niedziela, 10 czerwca 2018

Anwil wrócił po latach!

W ekstraklasie koszykarzy doszło do sporych przetasowań. Po raz drugi w historii mistrzem został Anwil Włocławek, który w ogóle nie zdobył medalu od 2010 roku. Srebro dla BM Slam Stal Ostrów Wlkp. to najlepszy wynik w historii tego klubu. Na podium nie zmieścił się za to niepodzielnie panujący w ostatnich trzech sezonach Stelmet Enea BC Zielona Góra. Jak do tego doszło? Poniżej kilka słów na ten temat.

fot. Andrzej Romański / plk.pl

Patrząc na całe rozgrywki, złoto dla ekipy z Kujaw można uznać za zasłużone. Podopieczni Igora Milicicia byli najlepsi w fazie zasadniczej, a w play-off pokazali niesamowity charakter. O ile w pierwszej rundzie bez problemów wyeliminowali PGE Turów Zgorzelec, to półfinał ze Stelmetem dostarczył ogromnych emocji. Nie było cienia przesady w twierdzeniu, że to przedwczesny finał. Obrońcy tytułu prowadzili już 2-1 i kolejne spotkanie rozgrywali przed własną publicznością. Stojący pod ścianą Anwil nie poddał się - doprowadził do wyrównania w serii, a decydujący o awansie do finału mecz do Włocławku przejdzie do historii. Długo na to się nie zanosiło, bo przez ponad trzy kwarty zielonogórzanie kontrolowali przebieg wydarzeń na parkiecie. Po trzech ćwiartkach mieli 19 pkt przewagi, jeszcze na 5 minut i 20 sekund przed końcową syreną tablica wyników pokazywała 55:72. Ale wówczas wydarzyło się TO... (film ze strony Polskiej Ligi Koszykówki)



Wielki triumf Rottweilerów, znakomicie broniących w końcówce i trafiających za 3 pkt! Renesans Quintona Hosleya i Ivana Almeidy w najważniejszym momencie! Dramat Andreja Urlepa, który nie potrafił wyegzekwować od swoich graczy rozsądnego rozegrania akcji w ostatnich minutach! O tym kibice będą pamiętać jeszcze za wiele lat.

W pewnym sensie zakrawa na ironię losu, że architektem pierwszego - i dotąd jedynego - tytułu mistrzowskiego dla Anwilu był Urlep. Teraz w tak dobrze mu znanym obiekcie, będącym 15 lat temu miejscem jego piątego triumfu w polskiej ekstraklasie, musiał przełknąć gorycz półfinałowej porażki. Od tamtego czasu drużyny prowadzone przez słoweńskiego coacha nie stanęły już na najwyższym stopniu podium. Dlatego można śmiało stwierdzić, że ta potyczka miała znaczenie symboliczne znaczenie, zwłaszcza że rezerwowym rozgrywającym mistrzów z 2003 roku był... Milicić.

Po tak piorunującym finiszu trudno się dziwić, że kibice w Hali Mistrzów cieszyli się tak, jakby ich pupile zostali właśnie mistrzami, lecz na koronację musieli poczekać jeszcze  dokładnie dwa tygodnie...

Na drodze Anwilu stanęli brązowi medaliści sprzed roku - koszykarze z Ostrowa Wlkp., którzy nieszczególnie radzili sobie w pierwszej części rozgrywek, będąc nawet chwilowo poza pierwszą "ósemką". Doszło tam do kilku kadrowych korekt, dzięki którym trener Emil Rajkovik dysponował jeszcze mocniejszym i wyrównanym składem, a dyspozycja jego zespołu wzrosła. Ostatnie tygodnie fazy zasadniczej to seria zwycięstw, która wywindowała Stalówkę na drugie miejsce. W ćwierćfinale świetny rozgrywający Aaron Johnson i jego koledzy nie napotkali zbyt dużego oporu ze strony Kinga Szczecin. Trudniej było w półfinale przeciwko Polskiemu Cukrowi Toruń, ale przy stanie 2-1 pewnie wygrali na wyjeździe, doprowadzając już do największego sukcesu w dziejach basketu w tym 70-tysięcznym mieście. Jednak nie od dziś wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ekipa z Wielkopolski przystępowała do bezpośredniej batalii o tytuł z wiarą w powodzenie.

Pierwsza potyczka nie zachwyciła swoim poziomem. Gracze Milicicia we własnej hali byli minimalnie lepsi, w czym najwięcej zasługi miał Josip Sobin, którego podkoszowe manewry były trudne do zatrzymania. Dwa dni później team z Włocławka zawiódł swoich fanów - zespołowo grający goście wypracowali w ostatniej kwarcie przewagę, którą dowieźli do końca. Wydawało się, że Stal pójdzie za ciosem, bo po upływie 30 minut prowadziła różnicą 13 pkt, ale Rottweilery znów pokazały, że wiedzą, jak wyjść z opresji. W ciągu kilku minut zredukowały całą stratę, a w dramatycznej końcówce wyszarpały piłkę w kluczowej akcji. Na uwagę zasługuje, że w tak ważnym starciu najlepsi w szeregach zwycięzców byli Polacy - Jarosław Zyskowski i Kamil Łączyński.

Mecz nr 4 przyniósł - niestety - nie tylko sportowe emocje. W trzeciej kwarcie Johnson ciosem w głowę powalił Almeidę na parkiet. Filigranowego Amerykanina nie tłumaczy, że został sprowokowany przez rywala. W koszykówkę nie grają grzeczne dzieci, a rywalizacja o taką stawkę niekoniecznie składa się tylko z kulturalnych zaczepek, dlatego niezbędne jest trzymanie nerwów na wodzy. Johnson nie potrafił, dlatego decyzją sędziego dyscyplinarnego ligi (podtrzymaną w drugiej instancji przez PZKosz) został odsunięty na dwa następne spotkania, a jego konto zostało uszczuplone o 14 tys. zł. Pauzować nie musiał zawodnik z Wysp Zielonego Przylądka - w jego przypadku poprzestano na 2 tys. zł kary. W ferworze walki brak podstawowego rozgrywającego nie był odczuwalny, zwłaszcza że punktował ustawiony na "jedynce" Stephen Holt. Podopieczni Rajkovika wygrali, ponownie doprowadzając do remisu.

Piąta konfrontacja mocno przypominała trzecią. W Hali Mistrzów ostrowianie, głównie za sprawą Marca Cartera, prowadzili różnicą około 10 pkt, lecz w czwartej kwarcie nastąpił zryw gospodarzy, u których pierwszoplanową postacią znów był Łączyński, mocno wspierany przez Sobina i Almeidę. Zażarta bitwa trwała do ostatnich sekund - goście mieli szansę wyprowadzić kontrę co najmniej na remis, ale Hosley odzyskał pozornie straconą piłkę. Były lekkie kontrowersje - czy przy okazji faulował? Sędziowie uznali, że nie, dzięki czemu już trzeci raz inicjatywa przeszła w ręce Anwilu, który był już tylko o krok od tytułu. Uskrzydleni tym tym triumfem, koszykarze z Kujaw rozegrali - zdaniem wielu - swoje najlepsze zawody w finałowych zmaganiach i w Ostrowie Wlkp. przeważali od początku do końca, mając tylko pewne problemy pod koniec trzeciej kwarty. Tym razem najskuteczniejszy był mało widoczny wcześniej Jaylin Airington, ale najistotniejsze punkty zdobywał w ostatniej ćwiartce Łączyński.

To właśnie już 29-letni rozgrywający, kiedyś uważany za duży talent, a później jakby trochę wtopiony w ligową przeciętność, został wybrany MVP finałów. Wychowanek Polonii Warszawa świetnie kierował grą swojego zespołu, w istotnych chwilach przemieniając się w egzekutora. Grał równiej od MVP fazy zasadniczej - Almeidy, a także Hosleya, który w trzecim sezonie w Polsce po raz trzeci został mistrzem.

Warto obejrzeć 10 akcji uznanych przez stronę ligi za najlepsze w serii finałowej.



Wielka radość ogarnęła cały Włocławek, o czym świadczy kilka tysięcy kibiców pod Halą Mistrzów, czekających w nocy na powrót swoich bohaterów. Ten sukces to nagroda za cierpliwość i determinację. Nie tylko dla takich zawodników, jak Łączyński, ale przede wszystkim dla trenera. Rok temu Milicić był największym przegranym - prowadzony przez niego Anwil również przystępował do play-off z numerem 1, lecz w pierwszej rundzie odpadł z ósmą Energą Czarnymi Słupsk (o czym wówczas pisałem). Mimo tak bolesnego ciosu, władze klubu ponownie zaufały Chorwatowi z polskim paszportem. Okazało się, że to był strzał w "dziesiątkę" - podobnie, jak sprowadzenie mało znanego Almeidy, który dotąd występował w Portugalii i drugiej lidze francuskiej.

Stalówka również osiągnęła sporo. To potwierdzenie, że za odbudową męskiego basketu w Ostrowie Wlkp. stali kompetentni ludzie, potrafiący zmontować odpowiednio silny skład, nad którym sprawował pieczę charyzmatyczny trener. Problemem jest tylko hala, bowiem ta, w której rozgrywano mecze, pod względem pojemności i infrastruktury jest znacznie z tyłu w porównaniu do innych klubów ekstraklasy. Jeśli tę sprawę uda się załatwić (a podobno są na to niemałe szanse), a poziom sportowy będzie porównywalny, ta drużyna powinna być nadal jednym z najmocniejszych teamów w Polsce.

Zakończony sezon był niezwykle emocjonujący. Co najmniej równie ciekawie powinno być w kolejnych rozgrywkach, zwłaszcza że utraconą pozycję będzie chciał odzyskać Stelmet - w Zielonej Górze już zapowiedziano poważne zbrojenia. Liczyć się może także zespół z Torunia, który nadal będzie prowadzony przez Deana Mihevca.

Dobrze byłoby tylko, aby produkt, jakim jest polska ekstraklasa, udało się władzom ligi i polskiej koszykówki lepiej wypromować w mediach i Internecie, pozyskując grono nowych kibiców, bo jest co oglądać. Na pewno takie emocje są większe i zdrowsze niż obserwowanie kopiących się w czoło piłkarzy czy garstki zamaskowanych facetów wbiegających na boisko, po wcześniejszym bezkarnym odpaleniu rac...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz