Zaledwie 8 godzin po kosmicznym wręcz wyczynie Roberta Lewandowskiego nasza siatkarska reprezentacja wypuściła z rąk niepowtarzalną szansę zapewnienia sobie już w pierwszym podejściu biletów na turniej olimpijski.
fot. sport.interia.pl |
Jak wiadomo, wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej kolejce rozgrywanego w Japonii Pucharu Świata. Nawet porażka w tie-breaku z Włochami dawała mistrzom świata awans do Rio de Janeiro. Stało się inaczej - Polacy byli lepsi tylko w drugim secie, będąc w przekroju całej konfrontacji słabsi od rywali w każdym elemencie. Cóż, świat się nie zawalił, ale niedosyt pozostał. Jedyna porażka w jedenastym meczu i wszystko na nic...
Traf chciał, że trzy teamy szły "łeb w łeb", znajdując się w wysokiej dyspozycji, a wolnych miejsc na Igrzyska Olimpijskie było zaledwie dwa. Amerykanie ograli Włochów, Polacy Amerykanów, no i... W sporcie wielokrotnie decydują niuanse, a formuła siatkarskiego Pucharu Świata jest bezlitosna - ogromne znaczenie ma jak najlepszy stosunek akcji wygranych do przegranych. Wiedzą o tym wszyscy, ale z realizacją tego zadania wcale nie jest tak łatwo. W przedostatniej serii ekipa Stephane'a Antigi mocno męczyła się z Japończykami, łapiąc oddech dopiero w czwartym secie. Natomiast w pierwszej fazie turnieju biało-czerwoni byli w poważnych opałach z Iranem, wyciągając z 0:2 na 3:2. I właśnie ten stracony punkt okazał się - w opinii wielu, także mojej - przysłowiowym języczkiem u wagi.
Co dalej? Kadrowicze nie mają zbyt wiele czasu na rozpamiętywanie niepowodzenia, gdyż już wkrótce czekają ich Mistrzostwa Europy. Oczekiwania są jasne - potwierdzić, że zeszłoroczne złoto Mistrzostw Świata nie było dziełem przypadku. W styczniu odbędzie się natomiast europejski turniej kwalifikacyjny w Berlinie. Stawka niezwykle mocna - osiem drużyn najwyżej sklasyfikowanych (oprócz Włochów) w rankingu kontynentalnym, a tylko najlepsza z nich pojedzie do Rio. Dwie kolejne będą o to walczyć w maju, gdzie rywale będą słabsi.
Niby mistrzowie świata powinni dać sobie radę, ale... Puchar Świata pokazał, że jeden słabszy dzień może zniweczyć wszelkie dotychczasowe starania. Losy różnych zespołów dowodzą, jaką ewolucję przechodzą w ciągu kilku tygodni czy miesięcy. Nie szukając daleko - w 2012 roku biało-czerwoni w świetnym stylu wygrali Ligę Światową, jechali na igrzyska po medal, ale przyszło załamanie formy i pamiętamy, jak to się skończyło. Rok temu, po niezbyt udanych występach w Lidze Światowej, potrafili wspiąć się do spektakularnego sukcesu na polskich parkietach. Ktoś powie, że Liga Światowa nie może być wyznacznikiem formy i będzie mieć rację. Trudno jednak utrzymać podobną dyspozycję fizyczną i psychiczną w ciągu czterech miesięcy. Tym bardziej, że walka o olimpijskie paszporty odbędzie się mniej więcej w połowie ligowego sezonu. Wtedy dyspozycja poszczególnych zawodników może stanowić sporą niewiadomą, nie mówiąc o ich zdrowiu i innych czynnikach.
Poza wszystkim co tutaj napisałem, bezsporne jest, że siatkarscy mistrzowie świata powinni być z urzędu zakwalifikowani na olimpiadę. Skoro takie zasady obowiązują w koszykówce i piłce ręcznej, to dlaczego inaczej jest w siatkówce? Dlaczego Europa, która jest wiodącym kontynentem w tej dyscyplinie sportu, może mieć maksymalnie czterech przedstawicieli w Rio? OK, byłoby pięciu, gdyby dwa pierwsze miejsca w Pucharze Świata zajęli Polska i Włochy. Jednak nawet uwzględniając inne kontynenty, a także fakt organizowania igrzysk przez Brazylię, wydaje się, że to za mało. W Londynie Europę reprezentowało aż siedem krajów - nawet jeśli odejmiemy grającą jako gospodarz słabiutką Wielką Brytanię, pozostaje liczba, która jest adekwatna do siły Starego Kontynentu.
Nie pozostaje nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość i wierzyć w siłę naszej "złotej" drużyny.
Nie pozostaje nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość i wierzyć w siłę naszej "złotej" drużyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz