piątek, 23 grudnia 2016

Jak jest, każdy widzi...

Wydarzenia, jakie rozgrywają się w Sejmie i wokół niego od ostatniego piątku, z pewnością przejdą do historii Polski. Powstało kilka precedensów, które prowadzą nasze państwo na jeszcze większe manowce. Czy to jakieś zaskoczenie? Biorąc pod uwagę wyniki ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych i prezydenckich, po których partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość zagarnęła całość władzy ustawodawczej i wykonawczej - prawie żadne. Przewidziało to wielu, w tym także moja skromna osoba.

fot. gazeta.pl

Nie chcę się chwalić, bo i nie ma czym. Zerknąłem właśnie na tekst, jaki napisałem prawie dokładnie rok temu, bo kilkanaście godzin przed wigilijną kolacją pod znamiennym tytułem: "Kogo i czego boi się PiS?". Przypomnę - to było chwilę po pierwszej akcji z Trybunałem Konstytucyjnym, polegającej na kompletnym zignorowaniu wyroku TK przez formację rządzącą, która wbrew wszelkim regułom prawnym i dobrym obyczajom wybrała "swoich" trzech sędziów, po czym prezydent błyskawicznie odebrał od nich przysięgę (trójce sędziów nominowanych legalnie przez Sejm poprzedniej kadencji odmówił tego prawa). Również w grudniu rozkręcała się działalność KOD-u, odbyło się pierwsze duże manifestacje. Dla Jarosława Kaczyńskiego i jego podwładnych stanowiło to problem, stąd ten tytuł.

Wspomniany tekst zakończyłem wówczas następująco:
Tenże przywódca za pomocą swoich ludzi kieruje Polskę na drogę nieznaną od co najmniej 26 lat. Nie będziemy mieć już "zepsutej", bo demokratycznej III RP, lecz (prawie) totalitarną IV RP, czyli taki PRL-bis, gdzie demokrację zastąpi demokracja ludowa. Polacy - a przynajmniej ich spora większość - nie są jednak głupim narodem, a Kaczyńskiego osądzi historia.
Generalnie wszystko się zgadza, zwłaszcza że wcześniej sugerowałem w tekście zmierzanie naszego kraju pod "światłym" przywództwem PiS w kierunku "demokracji" rosyjskiej, białoruskiej czy republik bananowych. Jeśli ktoś do minionego piątku miał jeszcze jakieś wątpliwości, to - o ile posiada choć trochę rozumu i nie został zaczadzony propagandą rządu i działaczy partyjnych, to powinien już je stracić. Skala naruszeń prawa, do jakiej doszło w związku z wykluczeniem z sejmowych obrad posła Michała Szczerby, a następnie głosowaniem nad ustawą budżetową w Sali Kolumnowej. Czy było kworum? Czy głosowali wyłącznie posłowie? Jak poszczególni posłowie oddali głos? Czy posłowie mogli zadać pytania? Czy zgodne z prawem jest niepoddanie pod głosowanie pojedynczych poprawek do budżetu? Dlaczego posłowie opozycji nie zostali wpuszczeni na obrady? Poniższy film daje częściową odpowiedź na ostatnie pytanie. Skoro tak zarządził marszałek Sejmu, to z pewnością maczał w tym palce poseł-prezes, bo Kuchciński wygląda na człowieka, który bez zgody swojego partyjnego zwierzchnika nie odważy się zrobić czegokolwiek...



Po piątkowym zamieszaniu zaczęła się gra pozorów w wykonaniu J. Kaczyńskiego i jego zauszników. Prezydent Duda zabrał głos, spotkał się z przywódcami opozycyjnych partii, opowiadał się za porozumieniem, wskazywał, jak ważny jest dostęp dziennikarzy do wydarzeń w Sejmie, niektórzy przedstawiciele PiS sugerowali, że należy ostudzić emocje. Z drugiej strony premier Szydło w telewizyjnym orędziu ostro skrytykowała opozycję, podkreślając rzekomo wspaniałe dokonania rządu, Joachim Brudziński nakręcał na wiecu twardy elektorat swojej partii, jego groźby w niczym nie ustępowały od miotanych niegdyś przez PRL-owskich notabli. W podobnym tonie wypowiedział się inny Duda - szef "Solidarności", o którym słuch po wyborach prawie zaginął. Znów dał dowód swojej "związkowej apolityczności", dowodząc, iż nie bardzo rozumie, że wielu rodaków może myśleć inaczej niż on i jego kompani, wyrażając to na publicznej manifestacji. W przypadku tych - jak również zdecydowanej większości innych - przedstawicieli rządzącej opcji na jakiekolwiek korepetycje odnośnie znajomości konstytucyjnych wolności jest już raczej za późno... Dowiódł tego choćby projekt nowelizacji ustawy o zgromadzeniach, przegłosowany przez Sejm i zmieniony dopiero w drugiej izbie po nagłośnieniu szeregu absurdów, o naruszeniu ustawy zasadniczej nie wspominając.

Po serii spotkań, zakończonych w poniedziałek rozmową z J. Kaczyńskim i Kuchcińskim, mówiący o kompromisie prezydent podpisał trzy ustawy dotyczące TK, a w środę zatwierdził wybór Julii Przyłębskiej na prezesa. Jaki wybór? Doktorowi prawa nie przeszkadzało, że w obradach Zgromadzenia Ogólnego uczestniczyło jedynie sześciu spośród piętnastu sędziów, jak również wcześniejsze zachowanie pani sędzi (jawna odmowa udziału w wydawaniu orzeczeń TK i budzące duże wątpliwości zwolnienie lekarskie), nakazujace postawić pytanie o jej kwalifikacje moralne. Pewne jest, że na czele tej niezwykle ważnej instytucji nie stała jeszcze osoba tak bardzo zależna od polityków.

W środę odbyła się kuriozalna konferencja prasowa, podczas której żaden dziennikarz nie mógł zadać pytania. Do historii przejdzie także, kto siedział w środku pięcioosobowego towarzystwa - nie premier Szydło, czyli osoba, która zajmuje spośród nich najwyższe rangą stanowisko, lecz oczywiście lider PiS. On zaczął to spotkanie i zakończył, formułując najważniejsze tezy. Niby chce porozumienia z opozycją, dać jej większe uprawnienia. Nie można mu wierzyć! To już przerabialiśmy, a później najwięcej "osiągnięć" w dialogu z opozycją miał marszałek Sejmu, notorycznie ograniczając prawa posłów PO, Nowoczesnej i PSL. 

Pozostaje jeszcze ostatnia kwestia z przedstawionego cytatu, której z założenia nie mogliśmy jeszcze poznać - osądzenie J. Kaczyńskiego przez historię. Głęboko wierzę, że nastąpi to w ciągu najbliższych kilkunastu lub kilkudziesięciu lat. Odpowiedzialności prawnej za kierowanie Dudą, Szydło czy Kuchcińskim z tylnego siedzenia chyba nie poniesie, gdyż nie może być sądzony przed Trybunałem Stanu, a ocena prawnokarna (prokuratora, ewentualnie później sądu) czynów związanych z działalnością polityczną oparta jest na innych zasadach niż określenie tzw. deliktów konstytucyjnych. Miejmy nadzieję, że tej "przyjemności" nie unikną osoby pełniące obecnie najwyższe stanowiska w Polsce. Podstawy ku temu byłyby solidne. Tak czy inaczej kot spada na cztery łapy, poseł-prezes podobnie...

Na koniec dwa słowa o dostepie mediów do prac Sejmu. W pełni solidaryzuję się z dziennikarzami. Wykonują trudną i odpowiedzialną pracę. Wiem, że nieraz jakość informacji przekazywanych przez niektórych "politycznych" pozostawia nieco do życzenia, ale czy posłowie swoją pracą spełniają wszystkie oczekiwania? Zadaniem mediów jest pokazywać obywatelom, jak wybrańcy suwerena wykonują powierzone im obowiązki. Tak jest na całym świecie. Dzięki temu mogliśmy poznać kulisy spraw, o których przynajmniej niektórzy parlamentarzyści chcieliby jak najszybciej zapomnieć (np. głosowanie na cztery ręce, bezprawnie powtórzone głosowanie w sejmowej komisji sprawiedliwości, arogancja i mijanie się z prawdą przez posła Piotrowicza). 

A jeśli komukolwiek z posłów mieniących się być "prawymi i sprawiedliwymi" nie podobają się takie reguły, wyrażone w Konstytucji RP, to widać, że mentalnie nie akceptują ustroju, jaki nastał w Polsce w 1989 roku. Skoro tak, to powinni powiedzieć głośno, że chcą przywrócić stan obowiązujący wcześniej. Pierwszy powinien zabrać głos J. Kaczyński, tak chętnie instruujący na tej sławetnej już konferencji dziennikarzy, jakie treści i w jaki sposób powinny być prezentowane w mediach...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz