piątek, 6 stycznia 2017

Biało-czerwoni dominatorzy

Ten dzień zapamiętamy na długo. Takiej dominacji polskich skoczków jeszcze nie było! Turniej Czterech Skoczni to przecież nie tylko wielki triumf Kamila Stocha, ale także drugie miejsce Piotra Żyły i czwarte Macieja Kota!

fot. PAP

Biało-czerwoni udowodnili w najlepszy możliwy sposób, że w tym sezonie są znacznie silniejsi niż w poprzednim. Ważna jest tutaj właśnie liczba mnoga - to już nie tylko lider Stoch, za którym z tyłu jest mający czasem jakieś przebłyski Żyła, a jeszcze nieco dalej Kot. Teraz ten tercet należy do ścisłej czołówki światowej. Ogromny postęp jest w dużej mierze zasługą trenera Stefana Horngachera.

Przed rozpoczęciem imprezy dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi był wymieniany w gronie faworytów. Tę opinię potwierdził na niemieckich skoczniach - drugi zarówno w Oberstdorfie, jak i w Garmisch-Partenkirchen, co dało prowadzenie na półmetku w klasyfikacji generalnej. Optymizm ostygł po informacji o bolesnym upadku Kamila w próbnym skoku w Innsbrucku, stawiającym pod poważnym znakiem zapytania jego udział w zawodach. Skoczek z Zębu pokazał jednak, że jest wielkim twardzielem - wystartował, kończąc tuż za podium skrócony do jednej serii konkurs. Pozostał w ten sposób w grze o zwycięstwo w 65. edycji TCS, przed ostatnią odsłoną mając jedynie 1,7 pkt mniej od Daniela Andre Tande. Stefan Kraft tracił do tego duetu już ponad 15 pkt. Niespodziewanie czwarty w "generalce" był Żyła, skaczący dość równo (miejsca - 7, 6 i 7), a poprawiający się w kolejnych zawodach Kot plasował się na siódmej pozycji.

Co działo się w Bischofshofen - doskonale wiadomo. Jeśli ktoś tego wydarzenia nie oglądał, to zajęte przez Polaków w zawodach miejsca nr 1, 3 i 5 powinny powiedzieć mu bardzo wiele... Gdy w drugiej serii Tande fatalnie zepsuł skok (wielkie brawa za to, że Norwegowi udało się wybronić przed upadkiem), a wcześniej nie popisał się Kraft, liderem całej imprezy był Żyła. Mógł go wyprzedzić jedynie Stoch, który nie zmarnował szansy, przy okazji po raz siedemnasty wygrywając konkurs w Pucharze Świata.

fot. Reuters / sport.pl
Świeżo upieczony triumfator imprezy rozgrywanej w Niemczech i Austrii przeszedł już do historii, dokonując wyczynu, którego nie udało się osiągnąć Adamowi Małyszowi. Stoch jest bowiem piątym skoczkiem w dziejach, który wywalczył złote medale w indywidualnych konkursach na Igrzyskach Olimpijskich i Mistrzostwach Świata, Kryształową Kulę za triumf w całej edycji PŚ oraz zwyciężał w "generalce" TCS. Oczywiście, Adam nadal pozostaje niedościgniony w ilości sukcesów, ale nikt nie może mieć jakichkolwiek wątpliwości, że w ciągu kilku lat po zakończeniu kariery doczekał się wybitnego następcy. Zeszłosezonowe turbulencje tylko podrażniły sportową złość Kamila. Jego powrót na zwycięską ścieżkę jednoznacznie kojarzy się z powrotami na szczyt, do jakich w poprzedniej dekadzie przyzwyczaił nas Małysz. Pod okiem austriackiego szkoleniowca polska drużyna stała się silna jak nigdy, liderując w klasyfikacji Pucharu Narodów. Oprócz znakomitego tercetu, spory progres poczynili przecież Dawid Kubacki, Stefan Hula czy Jan Ziobro, regularnie punktujący w PŚ.

To wszystko może sprawić, że najważniejsza impreza sezonu, czyli MŚ w Lahti, przyniesie nam wiele radości. Po bezapelacyjnym sukcesie trzeba jednak nieco ostudzić rozgrzane głowy dziennikarzy i kibiców. Zdaję sobie sprawę, że są teraz i tacy, którzy poza złotem drużynowym w Finlandii wierzą w wyłącznie polskie podium w zawodach indywidualnych. Takie myślenie może być złudne. Nie chcę powiedzieć, że wysoka forma polskich skoczków przyszła za wcześnie. Skaczą wspaniale i trzeba wierzyć, że w podobnej dyspozycji będą na przełomie lutego i marca. Jakkolwiek TCS zawsze był uważany za prestiżowe zmagania najlepszych skoczków, to nic nie zastąpi smaku medalu na MŚ (nie mówiąc już o igrzyskach). Rywale nie śpią, przygotowując się pod kątem docelowej imprezy.

Zresztą wystarczy przypomnieć, że poza fenomenalnym sezonem 2000/2001 (to wydarzenie przypomniałem dokładnie rok temu) Małysz nigdy nie błyszczał w TCS, po ustaleniach ze sztabem szkoleniowym wykuwając najwyższą formę na luty, ewentualnie początek marca. Z jakimi efektami - doskonale pamiętamy. Podobnie działo się ze Stochem, gdy zostawał mistrzem świata i mistrzem olimpijskim - w TCS plasował się poza podium, koncentrując się na najważniejszej imprezie w sezonie. Cóż, taka strategia nie stanowiła absolutnej gwarancji sukcesu, ale nie brakowało jej racjonalności. Jednak jeśli ktoś jest mocny, to dlaczego nie może udowadniać tego kilka tygodni wcześniej? Rzecz w tym, aby ten automatyzm nie wyłączył się przed MŚ, lecz Horngacher na pewno już o to zadba. Nie może być inaczej, bo przecież za tydzień i dwa tygodnie zawody pucharowe odbędą się w Polsce.

Pewne jest, że dzięki polskim skoczkom czekają nas w najbliższym czasie ogromne emocje.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz