Trzy godziny temu w hali krakowskiej Wisły zakończył się turniej finałowy Pucharu Polski koszykarek. Prestiżowe trofeum - już po raz trzynasty - wywalczyła Wisła Can-Pack. Sukces nie przyszedł im jednak łatwo, a finałowy mecz ze Ślęzą Wrocław będzie jeszcze długo pamiętany ze względu na swoją dramaturgię. Potrzebna była dogrywka, w której minimalnie lepsze (63:62) okazały się gospodynie.
fot. Leszek Stępień / leszek-stepien.pl |
Zanim o finale, kilka słów warto poświęcić wydarzeniom z dwóch poprzednich dni.
Zmagania w hali przy ul. Reymonta 22 rozpoczęły się już w piątek od dwóch spotkań ćwierćfinałowych. Najpierw Ślęza pokonała Pszczółkę Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin 57:51. Delikatnie mówiąc, nie było to dobre widowisko. Wrocławianki praktycznie przez cały czas utrzymywały przewagę (maksymalnie - 13 pkt), a grający bardzo chaotycznie w ataku zespół z Lublina nie miał pomysłu na odwrócenie losów potyczki, notując skuteczność z gry na poziomie zaledwie 30%. W ostatniej kwarcie podopieczne Arkadiusza Rusina kontrolowały przebieg wydarzeń. W szeregach zwyciężczyń nie zawiodła - niejako już tradycyjnie - Sharnee Zoll, która zdobyła 13 pkt i 7 asyst.
O ile w pierwszym ćwierćfinale można było obserwować w miarę wyrównaną walkę, to drugi był całkowicie jednostronny. InvestInTheWest AZS AJP Gorzów Wlkp. nie dał jakichkolwiek szans liderowi I ligi - Pomarańczarni MUKS Poznań. Już po upływie 6 minut na tablicy wyświetlił się rezultat 27:5. Później Dariusz Maciejewski mocno rotował składem, desygnując na wiele minut młode rezerwowe, które zazwyczaj nie otrzymują zbyt wielu szans na grę w ekstraklasie. Mimo to, przewaga gorzowianek stale rosła. O różnicy klas między obiema ekipami dobitnie świadczy końcowy wynik - 109:40.
Zwyciężczynie piątkowych konfrontacji czekała nazajutrz walka przeciwko teamom występującym w Eurolidze, czyli Wiśle Can-Pack i CCC Polkowice.
Jako pierwsze pojawiły się na parkiecie drużyny z Dolnego Śląska, a to zapowiadało dość ciekawą rywalizację. Tak też się stało - poziom tego meczu był bez wątpienia wyższy od obu piątkowych. W drugiej kwarcie polkowiczanki przeważały różnicą 9 pkt, jednak - za sprawą trzech "trójek" - zawodniczki Ślęzy natychmiast wyrównały. Do przerwy Zoll i spółka miały na koncie 1 pkt więcej. Kto wie, czy przełomowym momentem tych lokalnych derbów nie była ostatnia akcja w trzeciej kwarcie. Przy trzypunktowym prowadzeniu wrocławianki zaliczyły zbiórkę w obronie, 5 sek. przed końcem Agnieszka Skobel uratowała piłkę lecącą na aut, podała do Marissy Kastanek, która z trudem utrzymała równowagę i posiadanie piłki, będąc naciskana przez rywalkę. Jednak Amerykance udało się przekozłować przez linię środkową i oddać rzut z ponad 10 metrów - piłka znalazła się w koszu równo z syreną! Ten klasyczny buzzer beater zwiększył zaliczkę koszykarek ze stolicy Dolnego Śląska do sześciu "oczek", co dodało im pewności siebie, powodując jednocześnie nerwowość w ekipie z Polkowic. Kiedy w ostatniej ćwiartce przewaga Ślęzy wynosiła już 11 pkt, a zawodniczki CCC miały spore problemy z rozbiciem obrony strefowej, stało się jasne, kto zagra w finale.Największy udział w zwycięstwie 75:63 miała Nicki Greene, która zaliczyła 19 pkt i 14 zbiórek.
Gospodynie turnieju przystąpiły do półfinału niecałe dwie doby po zakończeniu euroligowego boju w Schio. Początkowo wiślaczki grały zbyt statycznie, nie radząc sobie zbyt dobrze z wyprowadzającymi szybkie kontry gorzowiankami. Pod koniec pierwszej kwarty było już 8:20, ale Vanessa Gidden i Agnieszka Szott-Hejmej zredukowały straty do 6 pkt. W kolejnej ćwiartce obie te zawodniczki miały ogromny wpływ na poprawę gry swojego zespołu. Podopieczne Jose Hernandeza znacznie uszczelniły też defensywę, wobec czego - w największej mierze dzięki Gidden - od stanu 14:24 doprowadziły do 29:26. Ostatnie słowo przed przerwą należało do Szott-Hejmej, której pięć "oczek" dało prowadzenie 38:33. Po zmianie stron przypomniała o sobie niewidoczna wcześniej Meighan Simmons, a swój koncert kontynuowała środkowa z Jamajki. W 29 min., po udanej przymiarce zza linii 675 cm Sandry Ygueravide, wynik brzmiał 61:44 i wydawało się, że już jest "pozamiatane". Akademiczki jednak nadal walczyły, wykorzystując dekoncentrację mistrzyń Polski. Ostatnią minutę trzeciej kwarty wygrały 6:0, a w ciągu trzech minut decydującej fazy gry doprowadziły do stanu 63:57. Wówczas ciężar zdobywania punktów wzięła na siebie Ygueravide, dwa trafienia dołożyła też Gidden, a końcowy rezultat (79:63) ustaliła "trójką" Hind Ben Abdelkader, dla której były to jedyne punkty w sobotni wieczór. Bez wątpienia bohaterką zawodów była Gidden, o czym świadczy 27 pkt i 13 zb (ogółem eval 30). Jak przyznał na konferencji prasowej trener Maciejewski, styl gry jamajskiej środkowej zaskoczył go - spodziewał się, że to zawodniczka operująca pod samym koszem, a tymczasem sporo punktowała z półdystansu. Bardzo dobrze zagrała również Ygueravide - 20 pkt i 6 as. Poza tym warto pochwalić Szott-Hejmej, która dała sygnał do odrobienia strat i zaliczyła dość przyzwoity dorobek (13 pkt, 5 zb.). W ostatnich minutach kibice z dużym niepokojem obserwowali leżącą na boisku kapitan "Białej Gwiazdy". Jednak Agnieszka podniosła się o własnych siłach i już po spotkaniu było wiadomo, że skończyło się tylko na strachu. To o tyle istotne, że biorąc pod uwagę kontuzje Eweliny Kobryn i Małgorzaty Misiuk, sytuacja z Polkami wyglądałaby już mocno nieciekawie. Największym zagrożenie ze strony AZS stwarzała Stephanie Talbot - 21 pkt i 9 zb.
Niedziela, godz. 20.00. Pora na finał... W wyjściowej piątce krakowianek doszło do jednej zmiany - Simmons zastąpiła Ben Abdelkader i ten ruch okazał się strzałem w "dziesiątkę". Młoda Belgijka była jedyną wiślaczką, która w początkowej fazie zawodów znajdowała receptę na defensywę przyjezdnych (notabene, występujących nominalnie jako gospodynie). To ona trafiła z półdystansu w ostatniej akcji pierwszej kwarty, zmniejszając straty do 8 pkt (11:19), a gdy na początku kolejnej ćwiartki trafiła już drugi raz zza linii 675 cm, na 14 pkt całej drużyny aż 12 było jej dziełem. Podobną rolę w szeregach Ślęzy pełniła rezerwowa Kateryna Rymarenko, która w ciągu pięciu minut od wejścia na parkiet zdobyła 10 pkt, znacząco przyczyniając się do "odjazdu" swojej ekipy. Podobnie jak dzień wcześniej, miejscowe rzuciły się w pogoń w drugich dziesięciu minutach. Przede wszystkim zaczęły lepiej bronić (tylko 8 pkt straty w drugiej kwarcie) - i to wówczas, gdy nieco gorzej spisującą się Gidden zmieniła Ziomara Morrison, mająca opinię słabszej defensorki. To właśnie po udanej przymiarce chilijskiej środkowej z dystansu, a następnie skutecznym wykończeniu kontry, team spod Wawelu po raz pierwszy wyszedł na prowadzenie - 24:23. Do przerwy także "oczko" przewagi (28:27) posiadały zawodniczki trenera Hernandeza.
Po zmianie stron korzystniej prezentowały się wrocławianki, znajdując odpowiedź na zagęszczoną strefę podkoszową. Dwie kolejne "trójki" dodała Rymarenko, podobnym wyczynem popisała się Zoll. Rewanżowały się głównie Gidden i Ben Abdelkader, której celne rzuty (8 pkt w trzeciej kwarcie, w tym dwa razy zza linii 675 cm) pozwoliły nieco zniwelować 8-punktową stratę. Po upływie 30 minut to podopieczne trenera Rusina były bliżej zdobycia pucharu (50:46). W czwartej ćwiartce emocje weszły na wyższy poziom. Pudłująca z gry Simmons nie myliła się z wolnych, dzięki czemu drużyna ze stolicy Małopolski prowadziła 54:52. Rywalki wyrównały, później ponownie odpowiedziały na punkty Gidden. W ciągu ostatnich prawie trzech minut nikt nie zdobył choćby punktu. Gdyby Gidden była bardziej zdecydowana i po zbiórce w ataku nie bała się oddać rzutu lub szukała kontaktu z mającą już cztery faule Greene, być może krakowianki rozstrzygnęłyby sprawę w ciągu 40 minut. Jamajska środkowa oddała jednak piłkę na obwód, a Simmons znów nie zrobiła właściwego użytku ze swojej najgroźniejszej broni. W odpowiedzi Zoll po dobrze postawionej zasłonie weszła pod kosz i zmarnowała jeszcze lepszą okazję. Dobitka Agnieszki Kaczmarczyk również odbiła się od obręczy, wobec czego na tablicy dalej świecił się rezultat 56:56 i potrzebna była dogrywka.
Niedziela, godz. 20.00. Pora na finał... W wyjściowej piątce krakowianek doszło do jednej zmiany - Simmons zastąpiła Ben Abdelkader i ten ruch okazał się strzałem w "dziesiątkę". Młoda Belgijka była jedyną wiślaczką, która w początkowej fazie zawodów znajdowała receptę na defensywę przyjezdnych (notabene, występujących nominalnie jako gospodynie). To ona trafiła z półdystansu w ostatniej akcji pierwszej kwarty, zmniejszając straty do 8 pkt (11:19), a gdy na początku kolejnej ćwiartki trafiła już drugi raz zza linii 675 cm, na 14 pkt całej drużyny aż 12 było jej dziełem. Podobną rolę w szeregach Ślęzy pełniła rezerwowa Kateryna Rymarenko, która w ciągu pięciu minut od wejścia na parkiet zdobyła 10 pkt, znacząco przyczyniając się do "odjazdu" swojej ekipy. Podobnie jak dzień wcześniej, miejscowe rzuciły się w pogoń w drugich dziesięciu minutach. Przede wszystkim zaczęły lepiej bronić (tylko 8 pkt straty w drugiej kwarcie) - i to wówczas, gdy nieco gorzej spisującą się Gidden zmieniła Ziomara Morrison, mająca opinię słabszej defensorki. To właśnie po udanej przymiarce chilijskiej środkowej z dystansu, a następnie skutecznym wykończeniu kontry, team spod Wawelu po raz pierwszy wyszedł na prowadzenie - 24:23. Do przerwy także "oczko" przewagi (28:27) posiadały zawodniczki trenera Hernandeza.
Po zmianie stron korzystniej prezentowały się wrocławianki, znajdując odpowiedź na zagęszczoną strefę podkoszową. Dwie kolejne "trójki" dodała Rymarenko, podobnym wyczynem popisała się Zoll. Rewanżowały się głównie Gidden i Ben Abdelkader, której celne rzuty (8 pkt w trzeciej kwarcie, w tym dwa razy zza linii 675 cm) pozwoliły nieco zniwelować 8-punktową stratę. Po upływie 30 minut to podopieczne trenera Rusina były bliżej zdobycia pucharu (50:46). W czwartej ćwiartce emocje weszły na wyższy poziom. Pudłująca z gry Simmons nie myliła się z wolnych, dzięki czemu drużyna ze stolicy Małopolski prowadziła 54:52. Rywalki wyrównały, później ponownie odpowiedziały na punkty Gidden. W ciągu ostatnich prawie trzech minut nikt nie zdobył choćby punktu. Gdyby Gidden była bardziej zdecydowana i po zbiórce w ataku nie bała się oddać rzutu lub szukała kontaktu z mającą już cztery faule Greene, być może krakowianki rozstrzygnęłyby sprawę w ciągu 40 minut. Jamajska środkowa oddała jednak piłkę na obwód, a Simmons znów nie zrobiła właściwego użytku ze swojej najgroźniejszej broni. W odpowiedzi Zoll po dobrze postawionej zasłonie weszła pod kosz i zmarnowała jeszcze lepszą okazję. Dobitka Agnieszki Kaczmarczyk również odbiła się od obręczy, wobec czego na tablicy dalej świecił się rezultat 56:56 i potrzebna była dogrywka.
W dodatkowym czasie gry szala przechylała się już na stronę Ślęzy. 55 sek. przed końcem Kaczmarczyk w końcu trafiła z gry (ale czy tam nie było kroków?) i jej zespół prowadził 62:58. W ciągu czterech minut chaotycznie i bez pomysłu grające w ataku miejscowe tylko raz znalazły drogę do kosza (Gidden). Wtedy inicjatywę we własne ręce wzięła Ygeuravide, notabene grająca dużo słabiej niż dzień wcześniej. Tym razem piłka po jej trzypunktowej próbie wpadła do kosza. W odpowiedzi koszykarki ze stolicy Dolnego Śląska zgubiły piłkę, Kastanek faulowała Magdalenę Ziętarę i musiała opuścić plac gry za pięć przewinień. W czwartej kwarcie Magda dwukrotnie spudłowała rzuty wolne, ale nieco ponad 30 sek. przed końcem dogrywki nie zadrżała jej ręka, co dało punkt przewagi Wiśle Can-Pack! W obronie znów udało się wyrwać piłkę, ale Ygueravide zgubiła ją na środku boiska. Wrocławiankom zostało kilkanaście sekund na rozegranie ostatniej akcji. Znów Zoll, tym razem z półdystansu. Nie trafiła i wiślaczki mogły wznieść ręce w geście triumfu, a na trybunach zapanowała euforia!
Potem oczywiście ceremonia - najpierw nagrody dla pokonanych, potem dla zwyciężczyń, puchar wzniesiony przez panią kapitan, radosne tańce i śpiewy, no i konfetti!
MVP finału jak najbardziej zasłużenie została wybrana Ben Abdelkader. 24 pkt, w tym 4 celne rzuty za 3 pkt, 9/16 z gry, 5 zb., 3 as., po jednym przechwycie i bloku, ogółem eval 25. Belgijska rozgrywająca potwierdziła swój nieprzeciętny talent. Dobrze pilnowana i chyba nieco zmęczona Gidden nie zachwycała tak, jak w półfinale, ale 14 pkt i 9 zb. to dość solidne osiągnięcia. Ponadto punktowały: Morrison 7, Ygueravide 5, Szott-Hejmej 5, Ziętara 4, Simmons 4. Trzeba podkreślić bardzo dobrą postawę wiślaczek w defensywie, z czym wcześniej był spory problem - mowa tu szczególnie o ligowej potyczce między tymi ekipami, rozegranej 7 stycznia. Szczególnie duży wkład w tym zakresie wniosła Ziętara.
- Poprawiłyśmy defensywę, co było jednym z kluczy do zwycięstwa. Ten element nie funkcjonował wcześniej zbyt dobrze, ale trener stara się wprowadzać nowe warianty obrony i widać, że są efekty - podkreśliła Magda, gdy już nieco opadły emocje. - Wyciągnęłyśmy wnioski z ligowej porażki ze Ślęzą. Wtedy poza złą obroną wyraźnie przegrałyśmy zbiórki - obwodowe skakały nam po głowach, zbierając piłki na naszej tablicy. Dzisiaj udało nam się zneutralizować większość atutów rywalek. Może tylko w pierwszej połowie trochę zaskoczyła nas Rymarenko. Koszykarka zdobywczyń Pucharu Polski mocno podkreślała również kwestię zespołowości: - Hind podejmowała ważne akcje i - co najważniejsze - trafiała. Wczoraj grała krócej, może dzięki temu miała dzisiaj trochę więcej sił. Ziomara też zagrała lepiej, uzupełniając się z Vanessą. Nie ma takiej sytuacji, że w każdym meczu najlepsza jest ta sama zawodniczka. Dzielimy się piłką, nie ma jednej wielkiej indywidualności. Musimy walczyć w każdym spotkaniu, bo nikt przed nami się nie położy. Może mamy zespół trochę słabszy kadrowo niż w poprzednim sezonie, ale ambicji nie można nam odmówić, co pokazał ten finał.
A Ślęza? Ta drużyna udowodniła, że nieprzypadkowo jest wiceliderem Basket Ligi Kobiet. W poczynaniach Zoll i spółki widać bardzo dobrą organizację i zrozumienie, duże możliwości ofensywne i twardą defensywę. Wydaje się, że wrocławscy kibice, którzy licznie przybyli do Krakowa, jeszcze nieraz będą mieć w tym sezonie powody do radości. Zapowiada to zarazem niezwykle ciekawą walkę o pierwsze miejsce przed fazą play-off, nie mówiąc już o decydującej rozgrywce o mistrzostwo Polski.
Podsumowując - wszystkie ekstraklasowe kluby podeszły poważnie do turnieju finałowego Pucharu Polski, co nie zawsze było regułą. Finał nie stał może na jakimś zachwycającym poziomie, ale emocje oraz walkę i zaangażowanie obu teamów trzeba ocenić jak najbardziej pozytywnie. Podobnie jak organizację imprezy (poza piątkowymi problemami ze sprzedażą biletów) i atmosferę na trybunach. Pucharowy weekend w hali przy ul. Reymonta 22 był zatem udany!
Potem oczywiście ceremonia - najpierw nagrody dla pokonanych, potem dla zwyciężczyń, puchar wzniesiony przez panią kapitan, radosne tańce i śpiewy, no i konfetti!
fot. Marcin Pirga / wislacanpack.pl |
- Poprawiłyśmy defensywę, co było jednym z kluczy do zwycięstwa. Ten element nie funkcjonował wcześniej zbyt dobrze, ale trener stara się wprowadzać nowe warianty obrony i widać, że są efekty - podkreśliła Magda, gdy już nieco opadły emocje. - Wyciągnęłyśmy wnioski z ligowej porażki ze Ślęzą. Wtedy poza złą obroną wyraźnie przegrałyśmy zbiórki - obwodowe skakały nam po głowach, zbierając piłki na naszej tablicy. Dzisiaj udało nam się zneutralizować większość atutów rywalek. Może tylko w pierwszej połowie trochę zaskoczyła nas Rymarenko. Koszykarka zdobywczyń Pucharu Polski mocno podkreślała również kwestię zespołowości: - Hind podejmowała ważne akcje i - co najważniejsze - trafiała. Wczoraj grała krócej, może dzięki temu miała dzisiaj trochę więcej sił. Ziomara też zagrała lepiej, uzupełniając się z Vanessą. Nie ma takiej sytuacji, że w każdym meczu najlepsza jest ta sama zawodniczka. Dzielimy się piłką, nie ma jednej wielkiej indywidualności. Musimy walczyć w każdym spotkaniu, bo nikt przed nami się nie położy. Może mamy zespół trochę słabszy kadrowo niż w poprzednim sezonie, ale ambicji nie można nam odmówić, co pokazał ten finał.
A Ślęza? Ta drużyna udowodniła, że nieprzypadkowo jest wiceliderem Basket Ligi Kobiet. W poczynaniach Zoll i spółki widać bardzo dobrą organizację i zrozumienie, duże możliwości ofensywne i twardą defensywę. Wydaje się, że wrocławscy kibice, którzy licznie przybyli do Krakowa, jeszcze nieraz będą mieć w tym sezonie powody do radości. Zapowiada to zarazem niezwykle ciekawą walkę o pierwsze miejsce przed fazą play-off, nie mówiąc już o decydującej rozgrywce o mistrzostwo Polski.
Podsumowując - wszystkie ekstraklasowe kluby podeszły poważnie do turnieju finałowego Pucharu Polski, co nie zawsze było regułą. Finał nie stał może na jakimś zachwycającym poziomie, ale emocje oraz walkę i zaangażowanie obu teamów trzeba ocenić jak najbardziej pozytywnie. Podobnie jak organizację imprezy (poza piątkowymi problemami ze sprzedażą biletów) i atmosferę na trybunach. Pucharowy weekend w hali przy ul. Reymonta 22 był zatem udany!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz