Wczoraj koszykarki Wisły Can-Pack po raz drugi pokonały u siebie wrocławską Ślęzę. Tym razem widzowie w hali oraz oglądający transmisję w TVP Sport byli świadkami znacznie bardziej zaciętego boju, bo dopiero kilkadziesiąt sekund przed końcową syreną obrończynie tytułu przypieczętowały triumf - ostatecznie skończyło się 64:56. Zatem w finale Basket Ligi Kobiet jest stan 2-2 i wszystko rozstrzygnie się w środę we Wrocławiu!
Na takie mecze, jak ten, warto czekać cały sezon. Obie ekipy chyba nie mogły włożyć więcej zaangażowania w walkę, która rozpaliła do poziomu wrzenia ich kibiców, swoim dopingiem tworzących świetną atmosferę na trybunach. Na parkiecie dosłownie sypały się iskry, dochodziło do ostrych spięć. Po początkowych perturbacjach krakowianki umiały znaleźć właściwą odpowiedź na grający bardzo agresywnie zespół ze stolicy Dolnego Śląska. Zaczęły od uszczelnienia defensywy, co znalazło przełożenie na ofensywę, w której szło im jak po grudzie w początkowej fazie zmagań. W 7 min. przegrywały 6:13, a po pierwszej kwarcie już "tylko" 12:15, po trafieniach z linii rzutów wolnych Hind Ben Abdelkader. W drugiej ćwiartce wiślaczki szybko uzyskały pierwsze prowadzenie (16:15), za sprawą trafienia Agnieszki Szott-Hejmej. Cenne wsparcie wniosła wprowadzona chwilę wcześniej Claudia Pop, która również w tym czasie punktowała. Później gospodynie odblokowały się w rzutach z dystansu - najpierw Ben Abdelkader, a następnie Meighan Simmons, która celnie przymierzyła, choć rywalki bardzo starały się jej w tym przeszkodzić. Gdy amerykańska "dwójka" trafiła po chwili z bliższej odległości, tablica pokazywała już wynik 29:22. Dzięki Vanessie Gidden, równie przydatnej pod koszami, jak w sobotę, do przerwy sytuacja wyglądała jeszcze korzystniej dla teamu spod Wawelu - 33:24.
W całej potyczce przyjezdne popełniły 26 przewinień - w każdym razie tyle odgwizdali sędziowie, którzy w pierwszych minutach spoglądali nieco pobłażliwie na niezwykle agresywnie poczynające sobie podopieczne Arkadiusza Rusina. Gdy później zaczynali wyłapywać konkretne naruszenia przepisów, to - podobnie jak dzień wcześniej - wrocławianki nie mogły się nadziwić tym decyzjom. Moim zdaniem niesłusznie. Jakkolwiek zasady gry w basket zawierają szereg niuansów, to generalnie są jasne. Odpychanie, szarpanie, trzymanie, uderzanie po rękach - czy to przy rzucie, czy w walce o zbiórkę, czy podczas wyprowadzania akcji - należy karać faulem. Skoro zawodniczki w żółtych koszulkach tak czyniły, to dlaczego arbitrzy mieli nie widzieć naruszeń przepisów? Aż dziwi, że żadna z nich nie spadła za pięć fauli - cztery kończyły spotkanie z czterema, a gdyby sędziowie widzieli wszystko, to... To wcale nie było "aptekarskie" gwizdanie, a po prostu reakcja na zaistniałe wydarzenia. Dlatego trudno zrozumieć zdziwienie koszykarek Ślęzy i ich trenera czy oburzenie tamtejszych kibiców, sugerujących na portalach społecznościowych stronniczość arbitrów. W drugiej kwarcie Nikki Greene uderzyła łokciem w twarz przebiegającej Agnieszki Szott-Hejmej, co zakończyło się przewinieniem dyskwalifikującym Amerykanki. Taka decyzja mogła być uznana za pochopną, jednak obserwując całokształt tego zdarzenia i jego możliwe skutki (ryzyko odniesienia kontuzji wykluczającej z gry), trzeba potraktować ją jako słuszną. Można zrozumieć twardą walkę, ale na tak brutalne zachowania nie ma miejsca na koszykarskich parkietach.
Po zmianie stron błysnęła Magdalena Ziętara, która zaliczyła akcję "2+1" i celny rzut zza linii 675 cm. Gdy znów piłkę w koszu umieściła Gidden, gospodynie prowadziły już 41:26. Pretendentki do tytułu nie rezygnowały, za sprawą wybornej dyspozycji rzutowej Agnieszki Kaczmarczyk (ogółem 20 pkt) oraz Sharnee Zoll (16 pkt, 9 asyst, 5 przechwytów) szybko zniwelowały różnicę do ośmiu "oczek". W tym fragmencie gry wiślaczki nie radziły sobie w ataku, podejmując złe decyzje rzutowe czy gubiąc piłkę. Gdy dwukrotnie trafiła Agnieszka Majewska, po upływie 30 minut było już tylko 46:40. Dla wszystkich stało się oczywiste, że ostatnia kwarta przyniesie wielkie emocje.
Tak też się stało. Od "trójki" zaczęła Szott-Hejmej, lecz później po punktach niewidocznej wcześniej Marissy Kastanek, przewaga stopniała do 4 pkt (51:47). Mogła zmniejszyć się jeszcze bardziej, ale bohaterka meczu nr 2 tym razem była dość kiepsko dysponowana (8 pkt, 4/16 z gry), w czym bezapelacyjna zasługa kryjącej ją Ziętary. Magda rozegrała zresztą znakomitą partię też pod innymi względami. O istotnych trafieniach zaraz po przerwie już było - notabene, ogółem 8 pkt to dla niej w tym sezonie raczej dużo. Poza tym zapisano jej 3 przechwyty i aż... 10 zbiórek! W tej ostatniej specjalności przebiła wszystkie inne uczestniczki niedzielnego widowiska.
W kolejnych minutach krakowianki postawiły szczelną defensywę, same dokładając cenne zdobycze punktowe. W ważnym momencie odblokowała się nie radząca sobie z agresywną obroną rywalek Ewelina Kobryn, kontrę - po zbiórce i asyście Ben Abdelkader - wykończyła Simmons. Później Gidden z bliskiej odległości, a następnie belgijska rozgrywająca z półdystansu dały 10-punktową zaliczkę (59:49) na 120 sekund przed końcem. Ślęza próbowała jeszcze coś zdziałać, ale na to już nie pozwoliły wciąż aktualne mistrzynie Polski. Simmons i Ben Abdelkader z wolnych przypieczętowały triumf, ku wielkiej radości kibiców. Mimo, że w hali przy ul. Reymonta 22 było ich może trochę mniej niż w sobotę (swoje zrobił rozgrywany w tym samym czasie piłkarski klasyk w Warszawie, czyli Legia - Wisła), panowała atmosfera jak najbardziej adekwatna do stawki zawodów.
Entuzjazm fanów "Białej Gwiazdy" był w pełni uzasadniony. Ich pupilki wyszły ze sporej opresji, bo przecież wrocławianki prowadziły już 2-0 i przyjechały do Krakowa postawić kropkę nad "i". Podopieczne Jose Hernandeza potrafiły jednak skupić wszystkie siły, co było istotne zwłaszcza w obliczu kontuzji Sandry Ygueravide. W tym trudnym momencie Wisła Can-Pack pokazała charakter! Znacznie mniej było chaosu w poczynaniach drużyny (choć prostych strat i błędów w obronie nie dało się uniknąć, ale kto ich nie robi w ciągu 40 minut intensywnej walki?), więcej koncentracji i odpowiedzialności, a w parze z tym szły waleczność i nieustępliwość. We wczorajszym starciu miało to jeszcze większe znacznie niż w sobotnim. Wszystkim udzielało się już pewne zmęczenie, a po tęgim laniu Zoll i spółka zagrały bardzo zdeterminowane, stawiając wysoko poprzeczkę (to, że często odbywało się to metodami odbiegającymi od zgodnych z przepisami, jest już inną kwestią). Właśnie - trener Rusin pochwalił swoje zawodniczki na pomeczowej konferencji prasowej, wskazując, że dzień wcześniej sprawiały wrażenie, jakby w ogóle nie wyszły na boisko.
Oprócz Ziętary, warto pochwalić przede wszystkim Ben Abdelkader i Gidden. Obie znów zagrały na wysokim poziomie, będąc liderkami teamu. Hind słabo spisała się w rzutach z gry (tylko 2/9), lecz trafiła, gdy było to najbardziej potrzebne, dając znacznie spokojniejszą końcówkę. Poza tym pomyliła się tylko raz na 8 prób z rzutów wolnych. Do 12 pkt Belgijka dołożyła 5 asyst i... aż 8 zbiórek. Jamajska środkowa okazała się najskuteczniejsza w ekipie zwyciężczyń, zdobywając 13 pkt, poza tym sześciokrotnie zbierała piłkę. Obserwując poczynania Gidden, trzeba zauważyć, że jest swoistym przywódcą mentalnym, typem motywatora, bardzo potrzebnego na tak istotnym etapie sezonu.
Podobnie jak w sobotę, szalenie ważna była wyższość gospodyń w skuteczności z gry (43,5% - 20/46 vs. 32,3% - 20/62) i zbiórkach (37 -26). Jeśli w obu tych elementach w środę znów lepsze będą wiślaczki - i to tak wyraźnie, to wówczas jest dość duża szansa na zwycięstwo, które okaże się najważniejsze w całym sezonie. Takie stawianie sprawy byłoby jednak uproszczeniem, zwłaszcza że atut własnego parkietu i wszystko, co się z tym wiąże, będzie po stronie Ślęzy.
Nie sposób teraz mierzyć i ważyć sił obu zespołów, gdyż są one dość zbliżone. Jak to niejednokrotnie ma miejsce w koszykarskich zmaganiach, mogą zdecydować niuanse - jedna kluczowa akcja, jeden rzut, jedna zbiórka czy jedna strata... Podstawa to dobrze "wejść" w mecz, zachować więcej zimnej krwi i konsekwentnie realizować założenia nakreślone przez szkoleniowca. Co ważne, swoistą przewagę psychologiczną powinny mieć krakowianki, które wyciągnęły ze stanu 0-2, gdy wielu fachowców i kibiców spisywało je na straty. Niektórzy w stolicy Dolnego Śląska już obwieszczali wszem i wobec, że w Krakowie nastąpi koronacja nowych mistrzyń, a i w szeregach sympatyków Wisły nie brakowało wątpiących w odwrócenie losów rywalizacji...
W decydującej konfrontacji własna publiczność równie dobrze może ponieść do sukcesu, jak i sparaliżować. Ile to już było takich przykładów? Niemało, mimo iż statystycznie częściej obronną ręką z takich decydujących starć wychodzą gospodarze. Chociaż, jakby na to nie patrzeć - w tegorocznym play-off BLK na razie jest... remis. W ćwierćfinale Wisła Can-Pack pokonała u siebie Pszczółkę Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin, a w półfinale Ślęza była lepsza od CCC Polkowice. Natomiast jeszcze w pierwszej rundzie Artego Bydgoszcz wygrało piąty mecz w Toruniu, zaś polkowiczanki wyrwały zwycięstwo po dogrywce w Gorzowie Wlkp.
To wspaniałe, że ten ciekawy pod wieloma względami sezon będzie mieć tak pasjonujące zakończenie!
W całej potyczce przyjezdne popełniły 26 przewinień - w każdym razie tyle odgwizdali sędziowie, którzy w pierwszych minutach spoglądali nieco pobłażliwie na niezwykle agresywnie poczynające sobie podopieczne Arkadiusza Rusina. Gdy później zaczynali wyłapywać konkretne naruszenia przepisów, to - podobnie jak dzień wcześniej - wrocławianki nie mogły się nadziwić tym decyzjom. Moim zdaniem niesłusznie. Jakkolwiek zasady gry w basket zawierają szereg niuansów, to generalnie są jasne. Odpychanie, szarpanie, trzymanie, uderzanie po rękach - czy to przy rzucie, czy w walce o zbiórkę, czy podczas wyprowadzania akcji - należy karać faulem. Skoro zawodniczki w żółtych koszulkach tak czyniły, to dlaczego arbitrzy mieli nie widzieć naruszeń przepisów? Aż dziwi, że żadna z nich nie spadła za pięć fauli - cztery kończyły spotkanie z czterema, a gdyby sędziowie widzieli wszystko, to... To wcale nie było "aptekarskie" gwizdanie, a po prostu reakcja na zaistniałe wydarzenia. Dlatego trudno zrozumieć zdziwienie koszykarek Ślęzy i ich trenera czy oburzenie tamtejszych kibiców, sugerujących na portalach społecznościowych stronniczość arbitrów. W drugiej kwarcie Nikki Greene uderzyła łokciem w twarz przebiegającej Agnieszki Szott-Hejmej, co zakończyło się przewinieniem dyskwalifikującym Amerykanki. Taka decyzja mogła być uznana za pochopną, jednak obserwując całokształt tego zdarzenia i jego możliwe skutki (ryzyko odniesienia kontuzji wykluczającej z gry), trzeba potraktować ją jako słuszną. Można zrozumieć twardą walkę, ale na tak brutalne zachowania nie ma miejsca na koszykarskich parkietach.
Po zmianie stron błysnęła Magdalena Ziętara, która zaliczyła akcję "2+1" i celny rzut zza linii 675 cm. Gdy znów piłkę w koszu umieściła Gidden, gospodynie prowadziły już 41:26. Pretendentki do tytułu nie rezygnowały, za sprawą wybornej dyspozycji rzutowej Agnieszki Kaczmarczyk (ogółem 20 pkt) oraz Sharnee Zoll (16 pkt, 9 asyst, 5 przechwytów) szybko zniwelowały różnicę do ośmiu "oczek". W tym fragmencie gry wiślaczki nie radziły sobie w ataku, podejmując złe decyzje rzutowe czy gubiąc piłkę. Gdy dwukrotnie trafiła Agnieszka Majewska, po upływie 30 minut było już tylko 46:40. Dla wszystkich stało się oczywiste, że ostatnia kwarta przyniesie wielkie emocje.
Tak też się stało. Od "trójki" zaczęła Szott-Hejmej, lecz później po punktach niewidocznej wcześniej Marissy Kastanek, przewaga stopniała do 4 pkt (51:47). Mogła zmniejszyć się jeszcze bardziej, ale bohaterka meczu nr 2 tym razem była dość kiepsko dysponowana (8 pkt, 4/16 z gry), w czym bezapelacyjna zasługa kryjącej ją Ziętary. Magda rozegrała zresztą znakomitą partię też pod innymi względami. O istotnych trafieniach zaraz po przerwie już było - notabene, ogółem 8 pkt to dla niej w tym sezonie raczej dużo. Poza tym zapisano jej 3 przechwyty i aż... 10 zbiórek! W tej ostatniej specjalności przebiła wszystkie inne uczestniczki niedzielnego widowiska.
W kolejnych minutach krakowianki postawiły szczelną defensywę, same dokładając cenne zdobycze punktowe. W ważnym momencie odblokowała się nie radząca sobie z agresywną obroną rywalek Ewelina Kobryn, kontrę - po zbiórce i asyście Ben Abdelkader - wykończyła Simmons. Później Gidden z bliskiej odległości, a następnie belgijska rozgrywająca z półdystansu dały 10-punktową zaliczkę (59:49) na 120 sekund przed końcem. Ślęza próbowała jeszcze coś zdziałać, ale na to już nie pozwoliły wciąż aktualne mistrzynie Polski. Simmons i Ben Abdelkader z wolnych przypieczętowały triumf, ku wielkiej radości kibiców. Mimo, że w hali przy ul. Reymonta 22 było ich może trochę mniej niż w sobotę (swoje zrobił rozgrywany w tym samym czasie piłkarski klasyk w Warszawie, czyli Legia - Wisła), panowała atmosfera jak najbardziej adekwatna do stawki zawodów.
Entuzjazm fanów "Białej Gwiazdy" był w pełni uzasadniony. Ich pupilki wyszły ze sporej opresji, bo przecież wrocławianki prowadziły już 2-0 i przyjechały do Krakowa postawić kropkę nad "i". Podopieczne Jose Hernandeza potrafiły jednak skupić wszystkie siły, co było istotne zwłaszcza w obliczu kontuzji Sandry Ygueravide. W tym trudnym momencie Wisła Can-Pack pokazała charakter! Znacznie mniej było chaosu w poczynaniach drużyny (choć prostych strat i błędów w obronie nie dało się uniknąć, ale kto ich nie robi w ciągu 40 minut intensywnej walki?), więcej koncentracji i odpowiedzialności, a w parze z tym szły waleczność i nieustępliwość. We wczorajszym starciu miało to jeszcze większe znacznie niż w sobotnim. Wszystkim udzielało się już pewne zmęczenie, a po tęgim laniu Zoll i spółka zagrały bardzo zdeterminowane, stawiając wysoko poprzeczkę (to, że często odbywało się to metodami odbiegającymi od zgodnych z przepisami, jest już inną kwestią). Właśnie - trener Rusin pochwalił swoje zawodniczki na pomeczowej konferencji prasowej, wskazując, że dzień wcześniej sprawiały wrażenie, jakby w ogóle nie wyszły na boisko.
fot. Marcin Pirga / wislacanpack.pl |
Podobnie jak w sobotę, szalenie ważna była wyższość gospodyń w skuteczności z gry (43,5% - 20/46 vs. 32,3% - 20/62) i zbiórkach (37 -26). Jeśli w obu tych elementach w środę znów lepsze będą wiślaczki - i to tak wyraźnie, to wówczas jest dość duża szansa na zwycięstwo, które okaże się najważniejsze w całym sezonie. Takie stawianie sprawy byłoby jednak uproszczeniem, zwłaszcza że atut własnego parkietu i wszystko, co się z tym wiąże, będzie po stronie Ślęzy.
Nie sposób teraz mierzyć i ważyć sił obu zespołów, gdyż są one dość zbliżone. Jak to niejednokrotnie ma miejsce w koszykarskich zmaganiach, mogą zdecydować niuanse - jedna kluczowa akcja, jeden rzut, jedna zbiórka czy jedna strata... Podstawa to dobrze "wejść" w mecz, zachować więcej zimnej krwi i konsekwentnie realizować założenia nakreślone przez szkoleniowca. Co ważne, swoistą przewagę psychologiczną powinny mieć krakowianki, które wyciągnęły ze stanu 0-2, gdy wielu fachowców i kibiców spisywało je na straty. Niektórzy w stolicy Dolnego Śląska już obwieszczali wszem i wobec, że w Krakowie nastąpi koronacja nowych mistrzyń, a i w szeregach sympatyków Wisły nie brakowało wątpiących w odwrócenie losów rywalizacji...
W decydującej konfrontacji własna publiczność równie dobrze może ponieść do sukcesu, jak i sparaliżować. Ile to już było takich przykładów? Niemało, mimo iż statystycznie częściej obronną ręką z takich decydujących starć wychodzą gospodarze. Chociaż, jakby na to nie patrzeć - w tegorocznym play-off BLK na razie jest... remis. W ćwierćfinale Wisła Can-Pack pokonała u siebie Pszczółkę Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin, a w półfinale Ślęza była lepsza od CCC Polkowice. Natomiast jeszcze w pierwszej rundzie Artego Bydgoszcz wygrało piąty mecz w Toruniu, zaś polkowiczanki wyrwały zwycięstwo po dogrywce w Gorzowie Wlkp.
To wspaniałe, że ten ciekawy pod wieloma względami sezon będzie mieć tak pasjonujące zakończenie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz