poniedziałek, 25 lipca 2016

Znów nad Bałtykiem - Darłówko, Kołobrzeg, Trójmiasto

Miesiąc temu, tuż przed wyjazdem na urlop, napisałem, że być może podzielę się swoimi wrażeniami z tego wypoczynku. Wcześniej jakoś nie było okazji, więc teraz nadrabiam te małe zaległości.



Podobnie jak w lutym, znów byliśmy nad morzem. Tym razem głównym celem nie było Trójmiasto (choć i tam zajrzeliśmy "na chwilę"), ale Darłówko, czyli nadmorska część kilkunastotysięcznego Darłowa. Miejscowość niezbyt duża, dzięki czemu wszędzie było blisko. Nie więcej niż 150-200 metrów na plażę i na falochron, pełniący funkcję molo, a dosłownie o krok znajdowała się główna ulica o przeznaczeniu spacerowo-handlowo-gastronomicznym, niedaleko było też do mostu zwodzonego nad Wieprzą, dzielącego Darłówko na część wschodnią i zachodnią. Sama kwatera (pokój z łazienką, dostęp do kuchni) całkiem znośna i funkcjonalna. Dobre warunki do wypoczynku.



Jedną z atrakcji w Darłówku jest port, zlokalizowany przy ujściu Wieprzy do morza. Mały, ale posiadający co nieco obiektów pływających. Zdecydowaliśmy się na rejs statkiem o nazwie Król Eryk I. 40 minut to niewiele, ale przez ten czas można nacieszyć się bezkresem wody, zwłaszcza gdy brzeg oddalał się coraz bardziej. Trochę szkoda, że w ciągu tego tygodnia nie były organizowane rejsy na Bornholm - to już byłoby jednak znacznie większe wydarzenie, całodniowe.



Inne ciekawe miejsce w Darłówku to latarnia morska. Oczywiste, że z góry widać znacznie więcej, a widok z wysokości ponad 20 metrów na morskie wybrzeże i sam Bałtyk jest czymś, czego się nie zapomina. Z latarni zrobiłem poniższe zdjęcie dwóch statków na Wieprzy - właśnie w tym momencie most był już rozsunięty, umożliwiając im przepłynięcie. Poza tym zwiedziłem m.in. muzeum morskie, w której znajduje się szereg interesujących eksponatów związanych z morzem.



Być nad morzem i nie jeść ryb - to prawie grzech śmiertelny. :) Zatem codziennie obiadowe menu składało się z ryb, i to nie tylko jako główne danie w postaci smażonej, wędzonej czy gotowanej z dodatkami typu ziemniaki (frytki) i surówka, lecz nieraz także zamawiałem zupę rybną. Najlepiej wspominam łososiową w jednym z barów, wyjątkowo smakowały również flaki z kalmara (to nie ryba, ale jakby nie patrzeć - mieszkaniec morza) w Kołobrzegu. Z deserów niezwykle przypadł mi do gustu... dziadek, czyli słodka potrawa serwowana w kawiarni po zachodniej stronie rzeki. Poniżej załączam zdjęcie tego specjału, którego wygląd na pierwszy rzut oka może wywoływać negatywne skojarzenia. Wiadomo wszakże, iż pozory niekiedy mylą.



Generalnie jedzenie na plus, choć był też lokal, w którym nie wyglądało to zbyt ciekawie. Jeśli chodzi o ceny, to znajdowały się stosunkowo przystępne propozycje (np. zestawy obiadowe), jednak mam wrażenie, że generalnie były wygórowane. Mogę zaryzykować twierdzenie, że jak najbardziej porównywalne ze średnią krakowską, a przecież podobno to dawna stolica Polski należy do ścisłej krajowej czołówki. Cóż, sezon wakacyjny nad morzem rządzi się swoimi prawami.

Na samym początku wakacji w Darłówku nie odczuwało się jeszcze turystycznego boomu. Niektóre kwatery czy lokale gastronomiczne dopiero były otwierane. Nie znaczy to oczywiście, że było mało turystów - zwłaszcza w weekend na plaży i głównej ulicy było wręcz tłoczno, ale pewnie kolejne tygodnie przynoszą jeszcze wyższą frekwencję. Co mnie raziło, to rozlegające się z wielu miejsc discopolowe klimaty. No ale widać takie niezbyt wyszukane są współczesne trendy naszych rodaków...

Mimo że pogoda nie była zachwycająca, to w sumie dopisała. Obawialiśmy się, że będzie gorzej. Jeśli czasami padało, to tylko przelotnie (no może z wyjątkiem jednego dnia), a na ogół gościło na niebie słońce. Trzykrotne plażowanie w ciągu tygodniowego pobytu nad Bałtykiem to chyba całkiem niezły wynik. :) Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że sensem wypoczynku nie jest dla mnie leżenie na plaży. Stąd spacer... oczywiście plażą do Dąbek, podczas którego pstryknąłem nieco zdjęć Poniżej przykłady - na pierwszym widać w oddali plażę w Darłówku, na drugim trochę zmienione, wydmowe wybrzeże. Tego dnia była ładna, słoneczna pogoda, ale fale znacznie wyższe niż wcześniej, co uchwyciłem na trzeciej fotce.



Z Darłówka do centrum Darłowa jest co najmniej 3 km. Zdecydowaliśmy się pokonać ten dystans tramwajem wodnym, który płynie po Wieprzy. Tam spacer po zabytkowej części miasta, wizyta w miłej kawiarni, a później zwiedzanie Zamku Książąt Pomorskich, które uwieczniłem z mostu na Wieprzy. Bardzo ciekawe miejsce, pozwalające przybliżyć historię miasta. Z wieży widokowej wykonałem m.in. zdjęcie miejskiego ratusza.



Jeden dzień poświęciliśmy na wypad do wspomnianego Kołobrzegu. Wybrzeże, port i molo prezentują się tam bardzo okazale, co pokazują zdjęcia wykonane z latarni morskiej. Zwiedzających było sporo, a to i tak przypuszczalnie dolna strefa stanów średnich w okresie wakacyjnym. Naturalnie zwiedziliśmy latarnię morską, byliśmy na molo. Moją uwagę zwrócił Pomnik Zaślubin Polski z Morzem, upamiętniający uroczystość symbolizującą przejęcie we władanie naszego kraju tej części bałtyckiego wybrzeża (wiadomo, kto nam w tym dopomógł, lecz nie można negować tego faktu). Cokolwiek gorzej wygląda Stare Miasto, jednak Kołobrzeg znacznie ucierpiał podczas II wojny światowej i stąd taki a nie inny obraz najstarszej części miasta, Tym niemniej trzeba przyznać, że odrestaurowany ratusz robi pozytywne wrażenie. Zamieszczam również zdjęcie hotelu Bałtyk, o którym było głośno rok temu, gdy wyszło na jaw, że często spędzał w luksusowych warunkach spędzał tam czas szef pewnego znanego związku zawodowego, de facto niewiele za tę przyjemność płacąc.



Po pożegnaniu się z Darłówkiem zahaczyliśmy jeszcze na kilka godzin o Trójmiasto. Mając w pamięci lutowy pobyt w tej aglomeracji, nie mogło być inaczej. Wróciliśmy do znanych nam miejsc nad samym Bałtykiem - molo w Sopocie i Gdyni-Orłowie. Obiad w Tawernie Orłowskiej znów smakował wybornie. Odkryciem okazała się sopocka latarnia morska (chociaż już "emerytowana"). Znajdująca się blisko Monciaka wydaje się być niedoceniana przez turystów pędzących na molo (w sezonie ta przyjemność kosztuje 7 złotych) - a szkoda, bo widok z góry jest znakomity! Sfotografowałem stamtąd m.in. molo sopockie i to w Orłowie, a jak już byłem na tym drugim, uwieczniłem klifowe wybrzeże.



Pobyt nad Bałtykiem ponownie muszę uznać za w pełni udany. Być może w przyszłym roku pojadę tam kolejny raz. Dobrze byłoby nałapać wtedy do butelek świeżego, nadmorskiego powietrza i przywieźć do Krakowa. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz