Koszykarze
Stelmetu Zielona Góra obronili mistrzowski tytuł po wygraniu 4-0
finałowej serii z Rosą Radom. Wszystko zatem potoczyło się
zgodnie z przewidywaniami większości fachowców i kibiców.
fot. Andrzej Romański / plk.pl |
Rządzący
twardą ręką zielonogórskim teamem Sašo Filipovski potrafił
przygotować na decydującą część rozgrywek optymalną formę.
Jego podopieczni, którzy w fazie zasadniczej nie ustrzegli się
porażek z drużynami z czołówki, dokonali rzadko spotykanego
wyczynu, nie przegrywając w play-off ani razu. Potwierdziły się
opinie wyrażane po lutowym turnieju finałowym Pucharu Polski, gdy Rosa raczej nieoczekiwanie pokonała Stelmet, że jest istotna
różnica między jednorazowym ograniem mistrzów a uczynieniem tego
kilkakrotnie na przestrzeni kilkunastu dni.
Co
by jednak nie powiedzieć, mecz nr 1 wielkiego finału na długo
przejdzie do historii polskiej ekstraklasy. Pretendent był bardzo
blisko zdobycia twierdzy, jaką od dwóch lat w rozgrywkach ligowych
jest hala CSR (ostatni raz wygrał tam PGE Turów Zgorzelec podczas
finałowej batalii w sezonie 2013/2014). Sędziowie wydali w
newralgicznych momentach parę kontrowersyjnych decyzji. Ostatecznie
po dwóch dogrywkach górą okazali się obrońcy tytułu, wśród
których najlepiej zaprezentował się Dee Bost. Dwa dni później
Stelmet zwyciężył już znacznie pewniej.
W
Radomiu koszykarze z Zielonej Góry również byli nieuchwytni dla
ekipy prowadzonej przez trenera Wojciecha Kamińskiego. Przy stanie
3-0 w finałowej konfrontacji niemal wszystko było przesądzone.
Pozostawało tylko pytanie, czy koronacja odbędzie się na parkiecie
rywali, czy też przed zielonogórską widownią. Gracze Stelmetu nie
dali żadnych złudzeń Rosie i ponownie spokojnie dowieźli
zwycięstwo do końcowej syreny. A potem oczywiście wybuchła wielka
radość, związana ze zdobyciem kolejnego złota - nie tylko
drugiego z rzędu, lecz już trzeciego na przestrzeni ostatnich
czterech sezonów. Mistrzowski puchar ponownie wzniósł do góry
Łukasz Koszarek.
Tytuł
MVP finałów zasłużenie otrzymał Bost, który zaprezentował
wysoką formę nie tylko w pierwszej potyczce. Amerykański
rozgrywający grał nie tylko efektywnie (średnie w meczach
finałowych: 15,0 i 4,5 asysty), lecz także efektownie. Przykładem
jest ta akcja w końcówce drugiej kwarty ostatniego spotkania...
Radomski
zespół dzielnie stawiał czoła faworytom, ale z wyjątkiem
premierowego starcia był po prostu słabszy. Tym niemniej, postawa
Rosy w przekroju całych rozgrywek zasługuje na spore uznanie. Tak,
jak pisałem po finale Pucharu Polski, w Radomiu konsekwentnie
zbudowano niezwykle ciekawy skład, w czym niemałą zasługę
posiada trener. Jeśli nic się nie wydarzy, jesienią ta drużyna
będzie jeszcze lepsza.
Także
za plecami finałowej pary działo się ciekawie. Drugi raz z rzędu,
a czwarty w swojej historii po brązowy medal sięgnęli zawodnicy
Energa Czarni Słupsk. Może za rok czas w końcu na pierwszy finał?
Pokonany w walce o trzecią lokatę Anwil Włocławek przeszedł dość
korzystną metamorfozę po nieudanym poprzednim sezonie. Chociaż
można też stwierdzić, iż po prostu wrócił na zajmowane przez
ponad dwie dekady miejsce w czołówce ligi. Postępy poczyniły
zespoły, które dwa lata temu otrzymały zaproszenie do ekstraklasy
- Polski Cukier Toruń, King Wilki Morskie Szczecin i Polfarmex
Kutno. Pewny awans do play-off (w przypadku prowadzonych przez Jacka
Winnickiego torunian - nawet czwarte miejsce po fazie zasadniczej) i
stabilne podstawy finansowe nakazują pozytywnie widzieć rozwój
wspomnianego tercetu.
Jak
co roku, teraz nadszedł czas na odpoczynek dla koszykarzy oraz
organizacyjno-kadrowe decyzje dla szefów klubów. Interesująco
będzie w Zielonej Górze, skąd - jak wiele wskazuje - odejdzie
Mateusz Ponitka, mający oferty z czołowych lig europejskich, a
nawet NBA. Czy zostanie Bost? Jaka będzie przyszłość innych
czołowych postaci Stelmetu, a także Filipovskiego? Odpowiedzi na te
pytania - ważne choćby w kontekście udziału mistrzów Polski w
europejskich rozgrywkach - padną zapewne w najbliższych tygodniach.
Wydaje się, iż kluczowe może być pozostanie słoweńskiego
szkoleniowca, który rok
temu świetnie poprowadził swoich podopiecznych w finałowej
rywalizacji przeciwko PGE Turowowi, a w zakończonym sezonie
kontynuował swoje dzieło. Jego gracze nie dali złudzeń ligowej
konkurencji, jak również po odpadnięciu z Euroligi bardzo
korzystnie wypadli w Eurocupie, gdzie zameldowali się w najlepszej
ósemce. Na pewno Filipovski dysponował dużym - jak na polskie
warunki - potencjałem, lecz gdyby nie poukładał odpowiednio
trybików w tej maszynie, efekty nie byłyby tak okazałe.
Pora
zatem poczekać na ruchy kadrowe w poszczególnych klubach, co będzie
stanowić podstawę do oceny szans w kolejnych rozgrywkach.
Oczywiście wszystko i tak zostanie zweryfikowane jesienią na
boisku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz