piątek, 18 grudnia 2015

Co nagle, to...

Może nie tak nagle, bo zwolniony ostatniego dnia listopada Kazimierz Moskal musiał poważnie martwić się o swoją posadę co najmniej od sierpnia. Decyzja władz Wisły nazajutrz po derbowej porażce na stadionie przy ul. Reymonta nie stanowiła zatem jakiegoś dużego zaskoczenia. Tylko czy była słuszna? Tutaj już trzeba mieć spore wątpliwości...

fot. Marcin Michta / WislaLive.pl

Patrząc na skład, którym w obecnym sezonie dysponował Moskal, osiągane przez niego wyniki uznać trzeba za względnie dobre. Pewnie, że mogło być lepiej. Wiślacy za dużo remisowali, choćby trzy kolejne domowe mecze po 0:0 z co najwyżej ligowymi średniakami. Trzeba jednak pamiętać, że w tym samym okresie zdobyli łącznie siedem bramek w Lubinie i Białymstoku, przywożąc cenne zwycięstwa z niełatwych wypraw. Czego tak naprawdę oczekiwał Bogusław Cupiał? Piąte miejsce w tabeli, zajmowane przed derbami, było na miarę możliwości zespołu, którego kadrowy potencjał - tak pod względem ilościowym, jak i jakościowym - trzeba ocenić niżej niż w ubiegłym sezonie. W połowie lipca nie brakowało głosów, że wiślacy będą bronić się przed spadkiem. Ich sprzymierzeńcem nie był terminarz, przewidujący konfrontacje z teoretycznie najsilniejszymi i najbardziej prestiżowymi rywalami w pierwszych kolejkach. Przypomnijmy jeszcze o odjętym punkcie na starcie sezonu 2015/2016. 

Szef Tele-Foniki najwyraźniej nie uwzględniał jednak tych okoliczności, skoro już po pięciu kolejkach miał zamiar dokonać roszady na ławce trenerskiej. Mówiło się, że Moskala zastąpi posiadający ciekawe CV trener z byłej Jugosławii. Wówczas prezes Robert Gaszyński odwiódł Cupiała od tego pomysłu, jednak ten temat powracał w mediach, mimo oficjalnego zaprzeczenia ze strony Wisły. Przy okazji październikowego pożegnania Macieja Skorży z poznańskim Lechem wiele mówiło się o powrocie tego uznanego szkoleniowca do klubu, z którym pod koniec minionej dekady dwukrotnie sięgał po mistrzowskie tytuły. Ze względów proceduralnych było to jednak niemożliwe do zakończenia tegorocznych zmagań w polskiej ekstraklasie.

Ktoś powie, że presja wyniku odczuwana przez trenera ze strony swoich przełożonych jest czymś normalnym na całym świecie. Zgoda, tylko czy musiało się to odbywać to w taki sposób? Człowiek bardzo związany z Wisłą, jakim niewątpliwie jest Moskal, dostał w rundzie wiosennej poprzedniego sezonu już trzecią szansę samodzielnego prowadzenia "Białej Gwiazdy". Powtórzę, że jak na warunki kadrowe i finansowe, jakie zastał, wyniki były przyzwoite. Uważam, że ten trener zasłużył sobie na większy komfort pracy, jak również zaufanie swoich mocodawców. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że ci ostatni zdawali się zapominać, że to już nie ta Wisła, której bała się niemal cała liga. Moskal nie dysponował piłkarzami posiadającymi sumę umiejętności podobną, jak jego koledzy po fachu w Legii, Lechu czy Lechii (o bardziej ustabilizowanej sytuacji w tychże klubach nie ma już co wspominać...), a mimo to Wisła plasowała się wyżej niż poznaniacy i gdańszczanie. Właśnie, w sierpniowych starciach z tymi trzema drużynami podopieczni Moskala wywalczyli 5 pkt. W grudniu, gdy obowiązki trenera pełnił dotychczasowy asystent - Marcin Broniszewski, ani jednego...

Cztery lata temu dzień po porażce w derbach zwolniony został Robert Maaskant (notabene, jego następcą został Moskal). Wiślacy bronili jednak wówczas mistrzowskiego tytułu i patrząc z tej perspektywy, wyniki i styl gry daleko odbiegały od tzw. materiału ludzkiego, jakim dysponował Holender. Teraz z pewnością sporą ujmą jest porażka z Cracovią, pierwsza od 20 lat przed własną publicznością. Nieważne, że z Cracovią silną, jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Mecze derbowe należą do najważniejszych w sezonie, o czym nikomu w Krakowie nie trzeba tłumaczyć. Tylko, że życie nie kończy się na derbach. Dwa dni po zmianie trenera "Biała Gwiazda" mierzyła się w Poznaniu z Lechem, a niespełna tydzień później - z Legią przed własną publicznością. Czy te spotkania nie są prestiżowe? Czy nie można było poczekać z oceną pracy Moskala do 20 grudnia?

Uważam, że pożegnanie z tym szkoleniowcem było pochopne. Szkoda, że tak potraktowano człowieka niezwykle zasłużonego dla klubu. Pewnie i tak doszłoby do rozstania po ostatniej tegorocznej potyczce, ale w mniej nerwowej atmosferze, po zakończeniu pewnego etapu, a nie pod wpływem chwili. Czy z lepszym dorobkiem punktowym, to już trudno stwierdzić, gdyż w ostatnim czasie zespół dopadła plaga kontuzji i kartek. Znów dał o sobie znać wąski zestaw wartościowych zawodników, na co jednak trener nie miał żadnego wpływu... Poza tym, tymczasowość na ławce trenerskiej trwająca aż cztery mecze nie jest dobrym rozwiązaniem i raczej nie pozwala wyzwolić drzemiącego w piłkarzach potencjału.

Po rozegraniu dwudziestu kolejek Wisła spadła na 12. miejsce. Nawet wygrana u siebie z Pogonią Szczecin raczej nie pozwoli "przezimować" w pierwszej połowie tabeli. Co więcej, stawka jest tak spłaszczona, że Głowacki, Brożek i spółka czują oddech ekip bezpośrednio zagrożonych spadkiem. Ktokolwiek zatem zostanie wkrótce "stałym"szkoleniowcem (największe szanse ma podobno Belg Hugo Broos), czeka go wiosną niezwykle trudne zadanie...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz