czwartek, 7 lipca 2016

Doceńmy ten rezultat!

Emocje dotyczące występu polskiej reprezentacji na Euro 2016 już nieco opadły. Wielu kibiców może czuć się rozczarowanych odpadnięciem w ćwierćfinale, zwłaszcza że po niezwykle zaciętym boju przeciwko Portugalii najlepsza czwórka turnieju była bardzo, bardzo blisko. Patrząc na przebieg półfinału, kto wie, czy teraz nie cieszylibyśmy się z awansu do finału. Jasne - można narzekać, mówiąc, iż szanse trzeba wykorzystywać. Sam mając poczucie lekkiego niedosytu, proponowałbym jednakże spojrzeć na występ ekipy Adama Nawałki z innej perspektywy, nieco historycznej.

fot. Getty Images

Przez ostatnie trzy dekady - dokładnie odkąd zacząłem śledzić futbolowe wydarzenia - kadra generalnie nie spełniała oczekiwań, nawet (a zwłaszcza) gdy kwalifikowała się do imprezy mistrzowskiej. Fakt - osiągnięcia w latach 1974-1982 sprawiły, że poprzeczka zawisła szalenie wysoko, co rusz o nich wspominano, porównując do znacznie mniej ciekawej rzeczywistości, ale warto też zauważyć, że kolejni selekcjonerzy mieli do dyspozycji piłkarzy, których stać było na lepsze wyniki niż miało to miejsce. Po niepowodzeniu w 1986 roku na mundialu w Meksyku - za takie należało uznać odpadnięcie trzeciej drużyny poprzednich Mistrzostw Świata już w 1/8 finału - przychodziły kolejne, już na niższym szczeblu, bo w eliminacjach. Porażka z Brazylią na wspomnianym turnieju stanowiła zatem koniec pewnej epoki. Działała tutaj swoista klątwa Zbigniewa Bońka, rzucona tuż po tym spotkaniu.

W drugiej połowie lat 80. i na początku kolejnej dekady tacy gracze, jak Dziekanowski, Urban, Kosecki, dwaj Warzychowie, Tarasiewicz, Wandzik, Furtok, Ziober czy Wdowczyk mogli poprowadzić reprezentację do dużo lepszych rezultatów. Wszyscy z nich najpierw zyskali miano wybijających się ponad przeciętność w polskiej ekstraklasie, a później robili całkiem ciekawe kariery w zagranicznych klubach, co było tym trudniejsze, że obowiązywały znacznie ostrzejsze niż dziś limity odnośnie zatrudniania obcokrajowców, a Polskę od krajów Europy Zachodniej pod wieloma względami (np. organizacja, mentalność) dzieliła wręcz przepaść. Z różnych przyczyn wymienieni nie potrafili zaprezentować pełni swoich umiejętności podczas występów w koszulce z Orzełkiem na piersi. O ile można było zrozumieć, że niejako zgodnie z tradycją nie potrafiliśmy zakwalifikować się do finałów Mistrzostw Europy w 1988 i 1992 roku, ponieważ przy obowiązującej ośmiozespołowej formule było to wyjątkowo trudne zadanie, to już w dwóch kolejnych kwalifikacjach do MŚ, z których awans uzyskiwały dwa najlepsze teamy w grupie, biało-czerwoni dali się prześcignąć nie tylko Anglikom i Holendrom, lecz także niżej notowanym Szwedom i Norwegom. Jednym słowem - Wojciech Łazarek i Andrzej Strejlau nie mieli szczęśliwej ręki do kadry, może brakowało trochę szczęścia, może charyzmy, pewnie również tzw. chemii, odpowiedniej atmosfery, zgrania.

Nie inaczej działo się, gdy o obliczu drużyny w coraz większym stopniu decydowali srebrni medaliści Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie: Juskowiak, Kowalczyk, Brzęczek, Koźmiński, Wałdoch, Łapiński czy Świerczewski. Nie pomogła praca w roli selekcjonera Henryka Apostela (przegrane z Francją i Rumunią eliminacje Euro 96), ani powrót po dziesięciu latach Antoniego Piechniczka (lepsi w walce o MŚ okazali się Anglicy i Włosi). Także ulubieniec mediów, twórca olimpijskiego sukcesu - Janusz Wójcik, nie sprostał zadaniu, gdyż jego wybrańcom zabrakło punktu, aby wskoczyć do baraży o Euro 2000. Symbolem "klasy" tego trenera była wielka radość po remisie z Anglią w Warszawie, gdy słabo grający synowie Albionu byli jak najbardziej do ogrania, co zapewniłoby już udział w barażach. Tak czy inaczej, w ostatniej potyczce wystarczyłby remis w Sztokholmie, lecz mający awans w kieszeni Szwedzi nie zamierzali robić prezentów Polakom...

Wiele odmieniło nominowanie na szkoleniowca najważniejszego polskiego zespołu Jerzego Engela, który konsekwentnie postawił na swoją wizję, nawet jeśli stanowiła ona zaskoczenie dla opinii publicznej. Miał też przy tym trochę szczęścia, bo tuż przed rozpoczęciem eliminacji MŚ polskie obywatelstwo otrzymał Olisadebe, który w tamtym czasie imponował skutecznością, ponadto obniżkę formy zanotowali najważniejsi grupowi rywale - Norwegowie i Ukraińcy. Co by wszakże nie powiedzieć, mając do dyspozycji zawodników ogólnie chyba nieco słabszych niż wspomniani powyżej (z "olimpijczyków" podstawowymi pozostali jedynie Koźmiński, Wałdoch i Świerczewski), biało-czerwoni pewnie wywalczyli promocję. Mimo szumnych zapowiedzi, występ w Korei Południowej zakończył się dużym rozczarowaniem, jakim był powrót do kraju już po fazie grupowej. Można powiedzieć, że Engel i jego ludzie zapłacili frycowe za brak doświadczenia na turniejach tej rangi (igrzyska, gdzie grają młodzieżowe teamy, to cokolwiek inna bajka). Jednym słowem - awans wywołał euforię, a po turnieju nadeszła jeszcze większa fala frustracji, krytyki i rozliczeń. Więcej niż o postępie mówiono, jak daleko odjechał nam świat.

Później nadeszły nieudane kwalifikacje do kolejnych ME, do czego w pewnym stopniu przyłożył rękę Boniek, dość dobrze spełniający się w sprawach organizacyjnych (co udowadniał za kadencji Engela jako wiceprezes PZPN, a obecnie prezes), ale nie potrafiący sprawdzić się na ławce trenerskiej. Ponownie bezkonkurencyjna okazała się Szwecja, a w rywalizacji o baraż wyprzedziła nas jeszcze rewelacyjna Łotwa. Po tej porażce Paweł Janas zbudował jednak ciekawą ekipę, dzięki czemu jesienią 2005 roku kibice mogli świętować zdobycie biletów na kolejne MŚ - ich pupile byli gorsi jedynie od Anglików, wygrywając pozostałe osiem potyczek. W niemieckich finałach powtórzył się scenariusz z Korei, czyli po porażce w fatalnym stylu w pierwszym meczu przeciwko Ekwadorowi przyszedł bój o wszystko, a potem już tylko trzeci - o honor. Znów zawiedli liderzy i trener, znów frontalna krytyka i poczucie niespełnienia, znów konstatacja, że nie mamy czego szukać na światowych salonach...

fot. sport.wp.pl / newspix.pl 
W eliminacjach Euro 2008 czekali bardzo wymagający rywale i pewnie, gdyby selekcjonerem znów został Polak (może z wyjątkiem Henryka Kasperczaka), zgodnie z tradycją zabrakłoby biało-czerwonych w finałach ME. Z tej perspektywy trzeba ocenić nominację na to stanowisko Leo Beenhakkera jako strzał w "dziesiątkę". Doświadczony Holender szybko skonsolidował zespół, podziękował kilku starszym graczom, odkrywając zarazem godnych następców. Efekt przyszedł bardzo szybko - spektakularne zwycięstwo z Portugalią na Stadionie Śląskim. Po wyczerpującym kwalifikacyjnym maratonie (14 spotkań) pierwszy w historii awans do kontynentalnego czempionatu stał się faktem. Gdy jednak doszło do turnieju finałowego, byliśmy świadkami swoistego deja vu. Wybrańcom Leo brakowało świeżości, pomysłowości, nie tworzyli monolitu. Niemcy i Chorwaci wybili nam z głowy marzenia o awansie do ćwierćfinału, wywołując kolejną ogólnonarodową frustrację. Tym razem po nieudanym turnieju władze PZPN nie zdecydowały się na rozstanie z selekcjonerem. Czy to był dobry krok? Trudno ocenić, faktem jest, że w eliminacjach MŚ reprezentacja całkowicie zawiodła. Wydawało się, że najgroźniejszym konkurentem będą Czesi, a tymczasem oprócz nich więcej (i to znacznie) punktów zdobyły też Słowacja, Słowenia i Irlandia Północna... Oczywiście pożegnano się z holenderskich coachem.

Prawie dekada to szmat czasu, ale warto rzucić okiem na nazwiska piłkarzy, którzy po japońsko-koreańskich MŚ do końca kadencji Beenhakkera stanowili choć przez jeden cykl eliminacyjny o obliczu najważniejszej polskiej drużyny, zapisując się dość pozytywnie także w swoich klubach, nierzadko w zagranicznych ligach czy europejskich pucharach. Dudek i Boruc w bramce, Michał Żewłakow, J. Bąk, Wasilewski, Baszczyński i Dudka w obronie, Krzynówek, Ebi Smolarek, Szymkowiak, Sobolewski, Kosowski, M. Lewandowski, Błaszczykowski i Mila w pomocy, Żurawski, Frankowski i Rasiak w ataku. Czy to byli słabi zawodnicy? Nie wspominam o wielu takich, którzy również prezentowali odpowiednie umiejętności, lecz tylko przez chwilę zaistnieli w kadrze. Kilka miesięcy po Euro 2008 zadebiutował też czyniący ogromne postępy 20-letni wówczas Robert Lewandowski...

Na temat kadencji Franciszka Smudy i Euro 2012 oraz nieudanych kwalifikacji do ostatnich MŚ pod wodzą Waldemara Fornalika nie ma co za bardzo się rozpisywać. To jeszcze stosunkowo niedawne wspomnienia, a poczucie wręcz narodowej klęski po braku awansu do ćwierćfinału ME, których byliśmy współgospodarzami, pomimo stosunkowo najłatwiejszego zestawu rywali, jest powszechnie znane. Podobnie jak rozczarowanie towarzyszące porażkom w 2013 roku, gdy wielu nie mogło się nadziwić, że tercet mający znaczący wkład w sukcesy Borussii Dortmund nie jest w stanie poprowadzić biało-czerwonych do promocji na mistrzostwa w Brazylii.

Nie wymieniałem nazwisk w sumie kilkudziesięciu zawodników i nie przytaczałem tych faktów po to, aby popisywać się swoją wiedzą na temat futbolu. Gdyby Dziekanowski, Juskowiak, Kowalczyk czy Żurawski lepiej pokierowali swoją karierą, prezentowali inne cechy charakteru, już znacznie wcześniej moglibyśmy mówić o tym, że mamy napastnika światowej klasy, wokół którego można budować silną reprezentację. Wielu z tych graczy nie brakowało niczego, aby pozytywnie zapisać się w finałach wielkiej imprezy na równi z Krychowiakiem, Glikiem czy Grosickim. Często problem sprowadzał się do kwestii mentalnej, atmosfery itp. Gdyby pod koniec lat 80. i w kolejnej dekadzie sprawy organizacyjne związane z kadrą wyglądały jak obecnie, a piłkarze przyjeżdżali na zgrupowania świadomi wspólnego celu, nie pozując na gwiazdy, spotykając tam trenera potrafiącego wykorzystać ich potencjał, będącego na czasie z trendami obowiązującymi w światowej piłce... Również tryb warunkowy odnośnie zawodników i selekcjonerów można zastosować do wydarzeń z lat 2002, 2006, 2008 i 2012, w kontekście niewypracowania optymalnej formy na turniej.

Jakkolwiek można narzekać, że wczoraj nie oglądaliśmy "Lewego" i spółkę w batalii o awans do finału Euro 2016, wytykając przy tym Nawałce zbyt asekuracyjną taktykę, ewentualnie Błaszczykowskiemu brak zimnej krwi przy strzelaniu karnego bądź Fabiańskiemu nieodpowiednie wyczucie intencji Portugalczyków, to należy stwierdzić, że w końcu możemy być dumni z piłkarzy grających w koszulce z Orzełkiem na piersi. Gnębiąca polski futbol od 30 lat bariera niemożności została przełamana. Biało-czerwoni nie grali pięknie, ale efektywnie, a o to przede wszystkim chodzi w tej grze. Bez wątpienia Nawałka zdał najważniejszy egzamin w swojej trenerskiej karierze. Dlatego decyzja władz PZPN z Bońkiem na czele o przedłużeniu współpracy z Nawałką jest jedynie słuszna.

Eliminacje MŚ w Rosji nie wygrają się same. To banał, o którym warto pamiętać. Teraz może być jeszcze trudniej, bo poprzeczka oczekiwań znacznie wzrosła i sam awans nikogo już specjalnie nie zadowoli.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz