poniedziałek, 31 października 2016

Najlepsze w najważniejszym meczu miesiąca

Zakończył się już październik, czyli pierwszy miesiąc koszykarskiego sezonu 2016/2017. Pora zatem na małe podsumowanie postawy mistrzyń Polski. Zawodniczki Wisły Can-Pack Kraków w Basket Lidze Kobiet wygrały pięć spośród sześciu meczów, a w Eurolidze przegrały inauguracyjne starcie.

fot. Leszek Stępień / leszek-stepien.pl

Dla podopiecznych trenera Jose Hernandeza szczególne znaczenie miały ostatnie dni. W środowy wieczór w Tauron Arenie Kraków musiały stawić czoła niezwykle silnemu Dynamu Kursk, a trzy dni później w hali przy ul. Reymonta 22 podejmowały CCC Polkowice, czyli główne pretendentki w walce o mistrzowski tytuł. Z tych dwóch prób tylko ta krajowa zakończyła się powodzeniem, więc można byłoby powiedzieć, że wiślaczki zrealizowały tylko plan minimum. Warto jednak zauważyć, że z bardzo silnym rosyjskim teamem zaprezentowały się dość przyzwoicie, przegrywając nieznacznie (61:67), a ich wyższość nad zespołem z Zagłębia Miedziowego nie podlegała jakiejkolwiek dyskusji, o czym dobitnie świadczy wynik - 91:67.

Zacznijmy od końca. W sobotnie popołudnie krakowianki rozegrały najlepsze - jak dotąd - zawody w tym sezonie. Ten fakt podkreślił na pomeczowej konferencji prasowej hiszpański szkoleniowiec, wskazując na odpowiednią dyspozycję swojej drużyny w ataku. W pierwszej połowie ton nadawały podkoszowe (Ewelina Kobryn i Ziomara Morrison zdobyły w ciągu pierwszych 20 minut tyle samo punktów, co cała ekipa z Polkowic), a po zmianie stron główne role przejęły zawodniczki operujące dalej od kosza, z szaloną Meighan Simmons na czele. Kiedy Amerykanka tylko przełamała swoją niemoc (do przerwy 0/6 z gry), była wręcz nie do zatrzymania, odbierając resztki złudzeń rywalkom. 11 pkt. w ciągu dwóch minut mówi wszystko. Znów - podobnie jak w środę - dużo pozytywnych słów można powiedzieć na temat gry Sandry Ygueravide, która spisała się bez zarzutu w roli kreatorki gry i defensorki oraz dołożyła niemało punktów.

Hernandez był także zadowolony z defensywy, do której dotąd było niemało zastrzeżeń. Może to trochę dziwić, bo 67 pkt. po stronie strat to nie tak mało. Chociaż jeśli nie zawodziła ofensywa (56-procentowa skuteczność z gry mówi wiele) i przewaga utrzymywała się na bezpiecznym poziomie, to w ostatniej kwarcie gospodynie mogły lekko odpuścić w obronie. Szalenie istotne okazały się również dość pewnie wygrane zbiórki. Ten element dotychczas szwankował, a wiadomo, że w szeregach przyjezdnych są renomowane podkoszowe (choćby Marija Rezan, która trzy dni wcześniej w euroligowej potyczce z Sopronem zebrała piłkę z tablic aż 23 razy). Podopieczne Wadima Czeczuro zdecydowanie zawiodły, nie mając praktycznie żadnych argumentów - może poza "trójkami", ale w obliczu fatalnej dyspozycji z bliższej odległości i ogólnie kiepskiej organizacji gry, nijak nie mogły zagrozić wiślaczkom. Pochodzący z Ukrainy trener nie potrafił zrozumieć  postawy swojego zespołu, tylko częściowo próbując tłumaczyć się koniecznością rozegrania dwóch dogrywek w środowy wieczór (notabene, w rolę kata polkowiczanek wcieliła się wtedy Yvonne Turner, która zdobyła 33 pkt). Wiadomo nie od dziś, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala, a w sobotę mistrzynie Polski znakomicie umiały znaleźć receptę na najgroźniejsze - przynajmniej w teorii - ligowe konkurentki.

Póki co, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy triumf w hicie BLK jest już zwiastunem progresu, którego zaistnienie dość optymistycznie próbowałem zasugerować, podsumowując swoje rozważania po meczu we Wrocławiu. Te dwa ostatnie występy nawiązują wszakże do zjawiska, z jakim mieliśmy do czynienia w poprzednich sezonach, gdy na ławce Wisły zasiadał Hernandez. Słaba gra i kłopoty z teoretycznie słabszymi ekipami, a gdy stawka idzie w górę (Euroliga, boje z ligową czołówką) - optymalne wykorzystanie posiadanych zasobów i neutralizacja atutów rywalek. Hiszpański coach podkreśla, że tak naprawdę wciąż trwa proces zgrywania składu. Pewnie jeszcze będzie więc dochodzić do wahań formy poszczególnych koszykarek.

Skoro lepiej zagrała drużyna, oczywiste, że musiały do tego przyczynić się jednostki. W dwóch ostatnich spotkaniach zdecydowanie lepiej wypadła Morrison, która w końcu zaczęła stanowić większe zagrożenie w polu trzech sekund i była bardziej pożyteczna w walce na tablicach, udanie wspierając osamotnioną uprzednio Kobryn. Także Ygueravide wzniosła się na wyższy poziom. Wchodząca z ławki Hiszpanka pokazała się ze znacznie korzystniejszej strony niż będąca podstawową rozgrywającą Hind Ben Abdelkader. Młodą Belgijkę, która w pierwszych kolejkach BLK należała do najefektywniejszych koszykarek teamu spod Wawelu, chyba nieco zjadła trema w euroligowym debiucie, nie potrafiła też odzyskać rytmu w starciu przeciwko CCC. W tej sytuacji starsza o ponad 10 lat koleżanka potrafiła odciążyć ją w tych ważnych meczach. Powtórzę się, ale posiadanie dwóch równowartościowych "jedynek" powinno wyjść na dobre w przekroju całego sezonu. Zapewne jeszcze niejednokrotnie Ben Abdelkader udowodni swój nieprzeciętny talent, a Ygueravide powinna stanowić cenne wsparcie, dokładając inne walory. Można odnieść wrażenie, że Simmons za bardzo wierzy w swoje umiejętności rzutowe, nieraz "odpalając" niepotrzebne próby z dystansu. Jej indolencja w pierwszej połowie sobotniego meczu wręcz irytowała, ale gdy w końcu przełamała się, z zimną krwią dobijała rywalki. Mało kto zwrócił uwagę, że do przerwy zanotowała aż 6 asyst (w całym meczu 8), czyli mimo kłopotów ze "wstrzeleniem się" do kosza, wydatnie pomogła partnerkom. Solidnie pokazała się Magdalena Ziętara, która przy kilku sprawdzonych opcjach ofensywnych mogła jeszcze bardziej skupić się na swojej specjalności, czyli obronie. Na duży plus za ostatni występ zasłużyła Małgorzata Misiuk - 5/5 z gry i 7 zbiórek to cenne uzupełnienie dwóch podstawowych podkoszowych. Oby także był to pozytywny zwiastun dla skrzydłowej, która wcześniej w tym sezonie na ogół zawodziła.

***


fot. Leszek Stępień / leszek-stepien.pl
Która zawodniczka była najbardziej wartościową w szeregach Wisły Can-Pack w październiku? Bezapelacyjnie Ewelina Kobryn! Spośród sześciu ligowych meczów tylko jeden ewidentnie jej nie wyszedł - 2 pkt i 1/7 z gry przeciwko Pszczółce AZS UMCS Lublin. Ta niedyspozycja środkowej była przyczyną zaskakującej porażki na własnym parkiecie. W pozostałych potyczkach w BLK "Ewka" odgrywała pierwszoplanowe role. Dwa razy zanotowała double-double - przeciwko wrocławskiej Ślęzie (21 pkt, 12 zb.) i CCC (23 pkt, 15 zb.). W tym ostatnim przypadku jej eval wyniósł aż 38, ale i tak... nie był najwyższy. Liczba 41 pojawiła się przy podsumowaniu jej osiągnięć ze spotkania przeciwko Basketowi Gdynia (27 pkt, 9 zb. i po cztery asysty, przechwyty i bloki). Uśredniając - podczas spędzonych średnio na parkiecie blisko 30 minut Kobryn zdobywała 17,8 pkt (skuteczność - 58,7% z gry, 70,4% z wolnych), 9,5 zb., 2,8 as., 1,7 przechw. i 2,3 bloku. Ogółem eval 25,7 - najwyższy nie tylko w zespole, ale i w całej lidze. "Ewka" jest liderką obrończyń tytułu nie tylko pod względem przeciętnego evalu, punktów i zbiórek, lecz także właśnie przechwytów i bloków. W tym ostatnim elemencie przewodzi też w BLK, zaś w evalu jest druga, a w punktach trzecia.

Po Kobryn w kolejnych "wiślackich" klasyfikacjach plasują się:
- punkty: Simmons - 17,6, Ben Abdelkader - 13,7, Ygueravide - 10,0
- zbiórki: Simmons i Morrison - po 5,2, Misiuk - 4,0
- eval: Simmons - 18,6, Ben Abdelkader - 12,2, Ygueravide - 11,7.
Najwyższą średnią asyst może pochwalić się Ygueravide - 4,8, dalej plasują się Ben Abdelkader - 3,7 i Simmons - 3,2.

***

Owszem, "Ewka" nie zachwyciła w spotkaniu przeciwko Dynamu Kursk, dopiero w drugiej połowie prezentując się relatywnie trochę lepiej. Jakkolwiek by nie spojrzeć, to 11 pkt. i 7 zb. wstydu nie przynosi. Podobne wrażenia można odnieść, jeśli generalnie chodzi o grę drużyny. Po odniesionych w mało ciekawym stylu, wymęczonych zwycięstwach z pozostającym na razie bez wygranej Basketem i Ostrovią, wielu przepowiadało, że rosyjska ekipa będzie poza zasięgiem. Przywoływano jedyny dotąd mecz, jaki krakowianki rozegrały w 15-tysięcznej hali na Czyżynach. Dwa sezony temu, dysponując lepszym niż dziś składem, zdecydowanie zawiodły oczekiwania licznej publiczności, wyraźnie przegrywając z Galatasaray Stambuł jedną z kluczowych konfrontacji dla losów rywalizacji w grupie.

Tymczasem pierwsze minuty były dość obiecujące, o czym świadczyło 4-punktowe prowadzenie gospodyń. Dopiero później zawodniczki Dynama ugasiły zapał kibiców (oficjalnie podawano frekwencję ponad 11-tysięczną, ale wydaje się, że było nie więcej niż 8-9 tysięcy) przejęły kontrolę nad wydarzeniami na boisku, mając w drugiej kwarcie nawet 14 pkt. nadwyżki. Wiślaczki złapały drugi oddech i nawet na chwilę wyszły miały "oczko" więcej. Pościg kosztował je wiele sił, poza tym można było mieć wrażenie, że posiadający w swoich szeregach tak wybitne indywidualności, jak Angel McCoughtry i Epiphanny Prince, zespół z Kurska nie pokazuje wielkiego basketu, ale trzyma rękę na pulsie i tylko jakaś kolejna szarża miejscowych mogłaby dać im sukces. W czwartej kwarcie zabrakło skuteczności. Trzeba jednak podkreślić, że w drugiej połowie również gwiazdy Dynama - dzięki dobrej defensywie "Białej Gwiazdy" - miały problemy z umieszczeniem piłki w koszu. Reasumując - solidny występ, lecz bez większego błysku, pozwalającego wykorzystać nadarzającą się okazję.

Za kilkadziesiąt godzin Wisłę Can-Pack czeka jeszcze poważniejsza próba - w Pradze podejmie ją jeden z topowych teamów Euroligi od kilku lat, triumfatorki tych rozgrywek w sezonie 2014/2015. Na inaugurację ZVVZ USK wręcz rozniósł na wyjeździe węgierski Gyor. Czy Kobryn, Simmons i spółka podejmą walkę? Chyba nikt nie oczekuje, że wywiozą ze stolicy Czech zwycięstwo, ale ważne, aby zaprezentowały się na miarę swoich możliwości, udowadniając, że wkroczyły na właściwe tory, a domowa porażka w drugiej kolejce BLK z lubliniankami stanowiła tylko wypadek przy pracy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz