sobota, 9 września 2017

Krok wstecz

Reprezentacja Polski koszykarzy nie awansowała do najlepszej "szesnastki" Eurobasketu. W ostatnich dniach padło w mediach sporo krytycznych głosów na ten temat, włącznie z powątpiewaniem, czy selekcjonerem nadal powinien być Mike Taylor. Nie da się ukryć, że w porównaniu do poprzednich mistrzostw ten zespół zamiast zrobić krok naprzód, cofnął się. Zarówno pod względem wyniku, jak i stylu gry.

fot. Andrzej Romański / PZKosz

Ktoś mógłby powiedzieć, że biało-czerwonym zabrakło nieco szczęścia czy zimnej krwi, wskazując tutaj mecz z Finlandią i roztrwonienie 9-punktowej przewagi w ciągu ostatnich 90 sekund regulaminowego czasu gry, a później niewykorzystanie inicjatywy w dogrywce. Każdemu zdarza się zejść pokonanym po zaciętej końcówce, ale nie, gdy posiada się już tak pokaźną zaliczkę. Popełnienie trzech prostych strat było wówczas niedopuszczalne! Wyniki tak się zresztą ułożyły, że wygrana ze współgospodarzami turnieju w końcowym rozrachunku nie wystarczyłaby do wyjścia z grupy - i tak potrzeba było ograć Francję lub Grecję. Przeciwko tym ekipom Polacy zagrali po trzy dobre kwarty, lecz w ostatnich minutach coś pękało i to rywale pokazywali swoją wyższość. Był to więc scenariusz podobny do spotkania z Hiszpanią w 1/8 finału sprzed dwóch lat, tylko, że wtedy przyszło się mierzyć ze znakomitym teamem, który później został mistrzem. Teraz obaj grupowi pogromcy nie prezentowali się zachwycająco i - jak to się mówi - byli w zasięgu. Gra się cztery kwarty (czasem i dogrywkę), a nie trzy i dobre wrażenie niczego nie daje...

Takie okazje trzeba wykorzystywać, zamiast powtarzać, że jest świetna atmosfera i rozwijamy się. Mając świadomość, jak szeroka jest europejska czołówka, powinien w końcu nastąpić ten krok do przodu, a tymczasem stało się odwrotnie. Można mówić, że było blisko, jednak wyniki są bezwzględne. Kilku zawodników zawiodło. Chodzi tutaj głównie o Przemysława Karnowskiego, który po obiecującym występie w poprzednim Eurobaskecie i ostatnim sezonie w NCAA, rozbudził duże nadzieje. Wobec absencji Marcina Gortata i Macieja Lampe, miał być wiodącą opcją podkoszową, ale grał poniżej oczekiwań. Poza ostatnim, bardzo udanym meczem, dość przeciętnie spisał się także drugi środkowy - Damian Kulig. Najlepiej zaprezentowali się Adam Waczyński i Mateusz Ponitka. Trudno im wiele zarzucić, chociaż trzeba zwrócić uwagę na istotny aspekt - w newralgicznych momentach trochę brakowało ich punktów, a wówczas to przecież liderzy powinni brać na siebie ciężar gry. Dużym problemem okazała się kontuzja A. J. Slaughtera, bo w potyczkach przeciwko Francji i Grecji jedynym nominalnym rozgrywającym był Łukasz Koszarek. Taylor wiedział, że zabranie tylko dwóch "jedynek" to ryzyko i okazało się, że ta decyzja miała wpływ na postawę drużyny. Jakkolwiek Kamil Łączyński raczej nie wniósłby szczególnie dużo, to przez kilka minut lepiej poradziłby sobie z rozegraniem piłki niż przymuszony do tego typowy rzucający.

Wbrew pozorom, średnia wieku reprezentacji nie jest niska. W najbliższych latach trzeba będzie pomyśleć o wymianie kilku ogniw. Koszarek ma 33 lata, Slaughter, Kulig, a także Aaron Cel i Przemysław Zamojski - po 30. Nie są jeszcze tak zaawansowani wiekowo, żeby wykluczyć ich udział w kolejnych Mistrzostwach Europy, lecz należy myśleć o pojawieniu się świeżej krwi. Dotyczy to zwłaszcza pozycji nr 1, gdzie ciężko o następców dwóch ważnych postaci tej kadry. Niestety, nie widać realnych następców, będących w stanie w ciągu dwóch kolejnych lat przebić się do narodowego teamu i zauważalnie w nim zaistnieć...

fot. Andrzej Romański / PZKosz
Już przed rozpoczęciem Eurobasketu Taylor przedłużył kontrakt, co było w sumie dziwnym posunięciem. Płynął z tego wniosek, że wynik na tej docelowej imprezie tak naprawdę nie ma znaczenia dla oceny jego dalszej przydatności na tym stanowisku. W 2015 roku biało-czerwoni w bardzo podobnym do obecnego składzie (aż dziewięciu tych samych, z czołowych wtedy koszykarzy teraz nie było tylko Gortata) wypadli całkiem interesująco, wygrywając trzy z pięciu grupowych spotkań i długo stawiając opór późniejszym mistrzom z Pau Gasolem na czele. Mimo pewnych zastrzeżeń, generalnie tamten start oceniano pozytywnie, snując optymistyczne wizje na przyszłość. Zasadna była więc kontynuacja pracy Amerykanina. Można było spodziewać się, że kolejne zmagania najlepszych ekip na Starym Kontynencie będą stanowić krok w stronę czołówki, a w każdym przypadku poważny sprawdzian dla selekcjonera.

Niestety, Taylor nie udźwignął tego ciężaru. Wydaje się, że pomimo sporego zaangażowania i już przeszło trzyletniej pracy z kadrą, w strategicznych chwilach wychodzi jego w sumie... stosunkowo nieduże doświadczenie. Tak na dobrą sprawę, zaledwie kilka razy w roku prowadzi drużynę w meczu toczonym na serio - eliminacje bądź finały ME. Towarzyskie zawody stanowią cenny materiał szkoleniowy, ale nigdy nie zastąpią bojów o realną stawkę. Ktoś zasugerował, że minusem amerykańskiego trenera jest brak pracy w klubie - tej codziennej praktyki, przerobienia różnych sytuacji, jakie mogą spotkać drużynę podczas sezonu. Kiedyś zresztą, w rozmowie ze mną, podobną opinię na podstawie własnych doświadczeń wyraził Dariusz Szczubiał, który prowadząc reprezentację na początku poprzedniej dekady (był wtedy relatywnie młodym trenerem), miał niejako odgórny zakaz pracy w klubie. Coś w tym jest. Inaczej dzieje się, jeśli selekcjoner ma już tak bogate szkoleniowe CV, jak kilku poprzedników Taylora, notabene bardzo znanych i cenionych w Europie (Andrej Urlep, Muli Katzurin, Ales Pipan czy Dirk Bauermann). Wówczas może spokojnie poświęcić wszystkie swoje wysiłki tylko kadrze.

Inna sprawa to konstruktywne votum nieufności. Jeśli nie Taylor, to kto? Polak czy obcokrajowiec? Nie brakuje takich, którzy w roli następcy widzieliby drugiego trenera reprezentacji - Wojciecha Kamińskiego, na co dzień prowadzącego Rosę Radom. To byłaby ciekawa opcja, ale czy gwarantująca jakościowy postęp? Trudno na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć. Tak czy inaczej, czasu na wdrożenie nowych koncepcji w zasadzie by nie było, ponieważ już w drugiej połowie listopada startują eliminacje Mistrzostw Świata (taka formuła kwalifikacji do tej imprezy odbywa się notabene po raz pierwszy). To wszystko zresztą teoretyczne dyskusje w obliczu nowej umowy wiążącej PZKosz z Taylorem.

Nie będąc zwolennikiem radykalnych rozwiązań, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nadszedł czas co najmniej na dogłębne przemyślenie aktualnej sytuacji i dalszej formuły współpracy obu stron...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz