Polscy szczypiorniści zawiedli. Wspaniała wygrana z Francuzami sprawiła, że znaczna część kibiców widziała ich już na podium, nawet na najwyższym stopniu. Wielu zapomniało, że Mistrzostwa Europy to turniej, składający się nie z jednego, lecz wielu meczów. Mało kogo interesuje, że w ciągu ostatnich kilkunastu dni nastąpiło pewne przewartościowanie w dotychczasowym układzie sił w kontynentalnym handballu. Cel nie został osiągnięty, więc muszą znaleźć się winni...
fot. Leszek Stępień / sportowefakty.wp.pl |
Na pierwszy plan wysunął się oczywiście Michael Biegler. Po druzgocącej porażce z Chorwacją selekcjoner biało-czerwonych zachował się z klasą - wziął całą odpowiedzialność na swoje barki i podał się do dymisji. Ktoś zapewne powie, że nie miał innego wyjścia, bo cała Polska widziała tę bezradność i słabość jego podopiecznych w najbardziej strategicznej dla nich chwili na tej długo wyczekiwanej imprezie, zatem jedynie uprzedził w ten sposób lawinę krytyki. Ilu jednak - choćby w piłce nożnej - było trenerów, którzy po większych blamażach nie umieli znaleźć choćby pierwiastka własnej winy, zrzucając wszystko na zawodników, sędziów, brak szczęścia, złe jedzenie i różne inne czynniki, podobno niezależne od nich...
Niewątpliwie Niemiec nie mógł wykrzesać więcej z tej drużyny. Apogeum nastąpiło rok temu, gdy Jureccy, Szmal, Bielecki i spółka sięgnęli po brązowy medal na Mistrzostwach Świata w Katarze. Wówczas jednak słychać było głosy, że ten sukces jest zasługą właśnie zawodników, którzy między sobą ustalali taktykę, nie mając w tym względzie wielkiego wsparcia od trenera. Owszem, Biegler nie potrafił przekazać zbyt wielu pomysłów, jeśli chodzi o ofensywę, ale jego ekipa wygrała kilka spotkań obroną, której skuteczne zorganizowanie wymaga pewnej ingerencji sztabu szkoleniowego.
Zgodzę się, że Niemiec nie jest trenerskim geniuszem, a także mógł inaczej rozwiązać kilka kwestii taktycznych czy personalnych. Jednak powiedzieć, że to sami zawodnicy wygrywali, a gdy przyszły niepowodzenia, wyłącznie winnym był selekcjoner, nie byłoby sprawiedliwe. Również taki stereotyp jest często powtarzającym się schematem: - To jest tak świetny zespół, że jakby nawet moja teściowa była trenerem, osiągnęłaby tyle samo, co ten facet, który nie zna się na swoim fachu - można nieraz słyszeć między kibicami, rozmawiającymi na temat swoich ulubionych drużyn. Nie powinno się w taki sposób deprecjonować roli człowieka, który jednak coś osiągnął. Zgadza się, mógł więcej, jednak spójrzmy na realia. Na Mistrzostwach Europy Biegler nie miał do dyspozycji żadnego spośród prezentujących międzynarodowy poziom trzech typowych środkowych rozgrywających (jeden już praktycznie zakończył karierę z powodu przewlekłych urazów). Również na skrzydłach mamy słabszych graczy niż większość czołowych reprezentacji europejskich.
Ta kadra z roku na rok jest coraz starsza - na kończącym się turnieju była bodajże najbardziej zaawansowana wiekowo. Ci gracze nie będą już lepsi, mogą jedynie jeszcze przez jakiś czas pozostać na poziomie, jaki już osiągnęli. Jednym z niewielu godnych następców schodzących powoli ze sceny bohaterów jest Kamil Syprzak. Czy to wina selekcjonera? Nie, problem tkwi w szkoleniu, wyławianiu talentów, ich szlifowaniu. Od kilkunastu lat w polskiej siatkówce pojawiają się młodzi gracze, którzy co pewien czas zastępują starzejących się mistrzów. Sukcesy "dorosłej" reprezentacji nie idą więc na marne, gdyż w ślad za koniunkturą podąża odpowiedni system szkolenia. Tego brakuje w piłce ręcznej.
Zastanawiać może także, czy słabym szkoleniowcem jest człowiek, który w najmocniejszej lidze na świecie prowadzi klub zajmujący dotąd czwarte miejsce, ustępujący tylko trzem potentatom, w szeregach których roi się od gwiazd handballu? I to klub o sytuacji finansowej tak niestabilnej, że został właśnie zdegradowany z rozgrywek przez władze niemieckiej federacji.
Nie chcę jednak bronić Bieglera. Oblał najważniejszy egzamin, jakim było spotkanie z Chorwacją. Nie potrafił znaleźć recepty na niezwykle mocną defensywę rywali, cały czas polegając na swoich "strzelbach" i dogrywaniu do koła. Ten ostatni sposób rozwiązywania akcji "przeczytali" już Norwegowie. Również obrona pozostawiała sporo do życzenia, będąc na turnieju w Polsce wyraźnie mniej pewnym elementem niż rok temu w Katarze. Potencjał niektórych zawodników nie został właściwie wykorzystany w zmaganiach, których świadkami byliśmy przez ostatnie dwa tygodnie.
Być może, z perspektywy czasu należy żałować, że władze związku nie postawiły ponad 3 lata temu na innego trenera. Może wtedy byłaby lepsza "chemia" między sztabem szkoleniowym a kadrowiczami, ale problemy - głównie jeśli chodzi o brak wartościowych następców - byłyby bardzo zbliżone. Nie ma jednak co gdybać, a trzeba skupiać się na przyszłości. Bo też już za nieco ponad dwa miesiące biało-czerwoni powalczą o awans na Igrzyska Olimpijskie.
Kto będzie nowym selekcjonerem? Sporo wskazuje na to, że Piotr Przybecki, którego sytuacja nieco przypomina przypadek Bogdana Wenty sprzed ponad dekady, gdy obejmował kadrę. Czyli bardzo bogata kariera zawodnicza, autorytet w środowisku i niewielkie doświadczenie trenerskie. Oby nie tylko na tych analogiach się skończyło...
Rozczarowanie jest na tyle silne, że przysłania fakt, iż na 7 rozegranych meczów przegraliśmy tylko 2. Chodzi o styl w jakim poddaliśmy się Chorwatom. Przez całą godzinę ani zawodnicy, ani trener nie znaleźli sposobu ani na przeciwników, ani tym bardziej na swoją niemoc. Ale i tak zawsze im kibicuję ;-)
OdpowiedzUsuń