby w jednym meczu stracić dwa takie gole, nie będące de facto efektem znakomitych zagrań rywali, a przypadku czy fatalnego rozegrania piłki. Tym bardziej na takim poziomie, jak Mistrzostwa Świata. Głupota, nieodpowiedzialność, pech - różnie to można oceniać. Gdyby mimo tych kuriozalnych strat, w ofensywie "Lewy" i spółka byli odpowiednio dysponowani, w najgorszym razie zakończyłoby się remisem. Ale nie byli i nie ma sensu już gdybać...

Nawałka musi wyciągnąć odpowiednie wnioski, a w niedzielę z Kolumbią jego podopieczni muszą zagrać zdecydowanie lepiej, odważniej - nie tyle, jeśli chodzi o ustawienie, lecz po prostu nie przestraszyć się stawki tej konfrontacji, o ekipie z Ameryki Południowej nie wspominając. Boisko pokaże, czy to wystarczy na jakąkolwiek zdobycz punktową. Określani faworytem grupy H Los Cafeteros znajdują się w identycznym położeniu - również dla nich to mecz ostatniej szansy. Radamel Falcao, James Rodriguez i ich partnerzy mieli spokojnie ograć Japończyków. Tymczasem wczoraj to Samuraje byli lepsi! Potyczka w Kazaniu będzie zatem prawdziwą próbą charakteru dla obu zespołów.

Mnóstwo internetowych omnibusów - głównie kibiców, ale także sporo dziennikarzy - uznało wczorajszą porażkę za narodową tragedię. Według nich, kilkunastu facetów, którzy do niej doprowadzili, to patałachy, którzy znalezienie się w finałach MŚ zawdzięczają szczęściu, a po tym niepowodzeniu powinni już się pakować, bo nie mają czego szukać w gronie najlepszych reprezentacji globu. Szokujące, ilu rodaków przeskakuje ze skrajności w skrajność, gdy jeszcze tak naprawdę nic się nie rozstrzygnęło! Przecież niejednokrotnie z tych samych ust i klawiatur jeszcze w poniedziałek szły w świat hurraoptymistyczne komunikaty - Senegal zostanie zdeptany, są wielkie szanse na półfinał, podobnie jak na tytuł króla strzelców dla Lewandowskiego...

Oczywiście też byłem wczoraj rozczarowany, wściekły, smutny, zwłaszcza że - jak napisałem na wstępie - to już swoista recydywa, jeśli chodzi o występy biało-czerwonych na najważniejszej futbolowej imprezie. Miało być lepiej, a znów zanosi się na to samo. Jednak nie odsądzam od czci i wiary piłkarzy broniących naszych narodowych barw. Mam nadzieję, że karta się odwróci, nawet jeśli racjonalne przesłanki ku temu nie są zbyt duże. Jak nie wyjdzie - cóż, trudno. Końca świata nie będzie, pozostanie tylko żal, że zawalili. Faktem jest wszakże, iż mimo rozstawienia w pierwszym koszyku, Polska nie była uznawana za pewniaka do wyjścia z grupy.

Nadzieja jest podobno matką głupich, choć - według innego popularnego powiedzenia - tylko żywi jej nie tracą...



PS. Urlop ma swoje prawa. Mecz z Kolumbią obejrzę nad Bałtykiem. Kolejny tekst napiszę chyba dopiero wówczas, gdy na rosyjskich stadionach w najlepsze będzie już trwała faza pucharowa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz