sobota, 4 czerwca 2016

Dominacja Stelmetu

Koszykarze Stelmetu Zielona Góra obronili mistrzowski tytuł po wygraniu 4-0 finałowej serii z Rosą Radom. Wszystko zatem potoczyło się zgodnie z przewidywaniami większości fachowców i kibiców.

fot. Andrzej Romański / plk.pl

Rządzący twardą ręką zielonogórskim teamem Sašo Filipovski potrafił przygotować na decydującą część rozgrywek optymalną formę. Jego podopieczni, którzy w fazie zasadniczej nie ustrzegli się porażek z drużynami z czołówki, dokonali rzadko spotykanego wyczynu, nie przegrywając w play-off ani razu. Potwierdziły się opinie wyrażane po lutowym turnieju finałowym Pucharu Polski, gdy Rosa raczej nieoczekiwanie pokonała Stelmet, że jest istotna różnica między jednorazowym ograniem mistrzów a uczynieniem tego kilkakrotnie na przestrzeni kilkunastu dni.

Co by jednak nie powiedzieć, mecz nr 1 wielkiego finału na długo przejdzie do historii polskiej ekstraklasy. Pretendent był bardzo blisko zdobycia twierdzy, jaką od dwóch lat w rozgrywkach ligowych jest hala CSR (ostatni raz wygrał tam PGE Turów Zgorzelec podczas finałowej batalii w sezonie 2013/2014). Sędziowie wydali w newralgicznych momentach parę kontrowersyjnych decyzji. Ostatecznie po dwóch dogrywkach górą okazali się obrońcy tytułu, wśród których najlepiej zaprezentował się Dee Bost. Dwa dni później Stelmet zwyciężył już znacznie pewniej.

W Radomiu koszykarze z Zielonej Góry również byli nieuchwytni dla ekipy prowadzonej przez trenera Wojciecha Kamińskiego. Przy stanie 3-0 w finałowej konfrontacji niemal wszystko było przesądzone. Pozostawało tylko pytanie, czy koronacja odbędzie się na parkiecie rywali, czy też przed zielonogórską widownią. Gracze Stelmetu nie dali żadnych złudzeń Rosie i ponownie spokojnie dowieźli zwycięstwo do końcowej syreny. A potem oczywiście wybuchła wielka radość, związana ze zdobyciem kolejnego złota - nie tylko drugiego z rzędu, lecz już trzeciego na przestrzeni ostatnich czterech sezonów. Mistrzowski puchar ponownie wzniósł do góry Łukasz Koszarek.

Tytuł MVP finałów zasłużenie otrzymał Bost, który zaprezentował wysoką formę nie tylko w pierwszej potyczce. Amerykański rozgrywający grał nie tylko efektywnie (średnie w meczach finałowych: 15,0 i 4,5 asysty), lecz także efektownie. Przykładem jest ta akcja w końcówce drugiej kwarty ostatniego spotkania...


Radomski zespół dzielnie stawiał czoła faworytom, ale z wyjątkiem premierowego starcia był po prostu słabszy. Tym niemniej, postawa Rosy w przekroju całych rozgrywek zasługuje na spore uznanie. Tak, jak pisałem po finale Pucharu Polski, w Radomiu konsekwentnie zbudowano niezwykle ciekawy skład, w czym niemałą zasługę posiada trener. Jeśli nic się nie wydarzy, jesienią ta drużyna będzie jeszcze lepsza. 

Także za plecami finałowej pary działo się ciekawie. Drugi raz z rzędu, a czwarty w swojej historii po brązowy medal sięgnęli zawodnicy Energa Czarni Słupsk. Może za rok czas w końcu na pierwszy finał? Pokonany w walce o trzecią lokatę Anwil Włocławek przeszedł dość korzystną metamorfozę po nieudanym poprzednim sezonie. Chociaż można też stwierdzić, iż po prostu wrócił na zajmowane przez ponad dwie dekady miejsce w czołówce ligi. Postępy poczyniły zespoły, które dwa lata temu otrzymały zaproszenie do ekstraklasy - Polski Cukier Toruń, King Wilki Morskie Szczecin i Polfarmex Kutno. Pewny awans do play-off (w przypadku prowadzonych przez Jacka Winnickiego torunian - nawet czwarte miejsce po fazie zasadniczej) i stabilne podstawy finansowe nakazują pozytywnie widzieć rozwój wspomnianego tercetu.

Jak co roku, teraz nadszedł czas na odpoczynek dla koszykarzy oraz organizacyjno-kadrowe decyzje dla szefów klubów. Interesująco będzie w Zielonej Górze, skąd - jak wiele wskazuje - odejdzie Mateusz Ponitka, mający oferty z czołowych lig europejskich, a nawet NBA. Czy zostanie Bost? Jaka będzie przyszłość innych czołowych postaci Stelmetu, a także Filipovskiego? Odpowiedzi na te pytania - ważne choćby w kontekście udziału mistrzów Polski w europejskich rozgrywkach - padną zapewne w najbliższych tygodniach. Wydaje się, iż kluczowe może być pozostanie słoweńskiego szkoleniowca, który rok temu świetnie poprowadził swoich podopiecznych w finałowej rywalizacji przeciwko PGE Turowowi, a w zakończonym sezonie kontynuował swoje dzieło. Jego gracze nie dali złudzeń ligowej konkurencji, jak również po odpadnięciu z Euroligi bardzo korzystnie wypadli w Eurocupie, gdzie zameldowali się w najlepszej ósemce. Na pewno Filipovski dysponował dużym - jak na polskie warunki - potencjałem, lecz gdyby nie poukładał odpowiednio trybików w tej maszynie, efekty nie byłyby tak okazałe.

Pora zatem poczekać na ruchy kadrowe w poszczególnych klubach, co będzie stanowić podstawę do oceny szans w kolejnych rozgrywkach. Oczywiście wszystko i tak zostanie zweryfikowane jesienią na boisku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz