niedziela, 10 stycznia 2016

Powrót z niezwykle dalekiej podróży

Berlin położony jest zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od naszej zachodniej granicy, ale tytułowa podróż to oczywiście przenośnia, wskazująca, w jak trudnej sytuacji znajdowali się nasi siatkarze w dzisiejszym meczu przeciwko Niemcom - chyba najważniejszym dla nich od czasu zwycięskiego finału Mistrzostw Świata.

fot. AFP / sport.interia.pl
Twierdzenie, że mistrzowie świata muszą wygrać spotkanie o trzecie miejsce turnieju kwalifikacyjnego do Igrzysk Olimpijskich, aby zachować szanse na awans do Rio de Janeiro, było czystym truizmem. Każdy kibic w naszym kraju o tym doskonale wiedział. W takich chwilach niełatwo jednak o udowodnienie wyższości nad rywalami. Tym bardziej, że impreza była rozgrywana w Niemczech, a dyspozycja gospodarzy powodowała, że ich triumf w rozgrywanej wczesnym popołudniem konfrontacji (notabene - kto wymyślił taką porę meczu o trzecie miejsce?!) nie stanowiłby specjalnego zaskoczenia. Zresztą brązowy medal na rozgrywanych w Polsce Mistrzostwach Świata nie mógł być dziełem przypadku.

W pierwszym, a zwłaszcza trzecim secie Polacy nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Drugą partię udało się wyszarpać gospodarzom w końcówce, głównie dzięki udanej zmianie Marcina Możdżonka i kilku blokom. Patrząc jednak w przekroju tych trzech setów na samą dyspozycję obu teamów, to Niemcy spisywali się lepiej, wykazując większą pewność siebie. Biało-czerwoni razili zbyt dużą ilością błędów, dość słabo wyglądała zagrywka. Czwarta partia tylko pogłębiła te spostrzeżenia. Zaczęło się bardzo nieciekawie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że nasi reprezentanci stali już pod ścianą i nie mogli sobie pozwolić na jakiekolwiek potknięcie. Było coraz więcej zwątpienia, ale na szczęście krok po kroku odrobili 4 pkt straty, a końcówka... To był horror! Niemcy mieli już meczbola, na szczęście udało się go obronić, a później dopisało naszym szczęście.

Tie-break, siatkarska loteria, szczyt emocji... Jak wielu Polaków, tego seta długo nie zapomnę, jeśli kiedykolwiek! Szczęście było po naszej stronie, o co zadbał Mateusz Mika, kończąc ostatnią akcję.


To zwycięstwo nie byłoby możliwe, gdyby biało-czerwoni nie potrafili przełamać swojej niemocy. W decydujących momentach - czyli od połowy czwartego seta i w tie-breaku - poprawili tak newralgiczne elementy, jak przyjęcie i atak, przypomnieli sobie o tym, jak istotna jest gra blokiem, no i nie psuli już tylu zagrywek. Trudno wskazać jednego bohatera, nikt nie zagrał życiowych zawodów, wszyscy zanotowali wzloty i upadki. Prawdę mówiąc, podopieczni Stephane'a Antigi pozostawili po sobie lepsze wrażenie w inaugurującej turniej potyczce z Serbami. Jednak to spotkanie z Niemcami pokazało, jak heroiczną walkę muszą stoczyć najlepsze europejskie (i światowe) reprezentacje, aby znaleźć się na igrzyskach. Dla obu drużyn był to już przecież piąty mecz w ciągu pięciu dni. Niby siatkarzom taka dawka nie jest obca, lecz niezwykle silna obsada spowodowała, że w zasadzie nie można było mówić o zlekceważeniu któregokolwiek z rywali.

Taka formuła rozgrywania kwalifikacji olimpijskich wzbudza głębokie kontrowersje, o czym już swego czasu wspominałem. W Berlinie starli się ze sobą aktualni złoci medaliści olimpijscy, mistrzowie świata i mistrzowie Europy, a spore aspiracje ich ogrania przejawiali brązowi medaliści Mistrzostw Świata. Jeden z tych świetnych teamów zapewniał sobie bilety do Rio, zaś jeden całkowicie tracił na to szansę. W ostatecznej batalii górą okazali się Rosjanie - raczej niespodziewanie, bo przed i w trakcie imprezy większość ekspertów wskazywała na Francję jako triumfatora. Nasi wschodni sąsiedzi udowodnili jednak, iż mają ogromny potencjał i będą bardzo poważnie liczyć się w rywalizacji o olimpijskie medale.

Tyle świetnych drużyn (Serbowie i Bułgarzy także prezentują przecież wysoki poziom) przez blisko tydzień walczyło na śmierć i życie, a w Rio wystąpią reprezentacje znacznie od nich słabsze... Można zrozumieć, że każdy kontynent powinien być reprezentowany w tej wielkiej imprezie, a także z racji pełnienia funkcji gospodarzy przez Brazylię parytet dla Europy nie może być tak korzystny, jak w Londynie, jednak zaledwie cztery zespoły ze Starego Kontynentu (zakładając oczywiście awans Polski i Francji) w olimpijskiej dwunastce nie odzwierciedlają układu sił w światowej siatkówce.

Biało-czerwoni uciekli spod gilotyny. Teraz powinno być dużo łatwiej - w maju w Tokio o udział w igrzyskach również powalczy osiem ekip, lecz tym razem aż cztery zapewnią sobie awans. Poza Francją i być może Iranem (prowadzonego przez Raula Lozano), pozostali rywale nie powinni wyrządzić mistrzom świata zbyt wiele krzywdy. Nie można jednak popadać w hurraoptymizm, tylko konsekwentnie robić swoje, aby uniknąć takich horrorów, jaki miał dziś miejsce.


2 komentarze:

  1. Taka właśnie jest siatka - cholerna gra nerwów, psychologiczny, często pięciosetowy maraton...
    Z sekundy na sekundę wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Wygrywa niekoniecznie lepszy, ale mocniejszy mentalnie.
    Myślę, że Niemców zgubiła zbytnia pewność siebie. Podobnie jak później Francuzów.
    Precyzja szalenie istotna, bo każdy błąd to strata punktu. Nie tak jak w piłce nożnej - gdzie wiele kiepskich podań można jeszcze uratować, odebrać piłkę, zrehabilitować się...
    Dlatego ja zawsze wolałam w siatkówkę grać, bo miałam poczucie, że coś zależy ode mnie. Bezradne siedzenie przed telewizorem to prawdziwe wyzwanie dla systemu nerwowego ;)
    Futbol oglądam z większym spokojem i przyjemnością- polecam ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Uważam, że niekoniecznie pewność siebie zgubiła Niemców, chociaż może już za bardzo oswajali się z myślą, że na tablicy wyświetli się wynik 3:1. Przy takiej intensywności (nie zapominajmy również o porze meczu) ciężko zachować non-stop równą, wysoką dyspozycję. Tymczasem Niemcy do połowy czwartego seta grali świetnie, popełnili niewiele błędów. Również było mało prawdopodobne (choć może tak łatwo to teraz mówić), aby nasi dalej tak psuli zagrywkę i nie poprawili innych elementów. Doprowadzenie do tie-breaku dodało im wiatru w żagle, stawiając w nieco lepszej sytuacji mentalnej. Te aspekty mogły dać o sobie znać w ostatnich akcjach, jednak wiemy, że w takich końcówkach o powodzeniu decydują naprawdę detale...
    Już bardziej pewność siebie zgubiła Francuzów, którzy notabene musieli kiedyś rozegrać słabszy mecz. Wygrywając wysoko pierwszy set myśleli już, że Rosjanie się nie podniosą, a ci właśnie wtedy wznieśli się na wyżyny. Tak już nieraz jest w siatkówce.

    OdpowiedzUsuń