poniedziałek, 15 stycznia 2018

Handballowy niebyt

14 stycznia 2018 roku to jedna z najbardziej tragicznych dat w historii polskiej piłki ręcznej - a już na pewno w XXI wieku. Remis z Portugalią sprawił, że reprezentacja szczypiornistów zajęła drugie miejsce na turnieju preeliminacyjnym do przyszłorocznych Mistrzostw Świata i nie wystąpi w czerwcowych barażach. Po absencji w trwających właśnie Mistrzostwach Europy będzie to zatem kolejna duża impreza bez naszych rodaków. Przyszłość tej drużyny jawi się w nieciekawych barwach...

fot. EHF / ZPRP

Chyba nikomu nie trzeba przypominać, że w latach 2007-2016 cieszyliśmy się ze świetnych występów biało-czerwonych na międzynarodowej arenie. Trzy medale Mistrzostw Świata, a na Igrzyskach Olimpijskich i Mistrzostwach Europy zabrakło do podium niewiele - tylko i aż zwycięstw w potyczkach o brąz. Gdy nawet nie udawało się przebić do półfinału, wybrańcy Bogdana Wenty, a później Michaela Bieglera żegnali się ze zmaganiami po ambitnej walce, zyskując sympatię milionów Polaków. Do rzadkości należały takie spotkania, jak z Chorwacją podczas ME rozgrywanych w Krakowie, gdy byli zupełnie bezradni w konfrontacji z utytułowanymi rywalami.

Po igrzyskach w Rio de Janeiro doszło do nieodwracalnych zmian. Kilku doświadczonych graczy pożegnało się z kadrą, a przed rozgrywanymi w styczniu 2017 roku MŚ kilku innych dopadły mniej lub bardziej poważne dolegliwości zdrowotne. To był już zupełnie inny zespół, o czym zresztą wówczas pisałem. Dopiero 17. miejsce z jednej strony uznano za rozczarowanie, ale nie zabrakło opinii, że to rezultat adekwatny do istniejących uwarunkowań, a zwłaszcza znacznie słabszego składu. Wiosną, gdy team dowodzony przez Tałanta Dujszebajewa stracił szanse awansu na ME (zaledwie 1 pkt w czterech meczach), słynny trener podał się do dymisji. Zgodnie z przewidywaniami, selekcjonerem został Piotr Przybecki, uznawany za najlepiej rokującego polskiego szkoleniowca. Pierwszym zadaniem, pojawiającym się na horyzoncie, było przebrnięcie przez fazę wstępnych kwalifikacji do MŚ...

Te fakty są powszechnie znane kibicom. Dlaczego więc o nich piszę? Żeby pokazać, jak szybko doszło do degrengolady męskiej reprezentacji (zresztą w przypadku żeńskiej sytuacja jest jakby porównywalna...). W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy z ekipy zajmującej miejsce tuż za podium Igrzysk Olimpijskich lądują w jakiejś otchłani, pod koniec trzeciej dziesiątki w Europie. Zostali zepchnięci na pozycje jeszcze dalsze od tych zajmowanych w 2004 roku, gdy pracę z kadrą rozpoczynał Wenta.

Jeszcze smutniejsze jest to, że nie widać godnych następców tych kilkunastu znakomitych graczy, którzy począwszy od 2012 roku pożegnali się z grą w drużynie narodowej. I tutaj jest największy problem. Z zawodników, którzy kilka godzin temu nie byli w stanie pokonać Portugalii, jedynie Syprzak i Wyszomirski (pomijam tutaj Szmala, gdyż jego obecność na tym turnieju była niejako awaryjna, a za kilka miesięcy w ogóle kończy karierę) nie odbiegają zbyt mocno od poprzedników, choć raczej nigdy nie osiągną ich poziomu. O kilku innych można powiedzieć, że są solidni, ale bez błysku, ewentualnie w perspektywie paru lat wskoczą na wyższy pułap. Ogólnie jednak, porównując do tego, co widzieliśmy jeszcze w Rio, poza mniejszymi umiejętnościami i doświadczeniem, aktualni kadrowicze odstają pod względem determinacji i przebojowości, czyli cech, którymi można nadrobić te braki jakościowe.

Niestety, dla tego, co właśnie się wydarzyło, nie ma jakiegokolwiek usprawiedliwienia. Nieistotne, że Portugalczycy grali przed własną publicznością, że mają kilku doświadczonych szczypiornistów, występujących w dobrych klubach (wiedzą o tym choćby w Płocku), że w eliminacjach ME napsuli trochę krwi Niemcom i Słowenii, nie powinno mieć znaczenia, że wybrano turniej zamiast metody ligowej, czyli "każdy z każdym, mecz i rewanż", nikogo również nie interesuje, że remis dawałby promocję biało-czerwonym, gdyby w piątek i sobotę zdobyli dwie bramki więcej w starciach z Kosowem i Cyprem. Oni mieli po prostu wygrać te preeliminacje! Wiedzieli, że różnica goli może być ważna, bo przecież remisy w tej grze nie są tak rzadkim zjawiskiem.

Trudno też - tak w szerszej perspektywie - zrozumieć postawę Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Ci ludzie nieco ponad 10 lat temu dostali w prezencie coś niesamowitego - ogromny wzrost popularności swojej dyscypliny, będącej dotąd mocno w cieniu koszykówki i siatkówki. Wiedzieli, że bracia Jureccy i Lijewscy, Szmal, Bielecki, Tkaczyk czy Jurasik nie będą grać wiecznie. Zamiast rozsądnie inwestować w szkolenie młodzieży, a także podejmować działania wzmacniające popularyzację piłki ręcznej, zadowolili się tym, co mają. Owszem, niby doprowadzili do profesjonalizacji ligi, lecz te wszystkie zabiegi trwały dość długo, a obowiązujące zasady (podział na grupy, punktacja, koncepcja "ligi zamkniętej") są cokolwiek dziwne. Poza hegemonem z Kielc oraz pretendentami z Płocka i Puław, ekstraklasowe kluby nie należą do zasobnych, a niektóre wręcz ledwo mogą wiązać koniec z końcem. 16 ekip na najwyższym szczeblu, dwie grupy po 16 w pierwszej lidze - czy to nie za dużo? Co z tego wynika, poza "chciejstwem" co niektórych klubów, zamierzających za wszelką cenę chełpić się obecnością w ekstraklasie, czy choćby "zaszczytnym" mianem pierwszoligowca? A co do poziomu szkolenia - trudno przytoczyć mi konkretne fakty, ale chyba jest ono znacznie z tyłu wobec siatkówki, a nawet koszykówki...

Właśnie - jeśli do czegoś mógłbym porównać ten następujący na naszych oczach upadek reprezentacyjnego handballu, to do głowy przychodzi mi basket i okres z przełomu tysiącleci. Po siódmym miejscu na ME w 1997 roku wielu widziało w polskiej reprezentacji ogromną przyszłość, ale w kilku kolejnych mistrzostwach kontynentu (o MŚ czy IO nie ma nawet co wspominać) Polaków już zabrakło. Ktoś powie, że Wójcik, Zieliński, Tomczyk czy Pluta w miarę zaistnieli na jednym turnieju, a ich nieco młodsi koledzy rzucający do bramki utrzymywali się na topie przez 10 lat, więc nie ma żadnego podobieństwa. Chodzi mi jednak o coś innego - brak perspektywicznego myślenia i niewykorzystanie boomu wokół dyscypliny. Ogromna popularność koszykówki (w sumie wynikająca głównie z szaleństwa wokół NBA) nie przełożyła się w kolejnych kilkunastu latach na całą rzeszę utalentowanych zawodników, zatem można zapytać, gdzie było wtedy szkolenie młodzieży i jakaś odgórna wizja władz związku. Klubowi działacze, zapatrzeni w profesjonalizację ligi i tym podobne historie, woleli inwestować w "gotowy produkt", zwłaszcza made in USA / former Yugoslavia / former USSR... To zgubne myślenie na szczęście w polskim baskecie nieco ulga zmianie (chociaż jeszcze nie tak, jak powinno, ale o tym może przy innej okazji). Natomiast w ręcznej, którą śledzę z większym dystansem, raczej brak jest takiej refleksji. Nikt na górze nie wpadł na to, że kiedyś to wyjątkowe pokolenie odejdzie i warto postarać się o godnych następców. A nawet jeśli ktoś o tym myślał, to nic konkretnego nie zrobił, aby ta generacyjna wymiana przebiegła bez poważniejszych perturbacji - i to jest jeszcze gorsze. Jasne, w pierwszej kolejności za niepowodzenie odpowiedzialny jest trener i jego gracze, lecz tutaj dochodzimy znów do tzw. materiału ludzkiego, będącego skutkiem takich, a nie innych zaniedbań.

Gdyby nieszczęsne Kosowo i Cypr straciły po jednej bramce więcej w meczach z Polakami, albo w końcówce z Portugalią nasi reprezentanci wykazali się nieco większym pomyślunkiem lub choćby dopisał im łut szczęścia, istniejące fakty, które składają się na smutną rzeczywistość, zostałyby jakby schowane pod dywan. W tych okolicznościach chyba jednak lepiej, że tak się nie stało. Czasem łatwiej powrócić na dawne pozycje po upadku na dno. Oby tak właśnie było w przypadku biało-czerwonych, choć to bardzo długa droga...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz