W ostatnich dniach nie popisali się polscy siatkarze, których wielu fachowców i kibiców widziało na podium Mistrzostw Europy - by nie powiedzieć, że na ich najwyższym stopniu. Tymczasem nie znaleźli się nawet w pierwszej czwórce, sensacyjnie przegrywając w ćwierćfinale ze Słowenią.
fot. gazeta.pl |
Co się stało w Sofii? Czy to tylko jednorazowa wpadka, czy też sytuacja jest trudniejsza? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Pewne jest, że to największa od dwóch lat wpadka biało-czerwonych. Gdyby nie zeszłoroczny złoty medal Mistrzostw Świata, pewnie pojawiłyby się głośniejsze nawoływania do dymisji Stephane'a Antigi i Philippe'a Blaina. Według mnie, tak czy inaczej taki radykalny ruch byłby obecnie pozbawiony jakiegokolwiek sensu, zwłaszcza mając w perspektywie styczniowy turniej kwalifikacyjny na Igrzyska Olimpijskie. Tym niemniej, odpowiednie osoby muszą zastanowić się nad przyczyną porażki, która mistrzom świata po prostu nie przystoi.
Dotychczas w oficjalnym spotkaniu ekipa dowodzona przez francuskich szkoleniowców nie uległa tak nisko notowanemu rywalowi. Do tego starcie toczyło się o dość konkretną stawkę - półfinał Mistrzostw Europy. Nie było jednym z wielu, gdzie można jeszcze pozwolić sobie na potknięcie bez większych konsekwencji. Chociaż będąc precyzyjnym (o czym pisałem tutaj niespełna miesiąc temu), pojedyncze sety przegrywane w Pucharze Świata z Kanadą, Japonią, a zwłaszcza Iranem, sprawiły, że to Włosi, a nie Polacy zapewnili już sobie wraz z Amerykanami kwalifikację do Rio.
Możemy pocieszać się tym, że Słoweńcy sprawili jeszcze jedną sensację, pokonując w półfinale Włochów. Dopiero w boju o złoto - i to nie bez problemów - receptę na nich znaleźli Francuzi. Można tłumaczyć, że wybitny niegdyś siatkarz Andrea Giani tchnął nowego ducha w siatkarzy z tego małego postjugosłowiańskiego kraju, którzy aby w ogóle znaleźć się w stawce szesnastu narodowych teamów musieli brać udział w dodatkowych kwalifikacjach. Podobnie jakimś swoistym usprawiedliwieniem byłoby to, że dwie inne reprezentacje grające we wrześniowym Pucharze Świata, czyli Włochy i Rosja, nie odegrały czołowych ról we właśnie zakończonej imprezie, co mogłoby sugerować ich przemęczenie. Poza tym po wcześniejszych największych sukcesach w XXI wieku (srebro MŚ 2006, złoto ME 2009) w kolejnym roku przychodziła jeszcze większa klapa na mistrzowskim turnieju.
Przytoczone okoliczności w żaden sposób nie zmieniają jednak sytuacji, by nie powiedzieć ostrzej - nie powinny nikogo interesować. Podopieczni francuskiego duetu trenerskiego nie powinni oglądać się na innych, ani wstecz. Zobowiązuje ich do tego tytuł mistrzów świata. Powinni przyjąć nieco konstruktywnej krytyki i wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski, bo inaczej mogą nie pojechać na Igrzyska Olimpijskie. Jakkolwiek (o czym również kiedyś wspominałem) system siatkarskich kwalifikacji do Rio jest bardzo rygorystyczny dla Europy, nie uwzględniając siły tego kontynentu, to brak aktualnych czempionów globu stanowiłby dla nich ogromną ujmę.
W walce o olimpijskie krążki nasza kadra zagrałaby zapewne w dużo mocniejszym zestawieniu. Mówi się o powrocie Michała Winiarskiego, być może do gry w koszulce z Białym Orłem da namówić się Mariusz Wlazły. Poza tym Polskę mógłby już reprezentować Wilfredo Leon, czyli jeden z najlepszych obecnie przyjmujących na świecie. Ta drużyna będzie mogła śmiało powalczyć o medal na igrzyskach, choć będzie to trudniejsze zadanie niż rok temu na polskich parkietach.
Dlatego Kurek, Kubiak, Zatorski i inni powinni jak najszybciej wymazać z pamięci niepowodzenie sprzed kilku dni, porzucając myślenie (o ile takie choć przez chwilę mieli), że są najlepsi i z tego powodu mogą kogokolwiek lekceważyć. I to jak najszybciej, bo kolejne, niezwykle trudne i prestiżowe wyzwanie już za niespełna trzy miesiące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz