piątek, 27 maja 2016

Perfekcjonista

Napisana przez dziennikarza "Przeglądu Sportowego" - Łukasza Olkowicza biografia Adama Nawałki bardzo dokładnie przybliża życiową drogę człowieka, którego nazwisko jest w naszym kraju odmieniane przez wszystkie przypadki w obliczu nadchodzącego wielkimi krokami Euro 2016. Choćby dlatego warto sięgnąć po tę książkę. Nieco osobliwą z tego powodu, że na ogół żyjący bohaterowie biografii obszernie się w niej wypowiadają. Tymczasem tutaj wypowiedzi Nawałki jest jak na lekarstwo. Powód? Chyba znany - niechętnie udziela wywiadów czy innych wypowiedzi, poza oficjalnymi konferencjami prasowymi, podczas których notabene jest niezwykle enigmatyczny.

Jak to się stało, że w październiku 2013 roku za sterami reprezentacji Polski zasiadł trener, który ze swoim ostatnim klubem być może osiągał w polskiej ekstraklasie wyniki nieco lepsze od spodziewanych, lecz w opinii mediów i kibiców nie mógł w żaden sposób równać się z zagranicznymi fachowcami, zainteresowanymi tą posadą? Trener, który miał na koncie "tylko" po jednym tytule mistrza i wicemistrza Polski, ale to i tak pewnie dlatego, że był w pobliżu (pracował z klubową młodzieżą), stanowiąc rozwiązanie awaryjne do końca sezonu, gdy w drugiej części rozgrywek nerwowy właściciel tracił cierpliwość do dotychczasowych "pierwszych"? Trener, który sporo czasu spędził w niższych ligach, nie osiągając tam wymiernych sukcesów, a w ekstraklasie poza krakowską Wisłą i Górnikiem Zabrze prowadził jeszcze Zagłębie Lubin, z którym zaliczył spektakularną katastrofę? Zresztą Wisła w sezonie 2006/2007 także szybko się z nim pożegnała, gdy z szumnych zapowiedzi walki o tytuł kompletnie nic nie wyszło. Czy ktoś z takim CV mógłby wyciągnąć z marazmu Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i spółkę? Czy byłby w stanie sprawić, że drużyna, która dość wyraźnie przegrała eliminacje Mistrzostw Świata, za niespełna rok zacznie grać o wiele lepiej?

W tej wyliczance brakuje jednego ważnego szczegółu, mającego duży wpływ na dalszą karierę szkoleniową Nawałki. Mowa rzecz jasna o pracy w latach 2007-2008 w sztabie kadry prowadzonej przez Leo Beenhakkera. Olkowicz zauważa, jak wiele obecny selekcjoner nauczył się od Holendra, który tchnął ducha w biało-czerwonych po rozczarowaniu na Mistrzostwach Świata w Niemczech i nieudanym początku eliminacji Euro 2008. To dzięki wyjątkowej motywacji stosowanej przez Leo tacy piłkarze, jak Grzegorz Bronowicki czy Paweł Golański zagrali wręcz kapitalnie przeciwko Portugalii na Stadionie Śląskim, zatrzymując samego Cristiano Ronaldo. - Nie ma nic ważniejszego niż drużyna! - powtarzał Beenhakker i tę maksymę trener pochodzący z podkrakowskiej Rudawy mocno wziął sobie do serca.


Można jednak powiedzieć, że dzięki tej współpracy Nawałka tylko utwierdził się w swoich przekonaniach. Już wcześniej, pracując w kolejnych klubach, starał się stworzyć piłkarzom możliwie najlepsze warunki, wydeptując ścieżki u przełożonych, dobrze przy tym wiedząc, do których drzwi najlepiej zapukać. Jednocześnie był niesamowicie wymagający dla swoich podopiecznych. W biografii przeczytamy, jak w każdym klubie wprowadzał swoje zasady, niekiedy bardzo drobiazgowe, np. miał dokładnie rozpisany każdy detal treningu. Choćby tym wielokrotnie zaskakiwał piłkarzy - najbardziej w półamatorskim Świcie Krzeszowice, gdzie większość z nich nigdy wcześniej nie zetknęła się z takim podejściem ze strony szkoleniowców. Nagle ktoś oczekiwał od nich pełnego zaangażowania na każdym meczu i treningu, nie tolerując cofania nogi czy jakichkolwiek wymówek (np. niewłaściwie dobranych butów do śliskiej nawierzchni), niepunktualności, nie wspominając już o rozrywkowym stylu życia. To ostatnie oraz znacznie większa ogłada i kultura odróżnia bohatera tej książki choćby od Janusza Wójcika. Owszem, Nawałka nieraz nie przebierał w słowach, czasem nawet wściekły rzucał w szatni koszem na śmieci, lecz nie była to "sztuka dla sztuki", jak w przypadku wspomnianego bożyszcza mediów i kibiców w ostatniej dekadzie poprzedniego stulecia. Aktualny szef kadry nie akceptuje u swoich piłkarzy braku szacunku dla rywali, o czym przekonał się m,in. Prejuce Nakoulma.


Oczywiście - jak każdy, popełniał błędy. Najbardziej pomylił się w Lubinie, dokąd ściągnął kilku graczy z Wisły, którzy zarabiali znacznie więcej od tych "zastanych". Pojawiały się zarzuty, iż trener faworyzuje nowe nabytki. W zespole doszło do głębokiego podziału, czego efektem były kolejne porażki i utrata cierpliwości szefostwa klubu i KGHM do człowieka odpowiadającego za wyniki. Wiadomo, co to oznaczało... Niepowodzeń było więcej, chociaż w różnych miejscach warunki pracy nie należały do łatwych. Olkowicz wyraźnie daje do zrozumienia, że w Krzeszowicach obecny selekcjoner był pod względem mentalnym człowiekiem z innego świata, nieco podobnie jak w Sandecji Nowy Sącz - 
mówiąc delikatnie, ten klub nie zaliczał się do przesadnie zasobnych, co przekładało się na sportowe możliwości. Problemy finansowe stanowiły główną bolączkę również w GKS Katowice. Natomiast w Białymstoku każdemu szkoleniowcowi ciężko było się przebić przez lokalne układy. Trzeba wszakże zauważyć, że Nawałka stworzył tam dobrą podbudowę pod awans do ekstraklasy, który nastąpił rok później. Gdy władze Jagiellonii pożegnały się z nim, klub znajdował się w czołówce ówczesnej II-ligowych rozgrywek (obecnie I liga).

W Zabrzu zdobył wyjątkową pozycję. Owszem, też były chwile zwątpienia, gdy posada wisiała na włosku, ale tam stał się kimś więcej niż trenerem. Z powodu wyraźnego ingerowania w kwestie organizacyjne niektórzy mają do niego poważne pretensje - najbardziej były prezes Górnika, Łukasz Mazur. Ma żal o to, że Nawałka nie zajmował się tylko trenowaniem, lecz ignorując go i innych działaczy, zwracał się z istotnymi sprawami bezpośrednio do pani prezydent miasta. Mazur wymienia błędy trenera w ocenie przydatności sprowadzonych zawodników, ponadto nieco złośliwie zwracając uwagę, iż piąte miejsce w lidze nie było żadnym sukcesem, skoro pod względem sumy zarobków piłkarzy Górnik plasował się na czwartej pozycji. Jakkolwiek by oceniać postawę szkoleniowca, zdobył sobie dużą charyzmę i rozgłos w ekstraklasie. Wystarczy zresztą spojrzeć, jakie miejsce zajął ten klub we właśnie zakończonym sezonie...


Czy na tyle, aby stanąć na czele reprezentacji? Mimo że to nazwisko przewijało się na tzw. giełdzie, to było spore zaskoczenie, a wręcz powątpiewanie. To, że efekt okaże się tak świetny, mało kto mógł się spodziewać. Pierwsze powołania i wyniki gier towarzyskich na ogół zostały odebrane sceptycznie. Eliminacje Euro 2016 były jednak potwierdzeniem, że prezes PZPN dokonał trafnego wyboru. Po początkowym dystansie do nowego i trochę nieznanego zwierzchnika, kadrowicze z zagranicznych klubów przekonali się, iż warto podążyć wytyczoną przez niego drogą.
Selekcjoner umiał scalić drużynę, postawił jasne wymagania, nie tolerował niesubordynacji na treningach (z tego powodu przestał powoływać Adriana Mierzejewskiego). Skutek okazał się lepszy niż wielu zakładało.

Malkontenci zwracają uwagę na to, że we Francji zagra prawie połowa europejskich narodowych teamów. Wypada im odpowiedzieć, że forma i wyniki, jakie nasi rodacy osiągali w latach 2010-2013 (na Euro 2012 grali przecież jako współgospodarze), nie dawały jakichkolwiek nadziei na to, że zmieszczą się do tego "powiększonego autobusu". Ktoś inny powie: - Co to za sztuka, skoro ma się w zespole Lewandowskiego? W tym miejscu przypomnę, jak ówczesny as Borussii Dortmund był zablokowany pod względem strzelania bramek w meczach o punkty za kadencji Franciszka Smudy i Waldemara Fornalika. Czy przyjeżdżając na kadrę, zapominał jak zdobywa się gole, czy chodziło o to, że ówcześni opiekunowie biało-czerwonych nie potrafili odpowiednio wykorzystać jego potencjału, dopasować do taktyki itp.?... Można śmiało stwierdzić, że obecna reprezentacja znajduje się na poziomie porównywalnym do ekipy prowadzonej przez Beenhakkera, a może nawet nieco wyższym. Nawet uwzględniając obecność Lewandowskiego, Błaszczykowskiego czy Krychowiaka - indywidualności, jakich wówczas nie było - trudno ignorować ten fakt. Czyja to zasługa? Piłkarze grają na boisku, ale jeśli nie są umiejętnie kierowani z ławki, a wcześniej właściwie dobrani i umotywowani, to trudno wróżyć powodzenie...


Jeden z najlepiej zapowiadających się polskich piłkarzy w okresie powojennym z powodu pasma kontuzji musiał przedwcześnie zakończyć karierę. Wyjechał do USA, gdzie ciężko pracował fizycznie. Po powrocie do kraju założył mały biznes. Wciąż ciągnęło go jednak do futbolu. Został trenerem, ciągle chciał się doskonalić, być coraz lepszy. Nawałka to perfekcjonista, człowiek, który śmiertelnie poważnie i odpowiedzialnie traktuje wszystko, czego się podejmuje. Bardzo dobrze pokazuje to w swojej książce dziennikarz "Przeglądu Sportowego", który również włożył wiele pracy w "namalowanie" jego postaci. Przeprowadził dziesiątki rozmów z ludźmi, którzy zetknęli się z obecnym selekcjonerem. Niezwykle dokładnie opisał jego wzloty i upadki. Dlatego ta lektura jest tak interesująca.




PS. Mała ciekawostka - czytając biografię Nawałki, skonstatowałem, że oglądałem "na żywo" jego drugi mecz w karierze trenerskiej, zarazem pierwszy wyjazdowy. W sierpniu 1996 roku jego Świt, pełniący rolę tzw. czerwonej latarni III-ligowych rozgrywek, poległ z kretesem (1:4) w Przemyślu z Czuwajem, walczącym o awans do ówczesnej II ligi (jak się później okazało - skutecznie).






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz