sobota, 17 września 2016

Skopani

Powiedzieć, że w swoim pierwszym po 20-letniej przerwie występie w Lidze Mistrzów warszawska Legia przegrała, to tak, jakby nie powiedzieć niczego. Nie tylko przysłowiowa cała Polska, lecz także spora część Europy, widziała, co stało się na stadionie przy ul. Łazienkowskiej. I trzeba tu mówić zarówno o wydarzeniach na boisku, jak i na trybunach.

fot. PAP / sport.interia.pl

Legia zgłaszała aspiracje udziału w elitarnych rozgrywkach od dobrych kilku lat, tworząc solidne podstawy organizacyjne i prowadząc - jak na polskie realia - wyważoną politykę transferową. Ogromnym paradoksem jest, że klub ze stolicy osiągnął swój cel, gdy doszło w nim do największych od dłuższego czasu zawirowań, mających istotny wpływ na wyniki i styl gry zespołu oraz atmosferę wokół niego. Najpierw, tuż po zakończeniu sezonu, nie doszło do porozumienia ze Stanisławem Czerczesowem odnośnie przedłużenia współpracy, co tłumaczono rzekomo wygórowanymi oczekiwaniami rosyjskiego trenera odnośnie zakupu nowych graczy. Prezes Bogusław Leśnodorski podkreślał potrzebę perspektywicznego myślenia i ewolucyjnych zmian, dostosowanych do realiów finansowych.

Po kilku tygodniach okazało się jednak, że władze Legii "zapomniały" o tych zasadach, sprowadzając kilku drogich w utrzymaniu piłkarzy (w tym jednego z najwyższą pensją w historii polskiej ekstraklasy), wskazanych przez Besnika Hasiego. Pół biedy, gdyby nowe nabytki pociągnęły drużynę do względnie dobrej gry. Tymczasem wiadomo, że pod każdym względem jest gorzej niż za kadencji Czerczesowa. Dowodzą temu ligowe porażki - domowa z Arką Gdynia oraz w Łęcznej i Niecieczy, a także niepowodzenie w Pucharze Polski z I-ligowym obecnie Górnikiem Zabrze. Wyniki skądinąd kompromitujące dla najsilniejszego w LOTTO Ekstraklasie zestawienia personalnego - i niewiele tu przekonują standardowe w takich okolicznościach opowieści, że w pierwszych tygodniach sezonu priorytet stanowiła walka o Ligę Mistrzów. Tylko czy to "oszczędzanie się" było jedyną przyczyną wpadek, czy też ich powodem był zwyczajny brak formy i tzw. team spirit? Kolejne transfery sprawiły, że stabilizacja stawała się pojęciem coraz bardziej obcym, a albański szkoleniowiec kompletnie nie panował nad sytuacją, nie mając przy tym odpowiedniego autorytetu u zawodników.

Niczym manna z nieba spadły rezultaty losowania ostatniej rundy eliminacji do wymarzonych rozgrywek. Irlandzki Dundalk jawił się jako zdecydowanie najsłabszy z potencjalnych rywali - brak awansu byłby równoznaczny z kompromitacją kalibru tej, jakiej 7 lat temu doświadczyła krakowska Wisła, odpadając z Levadią Tallinn. Oczywiście, niektórzy twierdzą, że aktualni mistrzowie Polski zawdzięczają pomyślne losowanie zbieraniu punktów w poprzednich pucharowych edycjach, ale od razu trzeba powiedzieć, że bez względu na to, czy byliby rozstawieni, prezentując tę formę nie mieliby większych szans z pozostałymi ekipami, na które mogli wpaść w ostatnim akcie batalii o Ligę Mistrzów. Czy nie można zatem mówić o ogromnym szczęściu?

Wszystko ma jednak swoje granice. Borussia na inaugurację fazy grupowej Champions League zrobiła z defensywy Legii istną jesień średniowiecza, prezentując się jak zespół z innej galaktyki. Chyba to nie zaskakuje, jeśli weźmiemy pod uwagę beznadziejną ostatnio dyspozycję piłkarzy, bezradność trenera, całkowity chaos i złą atmosferę, jaka się wytworzyła. Skład wystawiony w środę przez Hasiego zagrał ze sobą po raz pierwszy. Pomijam już to, że na ławce został najlepszy strzelec i w zasadzie jedyny groźny ostatnio napastnik...

Szkoleniowca wybrały władze klubu, aprobując później kolejne sugestie transferowe swojego podwładnego. Z tego punktu widzenia Leśnodorski i jego ludzie w znacznym stopniu odpowiadają za to, co się teraz dzieje. Cóż z tego, że jest Liga Mistrzów, skoro Legia stała się pośmiewiskiem w Polsce i za granicą? Pewnie wkrótce dojdzie do zmiany na trenerskim stołku, bo ligowa stawka ucieka. Być może następca zrobi porządek - tylko, czy uzna za przydatnych graczy sprowadzonych w ostatnim okienku transferowym, którym trzeba płacić sporą kasę, zagwarantowaną w kontraktach?

Jakby tego było mało, kibole ze stolicy dali w środę pokaz nieprawdopodobnego chamstwa, co znajdzie swoje odzwierciedlenie w surowych karach ze strony UEFA. Kto wie, czy nawet nie skończy się na rozegraniu przy pustych trybunach spotkania z Realem Madryt. Klubowi, który podobno jest całkowicie profesjonalny, fatalne świadectwo wystawia niewłaściwa organizacja meczu Ligi Mistrzów, wytknięta już we wstępnym komunikacie europejskiej federacji. Czy to jednak dziwi, jeśli poprzednie kibolskie wybryki tak naprawdę niczego nie nauczyły ludzi z ul. Łazienkowskiej?

Ktoś zapyta - po co o tym piszę, skoro to nie "mój" klub, a ten, który jest mi najbliższy, obecnie może jedynie pomarzyć o pukaniu we wrota kontynentalnych salonów, gdyż ma poważne problemy z własną egzystencją? Tak się jakoś składa, że Legia przeszła przez bramę z napisem "Champions League", przerywając trwającą dwie dekady niemoc każdorazowych mistrzów Polaki (rok temu pisałem o tych niepowodzeniach), co wzbudziło powszechne zainteresowanie w całym kraju. Wydawałoby się, że to duże osiągnięcie, a tymczasem nie bez przyczyny dominują wstyd i rozczarowanie. Co by nie mówić, wyniki warszawskiej ekipy i taka a nie inna postawa osobników pojawiających się na jej meczach mają niemały wpływ na wizerunek naszego futbolu w Europie. To, co widzimy, w pewnej części psuje względnie pozytywne wrażenie, o jakie swoim występem na Euro 2016 postarali się podopieczni Adama Nawałki. W końcu biało-czerwoni przełamali grupową klątwę, nie narzekaliśmy, że znowu awansowali na mistrzowski turniej, po czym znowu w kiepskim stylu odpadli już w grupie. Co do Legii, to ktoś optymistycznie nastawiony mógłby powiedzieć: - Od chwili losowania fazy grupowej nikt nie wymagał awansu do 1/8 finału, zresztą jest jeszcze pięć potyczek i po falstarcie teoretycznie wszystko się może zdarzyć. Niby tak, ale właśnie to tylko czysta teoria. Wydarzenia ostatnich dni i tygodni pokazują, iż ciężko będzie wyjść z konfrontacji z Realem, Borussią i Sportingiem Lizbona choćby z podniesioną głową. Jednocześnie widać, że w różnych aspektach klub ze stolicy nie dojrzał do Ligi Mistrzów.

Pozostaje mieć nadzieję, że na kolejny awans polskiego przedstawiciela do tych rozgrywek nie będziemy czekać znów 20 lat... :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz