poniedziałek, 24 października 2016

Wołyń

Czymś oczywistym będzie stwierdzenie, że kwestia stosunków polsko-ukraińskich jest dość skomplikowana, do czego przede wszystkim przyczynia się niezwykle bolesna przeszłość. Jej symbolem są bez wątpienia masowe mordy, do których doszło na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943-1944. W ostatnich latach ten temat należy w Polsce do najczęściej omawianych zagadnień historycznych i ta sytuacja chyba ulegnie jeszcze wzmocnieniu za sprawą filmu Wojciecha Smarzowskiego.



Obejrzałem "Wołyń" w rodzinnym Przemyślu w całkiem nowym kinie (wreszcie, bo dotąd było w tym mieście tylko jedno), gdzie spędziłem ostatni weekend. Film zrobił - nie tylko na mnie - dość duże wrażenie. Przechodząc z prawie sielankowych klimatów (choć już nadszarpniętych pewnymi rysami) przedwojennej wołyńskiej wsi, w której obok siebie mieszkali Polacy, Ukraińcy i Żydzi, Smarzowski pokazał bezwzględność, nieludzkie wręcz barbarzyństwo i rozbudzony do maksimum nacjonalizm ukraińskich oprawców. Jak można było przypuszczać - wiele scen aż przeraża swoją drastycznością... Ten wstrząsający obraz, oparty na udokumentowanych zdarzeniach, skłania do głębokiej zadumy nad tragicznym losem Polaków zamieszkujących Kresy Wschodnie. Uważam jednak, że "Wołyń" nie powinien być wykorzystywany jako oręż dla różnych środowisk, żądnych szeroko rozumianej sprawiedliwości czy odpowiedzialności zbiorowej. Bo jakże taka sprawiedliwość czy odpowiedzialność miałyby dziś wyglądać?

Za taką symboliczną próbę można byłoby uznać przyjęcie przez Sejm - bez głosu sprzeciwu - uchwały określającej te wydarzenia na Wołyniu i w Galicji Wschodniej jako ludobójstwo. Według prawicy to kolejny etap "odkłamywania" polskiej historii - jakby nikt w Polsce nie wiedział, że na Kresach doszło do masakry naszych rodaków, a winni tego są Ukraińcy. Emocjonalny charakter tej uchwały, przebijający w słownictwie poprzednią, spowodował jednak przede wszystkim, że atmosfera została podgrzana. Skutkiem - być może zamierzonym - była nerwowa reakcja ukraińskich deputowanych. Ktoś słusznie powie, że politycy w Kijowie są ignorantami historycznymi, ewentualnie mając świadomość, do czego dopuścili się ponad 70 lat temu ich rodacy, usiłują minimalizować odpowiedzialność - podobnie jak większość ukraińskich historyków. Jakkolwiek za naszą wschodnią granicą bardzo ciężko (jeśli w ogóle) przychodzi przyjęcie do wiadomości udokumentowanych faktów, to ani tam, ani tutaj politycy nie powinni zajmować się wiążącym interpretowaniem wydarzeń historycznych i przekuwaniem ich na bieżącą politykę, podnosząc w ten sposób napięcie. Co ciekawe, ci sami posłowie, tak chętnie zajmujący się historią i pouczający inne państwa, nie uważają za zasadne podjąć uchwały w sprawach rzucających się cieniem na II Rzeczypospolitą - potępienia zbrojnego zamachu stanu, jakim był przewrót majowy (pisałem już o tym kilka miesięcy temu), czy też choćby w sposób symboliczny rehabilitowania polityków opozycyjnych uwięzionych przez reżim sanacyjny. Wtedy słyszymy, że to było dawno albo nie mogą ingerować w takie zagadnienia...

W ciągu ostatniego roku relacje obu krajów uległy znacznemu pogorszeniu. Coraz mocniej dają o sobie znać różnego rodzaju radykałowie. W czerwcu została zaatakowana w Przemyślu prawosławna procesja, później jeszcze kontrowersyjne decyzje - de facto zbieżne z życzeniami grup nastawionych antyukraińsko - odnośnie festiwalu organizowanego przez Związek Ukraińców w Polsce, podjęły władze tego miasta. W ostatnich tygodniach w Krakowie, na murze akademika zamieszkanego przez ukraińskich studentów, ktoś umieścił prowokacyjny napis "Wołyń 1943 - pamiętamy". Z Ukrainy też co jakiś czas dochodzą sygnały o wrogości wobec Polaków czy nieprzyjemnych gestach, jak choćby nazwanie ulicy w Kijowie imieniem Stepana Bandery. 

Po obu stronach drzemią demony, którym nie można pozwolić wyjść na pierwszy plan. Pamięć o tragicznej przeszłości jest bardzo ważna, trzeba o niej mówić, ale rozwiązywanie problemów i myślenie o przyszłości poprzez posługiwanie się przede wszystkim wydarzeniami historycznymi, jest zgubne. Kluczowe jest to, co "tu i teraz", a także co z tego może wyniknąć w jakiejś mniej lub bardziej określonej perspektywie czasowej. Niestety, polityka zagraniczna obecnego rządu, jak również prezydenta, znacznie ignoruje kwestię ukraińską, zaprzepaszczając dorobek wcześniejszych ekip. To tylko woda na młyn dla reżimu Putina - ewentualne podporządkowanie Ukrainy przez Rosję będzie mieć przecież ogromne znaczenie dla przyszłości Europy i dalszych kroków tego nieobliczalnego przywódcy, pragnącego odrodzić coś na kształt sowieckiego imperium. Taka perspektywa nie byłaby zbyt ciekawa dla Polski, delikatnie mówiąc...

Na tym tle niezwykle rozsądnie i odpowiedzialnie brzmi głos Pawła Kowala. Człowiek kojarzony z formacją rządzącą, były wiceminister spraw zagranicznych, opowiadający się za jak najlepszymi stosunkami z Ukrainą, podkreśla, że najgorsze, co mogłoby się stać, to wykorzystanie "Wołynia" jako swoistej politycznej karty przetargowej we wzajemnych kontaktach. Oby takich głosów było jak najwięcej, a tą tematyką zajmowali się ludzie naprawdę czujący różne zawiłości i chcący dojść do porozumienia. Różnego rodzaju populiści i radykałowie mogą tylko zaszkodzić.

Wydaje się, że tworząc ten ważny film Smarzowski chciał pokazać też, do czego prowadzi chora nacjonalistyczna ideologia, bez względu na to, jaki naród ją stosuje. Warto, aby - o ile to w ogóle możliwe - była to przestroga dla ludzi, którym wydaje się, że jakiekolwiek korzyści może przynieść coraz częściej głoszone hasło "Polska dla Polaków"...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz