czwartek, 28 lutego 2019

Historyczny awans koszykarzy!

Mało który sukces polskich sportowców w ostatnich miesiącach, a nawet latach, ucieszył mnie tak bardzo, jak awans reprezentacji koszykarzy na Mistrzostwa Świata. I to nie tylko dlatego, że basketowi poświęcam najwięcej uwagi. To historia z gatunku tych, jak podnieść się ze sporych tarapatów i wygrywać w najważniejszych momentach. Dzięki temu Ponitce, Waczyńskiemu i ich kolegom udało się zrealizować niespełnione marzenie tabunu świetnych zawodników broniących biało-czerwonych barw w ostatnich kilku dekadach.

fot. Andrzej Romański / KoszKadra.pl

Początkowo niewiele zwiastowało tak wspaniałe zakończenie. Pierwsza faza eliminacji MŚ była dość kiepska - podopieczni Mike'a Taylora dwukrotnie zdecydowanie ulegli Litwinom, występującym bez swoich najlepszych graczy, niepowodzeniem zakończył się też wyjazd na Węgry. Domowe zwycięstwo z Madziarami i dwukrotne bezproblemowe triumfy nad Kosowem dały bilans 3-3. W obliczu decydującej rozgrywki takie osiągnięcie nie stanowiło może jakiejś tragedii, ale stawiało w niełatwym położeniu, zwłaszcza w perspektywie potyczek z Włochami i Chorwacją. Ponieważ z tej nowo utworzonej grupy awans uzyskiwały trzy ekipy, to jeden z tych dwóch renomowanych teamów nasi rodacy musieli wyprzedzić (zakładając, że Litwa jest poza zasięgiem, co zresztą potwierdziło się). Szanse zmalały jednak już 14 września, po wyraźnej porażce w Bolonii na inaugurację drugiego etapu.

Rozegrany 3 dni później w Gdańsku mecz z Chorwacją, która notabene zaliczyła wcześniej potknięcia z Holandią i Rumunią, miał zatem dość istotne znaczenie. Z niezwykle zaciętego boju zwycięsko wyszli gospodarze, w czym szczególnie dużą rolę odegrał najskuteczniejszy Adam Waczyński. To był ważny krok, lecz zaplanowane na przełom listopada i grudnia dwa spotkania były jeszcze ważniejsze. Biało-czerwoni znakomicie zdali ten egzamin. Najpierw pokonali Holandię na wyjeździe różnicą aż 27 pkt, zaś w Ergo Arenie odprawili kolejnego faworyta - tym razem Włochów. Po kapitalnym występie, jednym z najlepszych podczas 5-letniej kadencji amerykańskiego selekcjonera, tablica wyników pokazywała 94:78. Najwięcej zasługi miał w tym Maciej Lampe, ale właściwie każdy z jego kolegów dołożył do tej wiktorii swoją znaczącą cegiełkę. Droga do Chin stanęła otworem! W dwóch ostatnich kolejkach wystarczyło tylko raz wygrać...

Po co czekać na ostatnie starcie? Już przed nim było jasne, że reprezentacja Polski koszykarzy pojedzie na Mistrzostwa Świata! Początek konfrontacji w Varażdinie był bardzo nieciekawy, w porę jednak Polakom udało się opanować nerwy, aż w końcu przechylić szalę na swoją korzyść. Najbardziej do tego przyczynili się Mateusz Ponitka i A.J. Slaughter. 77:69 dla gości, których radość trudno było opisać. Ten rezultat przekreślił też nadzieje zespołu prowadzonego przez Drażena Anzulovicia, znanego z pracy w MKS Dąbrowa Górnicza. Rozstrzygnięciu poniedziałkowej potyczki z Holandią nie towarzyszyły już zatem wielkie emocje, lecz w Ergo Arenie oczywiście wszechobecny był entuzjazm. Wybrańcy Taylora nie dominowali tak wyraźnie nad swoimi rywalami, jak trzy miesiące wcześniej, nie porwali też swoją grą, jak w meczach w Włochami i Chorwacją. Jednak mimo odczuwalnego rozluźnienia i braku narzekającego na uraz Lampe, kontrolowali przebieg wydarzeń, odnosząc piąte zwycięstwo z rzędu.

fot. Andrzej Romański / KoszKadra.pl
Niesamowite jest to, że polscy koszykarze wracają na czempionat globu po upływie 52 lat! Ówczesna kadra zaliczała się do ścisłej czołówki na kontynencie, co potwierdzały medale Mistrzostw Europy. W 1967 roku w Urugwaju podopieczni Witolda Zagórskiego zajęli 5. miejsce. Bohdan Likszo i Mieczysław Łopatka byli najlepszymi strzelcami imprezy. Wyniki ich następców na ME, które stanowiły automatyczną kwalifikację, nie pozwalały przebić się na MŚ. Traf chciał, że zmieniła się formuła i teraz po raz pierwszy o udziale decydowały odrębne eliminacje.

Ktoś uwielbiający oklaskiwać medale polskich sportowców na światowych arenach i nieco ignorujący dyscypliny, w których do takich zdarzeń nie dochodzi (czyli tzw. kibic sukcesu) zapewne zapytałby: - Jakim sukcesem może być sam start koszykarzy w MŚ, skoro na dwóch ostatnich turniejach tej rangi siatkarze zdobyli złoty medal, zaś począwszy od 2007 roku piłkarze ręczni trzykrotnie stawali na podium? Zgoda, porównywanie osiągnięć koszykarzy z tymi dyscyplinami, a zwłaszcza siatkarzami (jak wiadomo - szczypiorniści obniżyli loty w ostatnich latach), nie ma jakiegokolwiek sensu. To zupełnie inne płaszczyzny: z jednej strony - druga dziesiątka w Europie (a przecież na innych kontynentach nie brakuje mocnych drużyn), z drugiej - absolutny światowy top od kilkunastu lat. Tego nie da się porównać.

Jednak właśnie dlatego ten awans jest tak znaczący. Wywalczony w bólach, po twardej walce, wyrwany teamowi wyżej od nas notowanemu, który udało się dwukrotnie pokonać. Trzeba dodać, że na ME w 2017 roku biało-czerwoni zawiedli, wobec czego nie brakowało głosów poddających w wątpliwość, czy Taylor jest odpowiednim człowiekiem na stanowisku selekcjonera (również i ja pozwoliłem sobie wówczas na konstruktywną krytykę), o ile nie wprost żądających jego dymisji. Takie nastroje nasiliły się po porażkach z Litwą i Węgrami w pierwszej fazie eliminacji MŚ, gdy ten cel zdawał się mocno oddalić. Patrząc z tej perspektywy, amerykański coach znakomicie obronił się wynikami. Potrafił zmobilizować swoich graczy, szukał nowych rozwiązań taktycznych i personalnych. Dzięki ciężkiej pracy osiągnął coś, w co wielu raczej nie wierzyło. Ten człowiek zasłużył na ogromne brawa. Bo nawet jeśli jakiś trener ma do dyspozycji grupę zdolnych zawodników, nie oznacza, że uczyni z nich dobrze rozumiejący się zespół, potrafiący złapać optymalną dyspozycję w newralgicznych momentach. Zwłaszcza jeśli ta grupa ludzi zna się od kilku lat, co może być zarówno zaletą, jak i wadę, bo wtedy łatwo o tzw. zmęczenie materiału.

No i ostatnia kwestia - promocja koszykówki. Po niezwykłym boomie w latach 90. XX wieku przyszedł głęboki kryzys, spowodowany po części brakiem zadowalających wyników kadry, spadkiem zainteresowania ligą, w której dominowali obcokrajowcy, mniejszą medialnością NBA, a po części także spektakularnymi sukcesami Polaków w innych dyscyplinach. Teraz jest 5 minut, które trzeba wykorzystać, aby choć częściowo udało się wrócić do tamtego stanu. Nawet jeśli - co niezwykle prawdopodobne, a może zrazić kibiców sukcesu - rezultat osiągnięty na MŚ w Chinach nie będzie wykraczać poza zdroworozsądkowe oczekiwania. Koszykówka na taki wzrost popularności w pełni zasługuje!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz