Głosowanie "na cztery ręce",* jakie miało miejsce w Sejmie, dobitnie pokazało "praworządność" niektórych posłów, mieniących się wielkimi patriotami i niezwykle uczciwymi ludźmi. Ten przypadek pokazuje, że słowa często nie idą w parze z czynami...
fot. PAP / polska.newsweek.pl
Kornel Morawiecki podobno poczuł się źle, nie był na sali obrad, gdy toczyło się głosowanie w sprawie wyboru popieranego przez PiS kandydata na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Jako człowiek zapobiegliwy i obowiązkowy, upoważnił do oddania głosu w swoim imieniu koleżankę z klubu Kukiz'15 - Małgorzatę Zwiercan, która tę prośbę skrupulatnie spełniła. W tym tonie zaraz po sławetnym głosowaniu zgodnie wypowiadali się bohaterowie całego zamieszania.
Kilka godzin później w programie "Tak jest" w TVN24 Morawiecki senior zaczął przedstawiać nieco odmienną wersję zdarzeń. - Nie to, że ja ją prosiłem. To nie było też tak do końca. Ona zagłosowała impulsywnie, w pewnym afekcie. Pani poseł Małgorzata Zwiercan po prostu wiedziała, że ja tak chcę głosować. Ja na chwileczkę wyszedłem i tak głosowała. Tu się nic nie stało, co by naruszało taką moralność poselską. W innej wypowiedzi wspomniał, że nie chodziło o złe samopoczucie, ale rozmowę w sejmowych kuluarach z synem - wicepremierem PiS-owskiego rządu...
W ten skądinąd szlachetny i koleżeński sposób, odnosząc się także do poprawności moralnej i wartości rodzinnych, najstarszy poseł obecnej kadencji próbuje odrzucić pojawiające się zewsząd sugestie, jakoby podżegał do popełnienia przestępstwa poświadczenia nieprawdy przez funkcjonariusza publicznego oraz przekroczenia uprawnień przez tegoż funkcjonariusza publicznego, określonych - odpowiednio - w art. 271 § 1 i art. 231 § 1 Kodeksu karnego, czyli de facto popełniał "własne" przestępstwo. Trzeba tutaj wyjaśnić, że zgodnie z art. 18 § 2 Kodeksu karnego, odpowiada za podżeganie, kto chcąc, aby inna osoba dokonała czynu zabronionego, nakłania ją do tego. Prośbę o zagłosowanie "na cztery ręce" niewątpliwie należy więc traktować jako podżeganie do czynu zabronionego. W myśl tzw. polskiej koncepcji postaci zjawiskowych przestępstwa, stworzonej w okresie międzywojennym przez prof. Juliusza Makarewicza i powszechnie przyjętej do dziś w kodyfikacjach karnych w wielu krajach, podżegacz popełnia "własne" przestępstwo, bez względu na to, co uczyni zamierzony wykonawca jego starań. Ujmując sprawę czysto hipotetycznie - gdyby nawet Zwiercan nie zagłosowała "na cztery ręce" (np. z powodu rozterek moralnych), a oryginalną prośbę jego kolegi można było udowodnić, Morawiecki senior również dopuściłby się czynu zabronionego.
To tylko teoretyczne rozważania, gdyż o tym, czy zaistniało przestępstwo i kto je popełnił, oczywiście zdecyduje prokurator, a ewentualnie później kropkę nad "i" postawi sąd. Jakkolwiek będzie jednak wyglądać rozstrzygnięcie, doszło do zdarzenia niedopuszczalnego gdziekolwiek, a już zwłaszcza na sali, w której odbywają się posiedzenia wybrańców narodu! W powszechnym odczuciu złamano prawo i żadne usprawiedliwienia moralne nie mogą wchodzić tutaj w grę, będąc wręcz żenujące i obłudne. Od tak doświadczonego życiowo człowieka trzeba bezwzględnie oczekiwać, iż powinien trafnie ocenić sprzeczność swojego zachowania zarówno z normami prawnymi, jak i z powszechnie przyjętymi standardami w życiu publicznym.
Paweł Kukiz zareagował bardzo ostro, zwłaszcza na wczorajszym posiedzeniu klubu parlamentarnego, gdzie nie szczędził mocnych słów pod adresem starszego kolegi. Nie ma się co dziwić, ponieważ w kontekście wydanej przez Kukiza dyspozycji, aby posłowie jego ugrupowania nie brali udziału w głosowaniu i tym samym nie dopuścili do kworum, mamy do czynienia z aktem jawnego nieposłuszeństwa - w sumie siedmiu osób.
Wykluczenie Zwiercan z klubu parlamentarnego nie budzi zatem zaskoczenia, podobnie jak rezygnacja Morawieckiego seniora z członkostwa w tymże klubie, rzekomo spowodowana "honorowym" solidaryzowaniem się z niesprawiedliwie potraktowaną koleżanką. Godna zainteresowania jest jednak wyrażana dotąd niejednokrotnie przez najstarszego posła aprobata działań rządu i PiS. Wybór lansowanego przez najsilniejszą formację kandydata na sędziego TK to jedynie kolejny przykład tego rodzaju postawy. Nikt nie powinien być zdziwiony, jeśli wkrótce okaże się, że bohater niechlubnego zamieszania dołączył do szeregów klubu PiS, a być może w ślad za nim pojawi się tam Zwiercan. Od samego początku tej kadencji Sejmu było oczywiste, iż przedstawiciele sejmowej większości będą próbowali przyciągnąć do siebie przedstawicieli Kukiz'15, tak jak kiedyś dążyli do rozbicia Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Teraz widzimy praktyczną realizację tych zamiarów.
Znamienna była reakcja marszałka Sejmu na głosowanie "na cztery ręce", a w zasadzie jej brak. Marek Kuchciński nie dopuścił bowiem do powtórzenia głosowania i nagle, nie znajdując innego sposobu na powstrzymanie interweniujących posłów opozycji, zakończył obrady Sejmu. Przykro to pisać, lecz wyglądało to wręcz żałośnie, nie wystawiając marszałkowi dobrego świadectwa, delikatnie mówiąc. Owszem, dałaby się jakoś obronić argumentacja prezentowana przez polityków PiS, że ten jeden głos więcej nie miał wpływu na ogólny wynik głosowania, bo wymogi frekwencyjne i tak byłyby spełnione (notabene "dzięki" kilku innym posłom Kukiz'15). Doszło jednak do niebywałej sytuacji i marszałek powinien stworzyć nawet tylko pozory obiektywizmu, przejawiające się w kontynuacji posiedzenia i dopuszczeniu do postulowanej reasumpcji, choćby w imię transparentności. Niestety, w przypadku Kuchcińskiego to jednak zbyt daleko idące oczekiwania... Warto przypomnieć, że 13 lat temu głosowanie "na cztery ręce" w wykonaniu dwóch posłów SLD spotkało się z natychmiastową reakcją ówczesnego marszałka Sejmu - Marka Borowskiego, który zarządził powtórkę głosowania i złożył do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Sprawa zakończyła się wyrokami skazującymi. Chyba widać różnicę...
Przypomniała mi się zawarta w tytule przyśpiewka, słyszana kilka czy kilkanaście lat temu wręcz nagminnie po każdym nieudanym meczu piłkarskiej reprezentacji Polski. Dzisiaj próbuje się wmówić obywatelom, że kolejny przypadek łamania prawa przez funkcjonariusza publicznego w związku z wykonywaniem konstytucyjnych obowiązków nie jest problemem, który miałby nurtować opinię publiczną. Wręcz modelowo zachowała się TVP Info, która gdy tylko wybuchła afera z głosowaniem, szybko zakończyła transmisję z obrad Sejmu i wyemitowała powtórkę środowego wywiadu z prezesem KRRiT. Bo kogo porządnego interesuje, że jakaś posłanka dokonuje jawnej manipulacji podczas głosowania, jeśli przyczynia się to do umacniania "dobrej zmiany"?
Jeśli ktoś twierdzi, że nic się nie stało, to warto, aby prawicowi politycy poszli dalej w tym rozumowaniu. Niech nawet dziesięciu posłów będzie mogło upoważnić jednego ze swoich kolegów (koleżanek) do oddania głosu w taki czy inny sposób. Po co ruszać się z Krakowa, Wrocławia, Gdańska, Przemyśla czy Suwałk do stolicy? Przecież w swoich okręgach posłowie mogą uskuteczniać kontakt z wyborcami, nie będą trwonić środków na długie podróże czy liczne pokusy czyhające na nich w Warszawie. Będą nieobecni w Sejmie ciałem, lecz duchem obecni jak najbardziej.
Genialne w swojej prostocie, moralnie i prawnie wszystko też będzie w porządku. Skoro nie ma nic zdrożnego w głosowaniu "na cztery ręce", to jeśli tych rąk będzie dwadzieścia, też będzie OK. A jeśli wyniki będą niezgodne z wolą formacji rządzącej, marszałek błyskawicznie zarządzi reasumpcję głosowania, bo doszło do naruszeń prawa...
_______________________
* Niektórzy nazywają ten proceder głosowaniem "na dwie ręce". Można byłoby przychylić się do tej terminologii, gdyż standardowo do głosowania służy zaledwie jedna ręka. Jednakże podczas głosowań w Sejmie, gdy potrzebne jest także naciśnięcie wybranego przycisku, zaangażowane są zazwyczaj obie kończyny. Dlatego - według mnie - bardziej adekwatne jest użyte przeze mnie na wstępie określenie.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz