piątek, 23 października 2015

Quasi-pocztowy profesjonalizm

Nie tak dawno temu pisałem o firmach, wzywających zwykłych obywateli, najczęściej starannie dobranych pod kątem pewnych kryteriów, do uiszczenia rzekomo zasadnej opłaty za rzekome naruszenie ich (czytaj: ciężko pracujących przedsiębiorców) interesów. Na szczęście ode mnie nikt pieniążków nie żądał, ale właśnie doświadczyłem braku rzetelności firmy realizującej ważne usługi w sytuacji pozornie nieskomplikowanej - takiej, w której raczej ciężko coś zawalić.

fot. gazeta.pl

Czekałem na przesyłkę z sądu - postanowienie. Sprawdzałem skrzynkę pocztową prawie codziennie w oczekiwaniu na awizo. Pustka. Czy sąd jest taki opieszały? Zadzwoniłem. Dowiedziałem się, że postanowienie wróciło do nich, bo dwukrotnie nie zostało podjęte awizo. Urzędniczka sądowa podała daty awizo. Nie mogłem tego przeoczyć! Wniosek jest zatem prosty - w obu przypadkach awizo nie mogło trafić do mojej skrzynki!

Wiadomo, że sądową korespondencję od prawie dwóch lat doręcza InPost. O tym, jak ją doręcza, przekonało się już bardzo wiele osób. Skutki nieotrzymania przesyłki w odpowiednim czasie albo - jak w moim przypadku - zwrotu do sądu, były nieraz dość nieciekawe, znacznie dezorganizując prowadzenie spraw, a tym samym opóźniając wydawanie orzeczeń przez sądy, nie mówiąc już o ujemnych konsekwencjach dla obywateli. W sprawach swoich klientów nieraz interweniowali zawodowi prawnicy (tutaj jeden z ostatnich przykładów), choć na ogół przeprowadzone przez organy ścigania postępowania nie przyniosły pociągnięcia do odpowiedzialności karnej osób, które popełniły błędy.

Zawiadomienie do prokuratury to jednak strzał grubszego kalibru. Lepiej i szybciej jest zwrócić się ze skargą, co też uczyniłem natychmiast po rozmowie z przedstawicielką sądu. Konsultant z infolinii InPostu był uprzejmy, podobnie jak kobieta, która zadzwoniła do mnie z tej firmy nazajutrz. Ubolewają, że nie dotarła do mnie korespondencja, na którą czekałem i w związku z tym poniosłem straty, zapowiadają zbadanie problemu i wyciągnięcie konsekwencji. Wszystko pięknie, ale już nic mi to nie da. Do tego sądu specjalnie jechać póki co nie zamierzam, bo mam 250 km, wysłanie wniosku o wydanie odpisu postanowienia kosztuje 6 zł, czyli prawie nic, jednak znowu ścieżka mogłaby być podobna... Odpuszczę więc sobie - to postanowienie nie ma dla mnie teraz fundamentalnej wartości, wiem, co tam jest zapisane i na razie ta wiedza mi wystarczy. Jednak kiedy pomyślę, że zamiast spodziewanej przesyłki mogłoby nieoczekiwanie nadejść wezwanie do obowiązkowego stawiennictwa w sądzie bądź niekorzystne dla mnie orzeczenie, a zwrot pisma do sądu spowodowałby, że nie stawiłbym się na rozprawie, za co grozi grzywna, ewentualnie przegrałbym postępowanie, ogarnia mnie złość. Człowiek jest w takich sytuacjach bezradny, musi tłumaczyć, że nie jest wielbłądem, płacić czy ponosić inne sankcje, podczas gdy w rzeczywistości odpowiedzialny za ten stan rzeczy jest szeregowy pracownik firmy doręczającej korespondencję sądową.

Ktoś rozstrzygnął ten przetarg w Ministerstwie Sprawiedliwości, dając niejako rękojmię, że wybrany wykonawca będzie świadczyć usługi na podobnie wysokim poziomie, jak wcześniej Poczta Polska, Jak teraz czuje się z tym ten decyzyjny człowiek?...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz