czwartek, 10 maja 2018

Fachowiec, a nie "leśny dziadek"

Kończę czytać (została jeszcze tylko, bardziej do przejrzenia, część dokumentalna - wykaz meczów w roli piłkarza i trenera) biografię Antoniego Piechniczka, napisaną w 2015 roku przez dziennikarzy katowickiego oddziału Gazety Wyborczej - Pawła Czado i Beatę Żurek. Polecam każdemu interesującemu się polską piłką nożną, a zwłaszcza jej historią!
Bardzo ciekawa książka - przede wszystkim rzetelna, odnosząca się do szeregu wydarzeń w polskim futbolu na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Może trochę jednowymiarowa, jakby idealizująca bohatera, choć też padające tam niekiedy wypowiedzi są krytyczne wobec słynnego szkoleniowca. Zresztą co w tym kontekście powiedzieć o czytanych przeze mnie jakoś 3 lata temu pełnych wulgaryzmów zwierzeniach Ś.P. Janusza Wójcika, opisujących głównie jakieś pijackie ekscesy, za to mającą głęboko w poważaniu podstawowe fakty i szacunek do ludzi, z którymi współpracował?! Czado i Żurek bardzo dbają o warstwę faktograficzną, przy okazji przybliżając nieco specyfikę Górnego Śląska.
Niestety, dla wielu kibiców z mojego pokolenia (o nieco młodszych nie wspominając...) Piechniczek to tylko jakiś facet mocno posunięty w latach, wymądrzający się w sprawach, za którymi nie nadąża. Jednak biorąc pod uwagę osiągnięcia - to trener nr 2 w historii i pewnie prędko to się nie zmieni! Cokolwiek ktoś sądzi na jego temat, musi ten fakt uwzględnić i docenić. Ogromna wiedza, konsekwencja, uczciwość, wierność zasadom. Te cechy pozwoliły - wbrew różnym przeciwnościom losu (autorzy uważają, że pewne aspekty organizacyjne polskiej ekipy podczas hiszpańskiego mundialu mogłyby stanowić scenariusz do kolejnego odcinka "Alternatywy 4"...) - szkoleniowcowi pochodzącemu z Chorzowa poprowadzić reprezentację Polski do trzeciego miejsca na Mistrzostwach Świata w 1982 roku, a później po raz kolejny awansować na czempionat globu. Wciąż pozostaje jedynym selekcjonerem, który dokonał tej sztuki z biało-czerwonymi dwukrotnie.
Mógłby być lepiej odbierany przez szeregowych kibiców i media w innych regionach kraju, gdyby nie... nadmierny śląski patriotyzm i taka swoista staroświeckość, którą można rozumieć jako przywiązanie do pewnych zasad - wytykali to dziennikarze ze stolicy, zwłaszcza gdy po raz drugi był selekcjonerem. Wiadomo, że wraz z transformacją ustrojową zmieniła się mentalność młodych ludzi, w tym piłkarzy. Tylko czy na lepsze? Znamienne, że to, co stanowiło atut tego trenera w latach 80., w kolejnej dekadzie według ówczesnych "gwiazd" polskiej kadry, częściowo podburzanych przez media, było czymś szkodliwym. Tylko co oni zwojowali w "dorosłej" reprezentacyjnej piłce?! Ich postawa odzwierciedla podejście do występów w biało-czerwonych barwach czołowych polskich zawodników u schyłku XX wieku...
Kilku z tych grajków, choćby "bohater" sytuacji opisanej poniżej, nie raczyło odpowiedzieć na pytania autorów. Większość z tych, którzy zabrali głos (Tomasz Wałdoch, Jacek Zieliński, Cezary Kucharski, Marek Jóźwiak), z perspektywy blisko 20 lat wypowiadali się pozytywnie o współpracy z Piechniczkiem i jego kompetencjach. Pomijając już, że wtedy panował bałagan organizacyjny, a obecnym kadrowiczom na zgrupowaniach nie brakuje ptasiego mleka, wyobraźmy sobie, że dzisiaj jakiś piłkarz zachowuje się w tak prostacki sposób, jak wtedy Wojciech Kowalczyk (o czym poniżej), czy też mimo jasnych ustaleń przyjeżdża na zbiórkę spóźniony o kilkanaście godzin, jak gracze Widzewa - i co na to rzekłby Nawałka... :) Właśnie - czytając tę książkę, jak również znając choćby pobieżnie charakter obecnego selekcjonera (jego biografię przeczytałem i opisałem na blogu przed Euro 2016), nietrudno odkryć pewne podobieństwo między nimi. Obaj bardzo rzeczowi, szalenie wymagający, przywiązujący wagę do szczegółów, nie znoszący fuszerki swoich podopiecznych, choć umiejący do nich "trafić" i wykorzystać największe zalety.
Poniżej cytat z książki (strona 285):
Z szacunku do chleba
Następnego dnia reprezentacja musi być o 5 rano na lotnisku w Moskwie. Nie ma szans na śniadanie w hotelowej stołówce. Organizatorzy zapewniają suchy prowiant. Przy wyjściu z hotelu stoi masażysta i każdemu piłkarzowi podaje paczkę. Piechniczek siada koło kierowcy, patrzy przez okno, marszczy brwi. Coś leży przy krawężniku. Bułki!? - Poprosiłem masażystę, żeby pozbierał jedzenie, żeby ktoś nie pomyślał, że to my. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że... to jednak my - opowiada trener.
W samolocie masażysta z zakłopotaniem podchodzi do Piechniczka. Mówi: "Trenerze, powinien pan wiedzieć, jak było, bo i tak prędzej czy później się pan dowie. Dałem te bułki Wojtkowi Kowalczykowi, a on z pogardą podrzucił je do góry i z podbicia wykopał przed siebie".
Tomasz Iwan pamięta tę scenę inaczej: - Wojtek rzucił tymi bułkami o ziemię i powiedział jednemu z komentatorów telewizyjnych, który akurat był obok, że o takich sprawach, o takich niedoróbkach powinien mówić podczas transmisji.
Mecz komentował ze stadionu w Moskwie Andrzej Zydorowicz: - Byłem świadkiem tego nieszczęsnego zdarzenia z prowiantem. Kowalczyk wziął te bułki i je kopnął. Bluzgał przy tym, że to "chu... jedzenie". Wiem, że nazywał mnie "doradcą Piechniczka". Uśmiałem się z tego jak cholera. Komu jak komu, ale Piechniczkowi nie można było niczego narzucić.
- Zdarzenie z bułkami mną wstrząsnęło - mówi Piechniczek. - Wychowano mnie w szacunku do chleba. Sam też dostałem taką paczkę. Zapewniam, że wszystko było jadalne. Szynka, łosoś wędzony. Nie podszedłem wtedy z pretensjami do Kowalczyka tylko dlatego, że poleciał z Moskwy innym samolotem, prosto do Hiszpanii.


To zdarzenie miało miejsce w czerwcu 1996 roku, tuż po premierowym meczu drugiej kadencji Piechniczka. Wówczas w Moskwie Kowalczyk razem z Juskowiakiem i Iwanem odstawili szopkę, która nie miała niczego wspólnego z profesjonalizmem. Trudno się dziwić, że szkoleniowiec zamierzał już w ogóle ich nie powoływać. Ostatecznie po kilku miesiącach odstąpił od tego postanowienia, ale i tak rozkapryszony gwiazdor dał o sobie znać przy okazji kolejnych występów w kadrze. Nie było szans, aby biało-czerwoni wywalczyli awans na francuskie MŚ - Włochy i Anglia były poza zasięgiem, co w sumie nie mogło być jakimkolwiek zaskoczeniem. Ponieważ media uznały takie rozstrzygnięcie za klęskę, poddały Piechniczka frontalnej krytyce. Ku radości Kowalczyka i kilku jego kolegów - srebrnych medalistów igrzysk w 1992 roku, następcą został Wójcik, ale napastnik znany z umiłowania do wyskokowych trunków i tak niczego nie zwojował. Rozmienił na drobne swój talent, kilkanaście lat temu napisał skandalizujacą autobiografię, a dziś żaden rozgarnięty kibic czy dziennikarz nie uznaje go za futbolowy autorytet. Z powodu jego "mądrości" wyrażanych w mediach społecznościowych (choć może były też inne przyczyny...), ponad rok temu ze współpracy z nim zrezygnował Polsat Sport.

Natomiast Piechniczek po zakończeniu kariery trenerskiej dzielił się bogatą wiedzą i doświadczeniem ze środowiskiem piłkarskim, był również wojewódzkim radnym i senatorem, aktywnym w sprawach sportu. Niektórzy przypięli mu łatkę "leśnego dziadka" (okazuje się, że sam mówił tak o sobie z przekorą), ale jakkolwiek to człowiek zaawansowany wiekowo i nieco rażący konserwatyzmem, w żadnym wypadku nie można odmówić mu fachowości. Stoją za nim niekwestionowane osiągnięcia, z trzecim miejscem na hiszpańskich MŚ na czele. Jest tego świadomy, podobnie jak wie, że nikt nie może mu odebrać tych zaszczytów czy sprowadzić do pozycji szarlatana, któremu coś udało się przypadkiem.

Dlatego - jak wspomniałem na wstępie - jeśli ktoś stara się wgłębiać w to, co działo się w polskiej piłce "trochę" przed tym, jak zaistniał Lewandowski, zwłaszcza kulisy tych wydarzeń, powinien sięgnąć po tę książkę, o ile rzecz jasna tego dotąd nie uczynił. Warto uświadomić sobie, że medal z 1982 roku, uważany w zbiorowej pamięci jako mniej spektakularny od zdobytego 8 lat wcześniej przez drużynę Kazimierza Górskiego, jest tak samo cenny, zwłaszcza biorąc pod uwagę szereg okoliczności. Zatem życiorys człowieka, który wówczas dowodził z ławki Bońkiem, Latą i ich kolegami, zasługuje na uwagę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz