środa, 23 sierpnia 2017

To już ćwierć wieku... - czyli barcelońskie srebro piłkarzy Wójcika

Minęło już dokładnie 25 lat od zdobycia przez polskich piłkarzy srebrnego medalu Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. Prowadzona przez Janusza Wójcika reprezentacja do lat 23 pokazała wówczas wspaniałą dyspozycję, w pełni zasłużenie awansując do finału. 8 sierpnia 1992 roku na słynnym Camp Nou biało-czerwoni stoczyli z Hiszpanami dramatyczną potyczkę, mając szansę rozstrzygnąć ją na swoją korzyść. Do dogrywki zabrakło kilkudziesięciu sekund... Szkoda, ale i tak był to ogromny sukces, zwłaszcza że polski futbol był wtedy pogrążony w poważnym kryzysie sportowym i organizacyjnym. Dla mnie, wpatrzonego w popisy tych chłopaków 12-latka, były to pamiętne chwile, pełne radości.

fot. PAP

Piłka nożna jest na igrzyskach traktowana trochę po macoszemu. To chyba jednak dobrze, bo gdyby na tej największej na świecie imprezie sportowej pojawiały się najlepsze narodowe teamy w swoich optymalnych zestawieniach, mielibyśmy do czynienia de facto z... mistrzostwami świata. Efektem byłoby skupienie na tej dyscyplinie zdecydowanie największej uwagi, wobec czego inne wydarzenia pozostałyby mocno w cieniu, ale raczej nie o to chodzi. Przez blisko 100 lat, zgodnie z ideą barona De Coubertina, w zmaganiach piłkarskich uczestniczyli tylko nominalni amatorzy. W okresie tzw. zimnej wojny była to woda na młyn dla krajów z bloku wschodniego (w tym Polski), w których oficjalnie nie było zawodowych futbolistów. W latach 80. nieco zmieniono formułę - grać na igrzyskach mogli już niekoniecznie tylko amatorzy, lecz piłkarze, którzy nigdy nie wystąpili w pierwszej reprezentacji w meczach mistrzowskich (finały i eliminacje MŚ oraz ME). Aż w końcu olimpijscy decydenci postanowili, że podstawowym kryterium będzie wiek - nie więcej niż 23 lata. Takie zasady po raz pierwszy miały obowiązywać właśnie w Barcelonie, a później wprowadzono możliwość desygnowania do drużyny trzech starszych graczy.

Po przełomie 1989 roku w polskiej piłce doszło do tak wielu przeobrażeń i było tyle problemów, że mało kto realnie myślał realnie o awansie na turniej olimpijski, o medalu nie wspominając. Wokół ekipy młodzieżowej (urodzeni nie wcześniej niż w lipcu 1969 roku) udało się jednak stworzyć dość korzystny klimat, w czym główna zasługa jednego z najbogatszych biznesmenów w początkach III RP - Zbigniewa Niemczyckiego. Jak na tamte czasy, pod względem organizacyjnym wyglądało to ponadprzeciętnie, zwłaszcza pamiętając prowizorkę, jaka w latach 90-tych panowała w "dorosłej" kadrze. Selekcjonerem reprezentacji olimpijskiej został Janusz Wójcik - wówczas jeszcze młody i ambitny trener, którego największym sukcesem był awans z Jagiellonią Białystok do ekstraklasy. Biało-czerwoni konkurowali w eliminacjach młodzieżowych Mistrzostw Europy (U-21) z tymi samymi zespołami, co ich starsi koledzy w kwalifikacjach do Euro 1992. W odróżnieniu od wybrańców Andrzeja Strejlaua, dowodzona na boisku przez kapitana Jerzego Brzęczka młodzieżówka nie dała żadnych szans Anglikom, Irlandczykom i Turkom. Sześć spotkań, sześć zwycięstw! Katem rywali był Andrzej Juskowiak, a w późniejszej fazie eliminacji dołączył do niego Wojciech Kowalczyk - rewelacyjny 19-latek, za sprawą którego wiosną 1991 roku Legia sensacyjnie wyeliminowała Sampdorię Genua, awansując do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów.

W bojowych nastrojach oczekiwano ćwierćfinału ME U-21, w którym młodzi Polacy zmierzyli się z rówieśnikami z Danii. Sytuacja była jasna - przejście tej przeszkody oznacza nominację na igrzyska. Z dużej chmury mały deszcz, bo w dwumeczu wyraźnie lepsi byli Skandynawowie (5:0 i 1:1), co pod poważnym znakiem zapytania stawiało realizację głównego celu. Z pomocą przyszedł... awans do półfinału Szkotów, którzy jako część Wielkiej Brytanii nie mogli samodzielnie startować w olimpijskich zmaganiach. Liczył się współczynnik punktów wszystkich ćwierćfinalistów - dzięki znakomitej postawie w eliminacjach podopieczni Wójcika, jako czwarta reprezentacja z Europy (nie licząc gospodarzy), załapali się do turniejowej "szesnastki".

Przed wyjazdem do Barcelony atmosfera nie była najlepsza, bo trzech piłkarzy kadry olimpijskiej podejrzewano o doping. Zamieszanie nie miało dalszych konsekwencji. Wśród dwudziestu powołanych zabrakło doskonale później znanych Jacka Bąka i Radosława Majdana. Na inaugurację biało-czerwoni trochę męczyli się z Kuwejtem, ale wygrali 2:0. W następnym starciu zaprezentowali się znacznie lepiej, pokonując aż 3:0 faworyzowanych Włochów, którzy kilka tygodni wcześniej zostali młodzieżowymi mistrzami Europy. Awans był na wyciągnięcie ręki. Chociaż do ostatniego występu w grupie Juskowiak i spółka podeszli nieco zbyt rozluźnieni, 2:2 z USA wystarczyło do zajęcia pierwszego miejsca. Ważne, że w ćwierćfinale nie trafili na gospodarzy, a przyszło im zmierzyć się z kolejną drużyną z Półwyspu Arabskiego - Katarem. Po zwycięstwie 2:0 nasi rodacy byli już w strefie medalowej! Na drodze do finału stanęli Australijczycy, którzy wyeliminowali faworyzowanych Szwedów. Zapowiadała się wyrównana konfrontacja. O ile jeszcze do przerwy tak to mogło wyglądać (2:1 dla Polski), to w drugiej połowie kontry, mistrzowsko wykańczane przez duet napastników, zdemolowały defensywę z Antypodów. Trzy bramki zdobył Juskowiak, a Kowalczyk zanotował dwa trafienia, gol samobójczy również padł po podobnej akcji. 6:1! Dla Hiszpanów było to poważne ostrzeżenie.

fot. zczuba.pl / TVP
Finał. Prawie 100 tysięcy ludzi w świątyni futbolu, bo tak bez wątpienia można określić Camp Nou. Przed telewizorami w Polsce niesamowite emocje. Pamiętam, że w moim domu była jakaś impreza rodzinna i kilkanaście osób ściskało kciuki, wpatrując się w ekran. Co się działo! Tuż przed końcem pierwszej połowy gola po kontrze zdobył Kowalczyk. 1:0! Szał radości! Tak było do 65 min. Później gospodarze wyrównali i w ciągu kilku minut wyszli na prowadzenie. Jednak równie szybko w kapitalny sposób odpowiedział Ryszard Staniek. 2:2! Kiedy zegar wskazywał przedłużony czas gry i wydawało się, że będzie dogrywka, w której wszystko byłoby możliwe, stało się najgorsze. Niepewne wybicie naszych po rzucie rożnym Hiszpanów, piłka wróciła pod nogi Kiko, który zdobył swoją drugą bramkę tego wieczoru. Świetnie broniący w całym turnieju Aleksander Kłak tym razem był bezradny. Euforia miejscowych fanów na trybunach, a Polacy na boisku i oglądający transmisję nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Futbol bywa niekiedy brutalny...

Jakkolwiek zawsze strasznie szkoda, gdy niepowtarzalna okazja na najwyższy laur bezpowrotnie wymyka się z rąk, to trzeba wyraźnie powiedzieć - ci chłopcy dokonali czegoś wyjątkowego! Zdobyli olimpijskie srebro, będąc w każdym wymiarze absolutnie równorzędnym rywalem dla faworyzowanych gospodarzy. W ciągu tych dwóch tygodni dali milionom kibiców w Polsce (i nie tylko) ogromną radość swoją grą. Zaprezentowali bardzo widowiskową, ofensywną piłkę, o czym świadczy to, że w sześciu meczach strzelili aż 17 bramek - najwięcej ze wszystkich reprezentacji. Juskowiak zdobył blisko połowę z nich - aż siedem - i został królem strzelców tej imprezy. Przed wyjazdem do Hiszpanii podpisał kontrakt ze Sportingiem Lizbona. Wielka kariera stała otworem nie tylko przed byłym już napastnikiem Lecha Poznań.

To był znakomicie rozumiejący się zespół. Kłak w bramce, trzymający obronę Tomasz Wałdoch, Tomasz Łapiński i Marek Koźmiński, przed nimi lub po bokach ludzie od czarnej roboty, mogący grać na różnych pozycjach Dariusz Adamczuk, Piotr Świerczewski, Marcin Jałocha i Dariusz Gęsior, dyrygent środka pola i mentalny lider Brzęczek, ustawiany za napastnikami błyskotliwy Staniek, a w ataku dwóch kilerów, czyli Juskowiak i Kowalczyk. Ci piłkarze najczęściej wychodzili w pierwszej "jedenastce". W finale za kartki pauzował Adamczuk, poza tym Wójcik zostawił na ławce Świerczewskiego, wystawiając od początku bardziej ofensywnie usposobionego Andrzeja Kobylańskiego. Z ławki wprowadzani byli jeszcze obrońca Marek Bajor oraz napastnicy Grzegorz Mielcarski i Mirosław Waligóra. Tych szesnastu ludzi zagrało na igrzyskach. Na boisku nie pojawili się bramkarz Arkadiusz Onyszko, a także Tomasz Wieszczycki, Dariusz Szubert i Dariusz Koseła.

Po powrocie z Barcelony padło słynne hasło: "zmieniamy szyld i jedziemy dalej", jasno pokazujące aspiracje Wójcika na fotel selekcjonera pierwszej reprezentacji i oczekiwania jego zawodników odnośnie zmiany warty w najważniejszej polskiej drużynie. Najodważniejszy w wygłaszaniu buńczucznych opinii był Kowalczyk. Do postulowanej przez sporą część kibiców i mediów roszady na stanowisku szefa  nie doszło. "Wójt" musiał zadowolić się posadą trenera rosnącej w siłę Legii, a podziały w środowisku coraz mocniej się pogłębiały. Duża grupa srebrnych medalistów z Barcelony była powoływana przez Strejlaua, choć zapewne spodziewano się, że będą mieć silniejszą pozycję.

Inna sprawa, że w tym już całkowicie dorosłym świecie niewielu z nich optymalnie pokierowało swoimi karierami. Kilku spoczęło na laurach, zadowalając się kontraktami w zagranicznych klubach, niekoniecznie wysokich lotów. Największy niespełniony talent to z pewnością Kowalczyk, który zatracił się w rozrywkowym stylu życia, podobnym przykładem w mniejszej skali był Staniek. Znacznie więcej mogli osiągnąć Juskowiak i Brzęczek, rozwój Kłaka zahamowały kontuzje, Łapiński i Gęsior poprzestali na odgrywaniu ważnych ról w polskiej lidze, odrzucając oferty z zagranicy. Trzej, którym powiodło się stosunkowo najlepiej, 10 lat po igrzyskach wyjechali na finały Mistrzostw Świata. Wałdoch, Koźmiński i Świerczewski zaliczali się do pewniaków w kadrze Jerzego Engela, będąc na przełomie stuleci cenionymi postaciami w klubach z czołowych lig europejskich (Niemcy, Włochy, Francja).

Cóż, taka była w ogóle specyfika lat 90-tych - Polacy jako społeczeństwo dopiero odnajdywali się po transformacji ustrojowej, często mentalnie pozostając jeszcze w minionej epoce, z wszystkimi ograniczeniami i kompleksami. Gdy zatem dwudziestokilkuletni człowiek kopiący piłkę miał okazję wyjazdu na Zachód i zarabiania tam nieporównywalnie większych pieniędzy w otoczeniu znacznie bardziej wymagającym i lepiej zorganizowanym, musiał mieć naprawdę mocny charakter, aby udowodnić swoją wartość, nie popadając w samouwielbienie. Dziś jest pod tym względem łatwiej. Może zabrzmi to jak tłumaczenie, ale przejście utalentowanych zawodników do "dorosłego" futbolu z reguły wiązało się w Polsce ze sporymi trudnościami, choćby jeśli chodzi właśnie o aspekt mentalny czy odpowiedni system szkoleniowy. Poza tym "olimpijczycy" stali się niejako zakładnikami swojego sukcesu i nie potrafili udźwignąć ciążącej na nich presji. Ponieważ nie spełnili pokładanych w nich nadziei, dwie dekady temu nie mogliśmy pochwalić się piłkarzami choć częściowo zbliżonymi klasą do Lewandowskiego, Krychowiaka, Piszczka, Błaszczykowskiego czy Glika.

Dla porównania, kilku złotych medalistów z 1992 roku przez wiele lat grało później w FC Barcelona i hiszpańskiej kadrze: Guardiola (bardziej znany obecnie jako trener, ale piłkarzem też był niebanalnym), Luiz Enrique, Ferrer i Abelardo. Ponadto etatowymi reprezentantami i ważnymi postaciami w czołowych klubach Primera Division byli m.in. wspomniany już wcześniej Kiko, a także Alfonso czy Canizares. Te przykłady dobitnie pokazują różnice dzielące oba kraje w kwestii harmonijnego przejścia z kategorii "talent" do kategorii "markowy piłkarz".

Osobny rozdział to Wójcik. Za wyselekcjonowanie olimpijskiego teamu, wykorzystanie potencjału, dobór optymalnej taktyki, stworzenie odpowiedniej "chemii" i zaszczepienie w tych chłopakach ogromnej waleczności (do historii przeszły motywacyjne zwroty: "Golimy frajerów!" czy "Kiełbasy do góry!") należą mu się słowa uznania. Najwyraźniej zachłysnął się jednak tym medalem i później jego kariera trenerska potoczyła się w zupełnie niewłaściwym kierunku. Nie chodzi już nawet o cokolwiek rozrywkowo-skandaliczny image, tworzenie wokół siebie nadmiernego rozgłosu czy dwuletnią działalność poselską. Nie broniły go sukcesy, nie licząc odebranego Legii przez PZPN tytułu mistrzowskiego za domniemaną korupcję (słynne "Cała Polska to widziała"). Temat ustawiania meczów wrócił w życiu "Wójta" po kilkunastu latach, gdy w ramach słynnej "afery Fryzjera" ujawnione zostały jego czyny podczas pracy w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Został prawomocnie skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu. Wcześniej zmarnował swoją szansę jako selekcjoner pierwszej reprezentacji, gdy - niekiedy trochę na kredyt - stawiał na doskonale sobie znanych medalistów z Barcelony. Tak słabych Anglików, jak w eliminacjach Euro 2000, w ciągu ostatnich trzech dekad nigdy nie było. Niby biało-czerwoni grali lepiej niż podczas kadencji poprzednika, lecz w newralgicznych momentach w ich postawie dało się zauważyć za dużo asekuranctwa i minimalizmu, co było efektem bojaźliwej taktyki. Później Wójcik nie prowadził już poważnego zespołu, choć on sam w autobiografii twierdzi, że zdobył z Pogonią Szczecin wicemistrzostwo Polski. O tyle to ciekawe, że wyleciał z tego klubu jeszcze przed sezonem - i to nie jako trener, ale dyrektor sportowy. Taki szczegół. Notabene bardzo żałuję, że sięgnąłem po tę książkę - jej poziom jest żenująco niski, a większość historyjek zdecydowanie ubarwiona czy wręcz zmyślona.

Jakkolwiek ten srebrny medal nie został odpowiednio wykorzystany, było to już skutkiem różnych okoliczności, o których częściowo wyżej napisałem. Najważniejsze, że ćwierć wieku temu to się wydarzyło! Tych dwudziestu ludzi - dzisiaj już piłkarskich emerytów, realizujących się na różnych obszarach (trener, menedżer, ekspert telewizyjny, biznesmen, a nawet... kierowca autobusu czy urzędnik) - może z dumą wspominać, czego wówczas dokonali. W okresie, gdy notorycznie zawodziła pierwsza reprezentacja, nie umiejąca przebić się przez eliminacje MŚ i ME, barcelońskie srebro jawiło się jak wyspa na morzu. W kategorii "piłkarskie wspomnienia z lat 90-tych" te są niewątpliwie dla mnie - statystycznego kibica - najwspanialsze i najważniejsze. W wieku 12 lat cieszyć się ze znakomitej postawy polskich piłkarzy na igrzyskach - to było coś bezcennego!

Wszystkie gole zdobyte przez naszą reprezentację na igrzyskach w Barcelonie można zobaczyć dzięki filmowi na YouTube zamieszczonemu przez użytkownika DotknijFutbolu.TV. Przeżyjmy to jeszcze raz...






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz