niedziela, 20 maja 2018

Balon z napisem "R8 Basket" pękł - kolejnego już nie będzie...

Dokładnie rok temu koszykarze R8 Basket AZS Politechniki Kraków awansowali do I ligi. Była radość i szumne deklaracje, o czym wówczas pisałem. W sezonie 2017/2018 ten zespół miał nie tylko skutecznie szturmować bramy Energa Basket Ligi, lecz także występować w europejskich pucharach, swoje mecze rozgrywając w 15-tysięcznej Tauron Arenie Kraków. To miał być tylko krok do poważnego zaistnienia w krajowej elicie. Jednak nic z tego nie zostało spełnione - i już nie będzie...

fot. r8basket.pl

Po pojawieniu się dwa lata temu w akademickim klubie biznesmen i rajdowiec Dominik Kotarba sypnął znaczną gotówką, dzięki której powstał prawdziwy gwiazdozbiór jak na II-ligowe realia (tak dla przypomnienia, kilka nazwisk - Michał Hlebowicki, Wojciech Pisarczyk, Jakub Załucki, Michał Baran, Patryk Pełka, Marcin Malczyk), ale jednocześnie postawił zasadniczy warunek - dwa sezony, dwa awanse, a gdyby tak się nie stało, wycofa się z całego przedsięwzięcia. Promocja do I ligi była formalnością - "Pomarańczowi" przegrali tylko raz.

Podobnie miało być na wyższym szczeblu, gdzie przy zachowaniu wszystkich kluczowych graczy, pole manewru trenera Rafała Knapa poszerzyło się o Amerykanina z polskim paszportem - Michaela Hicksa i środkowego Miasta Szkło Krosno - Jakuba Dłuskiego. W trakcie rozgrywek zakontraktowano jeszcze dwóch innych ludzi ze sporym stażem w ekstraklasie: rozgrywającego Marcina Nowakowskiego i mającego bośniackie korzenie podkoszowego Seida Hajrica. Ten ostatni ruch transferowy był spowodowany problemami zdrowotnymi zawodników grających na pozycjach 4-5 - kontuzja wykluczyła Pisarczyka z prawie całego sezonu, a powtarzające się urazy Hlebowickiego skłoniły niesamowicie zasłużonego dla polskiej koszykówki 41-latka do odejścia na półmetku rozgrywek.

Już w lecie było wiadomo, że wcześniejsze obietnice startu w europejskich pucharach, jak również rozgrywania spotkań w największej hali w Polsce nie zostaną spełnione. "Domem" dla R8 Basket stał się obiekt AWF. Te dwa elementy - choć ważne z promocyjnego punktu widzenia - miały być jedynie dodatkiem do zasadniczego celu, czyli kolejnego awansu.

Mimo perturbacji z podkoszowymi (blisko dwa miesiące pauzował też Hajrić), bez większego ryzyka można stwierdzić, że krakowianie posiadali najmocniejszy zestaw personalny w tej klasie rozgrywkowej. Tylko, że od początku nie przekładało się to na wyniki. Już w drugiej kolejce zdecydowanie ulegli na własnym parkiecie Spójni Stargard, która okazała się bezkonkurencyjna w wyścigu o EBL. Później przyszły jeszcze inne porażki, zarówno z ekipami z czołówki (następnej lekcji udzielił w Krakowie znakomicie dysponowany Sokół Łańcut), jak i wyraźnie niżej notowanymi (późniejsi spadkowicze z Tarnobrzega i Kłodzka). Patrząc na potencjał i aspiracje, dający 4. miejsce w fazie zasadniczej bilans 22-10 musiał wzbudzać niedosyt. Nie było to dziełem przypadku, jeśli spojrzeć na styl gry. Dominowały mało urozmaicone akcje ofensywne, oparte w dużej mierze na samolubnie grającym Hicksie i rzutach z dystansu. Brak zespołowości i poważne niedostatki defensywne świadczyły o tym, że szkoleniowiec nie panował nad sytuacją. Nie stanowiło więc zaskoczenia pożegnanie z Knapem na początku stycznia. Pierwszym trenerem został wówczas dotychczasowy asystent Marcin Kękuś, którego wspierać miał Wojciech Downar-Zapolski, dotąd zdecydowanie bardziej kojarzony z żeńskim basketem, głównie krakowską Wisłą (mistrzostwo i Puchar Polski w latach 2008-2009).

Osoby związane z klubem oraz wierni kibice notorycznie próbowali zaklinać rzeczywistość, mocno sugerując, że play-off będzie należeć do "Pomarańczowych". Owszem, nie można było zupełnie odbierać im szans, bo nie od dziś wiadomo, że jeżeli dana drużyna w trakcie decydującej części sezonu znajduje się w przysłowiowym gazie, z powodzeniem może przeskakiwać najtrudniejsze przeszkody. Warunkiem niezbędnym jest jednak znacząca zwyżka formy. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło i te szumne, a niekiedy buńczuczne zapowiedzi szybko zostały zweryfikowane. W pierwszej rundzie na drodze R8 Basket stanął GKS Tychy - team, który w fazie zasadniczej zdobywał średnio najwięcej punktów. Pierwsza konfrontacja należała do podopiecznych trenera Kękusia, lecz nazajutrz w hali AWF lepsi okazali się goście. Aby nie wypaść z gry, Hicks i jego koledzy musieli przywieźć choć jedno zwycięstwo z Górnego Śląska. Tak się nie stało. Walka była zacięta, ale w obu przypadkach to GKS miał w końcówce wystarczającą przewagę, nie dopuszczając do jakiegoś zwrotu akcji. Wodę na młyn dla gospodarzy stanowiła gra nastawiona głównie na atak, a nie obronę, o czym dobitnie świadczy wynik czwartego spotkania - 113:105. Ogółem krakowianie w czterech ćwierćfinałowych starciach tracili średnio blisko 99 pkt. A stare koszykarskie porzekadło mówi, że mistrzostwo zdobywa się defensywą...

Tym samym wszystkie obietnice legły w gruzach. Nie będzie EBL, nie będzie już niczego... 22 kwietnia 2018 roku w Tychach odbył się ostatni mecz pod szyldem R8. Choć AZS Politechnice wciąż przysługuje prawo udziału w rozgrywkach I-ligowych, nic nie słychać o działaniach organizacyjnych mających na celu zachowania tego statusu - a przecież po odejściu sponsora nie byłoby środków gwarantujących udział w I lidze.

Czy tak musiało się wydarzyć? Nie. Wydaje się, iż problemem był nieodpowiedni dobór składu, w którym figurowało zbyt wiele indywidualności. Choć może przede wszystkim zabrakło trenera o odpowiedniej osobowości - charyzmatycznego, mającego już niemałe doświadczenie, czyli takiego, który poradziłby sobie z tego rodzaju koszykarskim konglomeratem (wymowne, że takiego fachowca, czyli Krzysztofa Koziorowicza, miała Spójnia, w której kadrze nie było tylu uznanych nazwisk). Tymczasem zawodnikami mającymi bogaty staż w najwyższej klasie rozgrywkowej dowodzili szkoleniowcy, którzy nie zaznali smaku samodzielnej pracy na tym szczeblu. Nie potrafili wstrząsnąć zespołem, nadać mu określonego oblicza, zachęcić do bardziej efektywnej współpracy na parkiecie i zaangażowania w obronę. Radosny basket, zdający egzamin w II lidze, nie mógł wystarczyć na zaplecze ekstraklasy, gdzie wymagania są cokolwiek wyższe. Jeśli dodać, że Hicks cieszył się szczególną pozycją, bo sponsor uznał, że jest potrzebny ktoś do "robienia show", to biorąc pod uwagę trudny charakter tego gracza (wiedzą coś o tym w Starogardzie Gdańskim, skąd trafił pod Wawel), nie dziwi takie zakończenie. Cóż z tego, że pochodzący z USA obwodowy był najlepszym strzelcem rozgrywek, skoro nie miało to przełożenia na wyniki? Niektórzy uznający siebie za dobrze poinformowanych pisali na pewnym portalu społecznościowym, że klub miał zaległości finansowe wobec koszykarzy - jeśli to prawda, również trudno dziwić się braku tzw. chemii, potrzebnej do wywalczenia awansu.

Z oczywistych powodów decyzję sponsora o wycofaniu się uważam za błędną. Widać, że Kotarba był nastawiony na natychmiastowy sukces, nie myśląc o zbudowaniu czegoś trwałego. Cóż z tego, że po raz pierwszy od kilkunastu lat kibice w Krakowie mogli uwierzyć w to, iż wreszcie doczekają się męskiej koszykówki na wysokim poziomie, skoro przy pierwszym niepowodzeniu wszystko się kończy? W taki sposób nie buduje się czegokolwiek sensownego, co miałoby funkcjonować przez lata! Najpierw robienie niesamowitej propagandy wokół tego projektu, powtarzanie, że oto nadeszła nowa siła, która wkrótce, występując w wypełnionej Tauron Arenie Kraków, sporo namiesza w krajowej elicie i powalczy w europejskich rozgrywkach, a gdy ten pierwotny "biznesplan" w swoim drugim kroku zanotował poślizg, nie będzie kolejnej próby. Mimo deklaracji sprzed dwóch lat, mógł się jeszcze zreflektować, ale tego nie uczynił.

Jasne, takie jest prawo człowieka wykładającego własne pieniądze, lecz patrząc pod kątem męskiego basketu w tym blisko milionowym mieście, dysponującym tak wspaniałym obiektem, nie jest to zachowanie godne aprobaty. Walczące bardzo ambitnie Wisła i AGH dysponują znacznie mniejszymi zasobami niż ekipa, która właśnie idzie w rozbiórkę. Mimo że ta druga drużyna po zeszłorocznej degradacji znów awansowała do I ligi, to trudno przypuszczać, aby w najbliższych latach miała szansę na przebicie się do ekstraklasy. Nie wspominając już o Wawelskich Smokach, których perspektywy organizacyjno-finansowe niezmiennie prezentują się raczej pesymistycznie. A trwająca dwa sezony nadzieja, której sprawcą byli "Pomarańczowi", właśnie legła w gruzach...

Trzeba dodać, że wspomnianemu rozgłosowi kreowanemu przez sponsora i klubowych działaczy towarzyszył brak pokory, przez co kibice w innych miastach niechętnie odbierali R8 Basket, nazywając go sztucznym tworem bez historii i obwieszczając jego szybki upadek. No i mieli rację...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz