Niektórzy twierdzą, że to dobrze, iż PiS zdobył bezwzględną większość w Sejmie, bo będzie pełna jasność - to właśnie ta formacja wyłącznie odpowiada za rządzenie. Tylko czy spełni liczne obietnice, szczególnie te, które opierały się na sporym zwiększeniu wydatków budżetowych? Czy nie zawłaszczy szeregu instytucji państwowych, a także mediów publicznych? Czy będzie w stanie prowadzić odpowiedzialną politykę zagraniczną, bez pogarszania stosunków z Unią Europejską?
Wątpliwości można mieć jeszcze co najmniej kilka, przede wszystkim związanych z szeroko rozumianymi prawami obywatelskimi. Jeden z priorytetów to nowa konstytucja - gdyby została oparta na partyjnym projekcie z 2010 roku, godziłaby równie istotnie w sferę praw człowieka, jak sanacyjna konstytucja z 1935 roku. Już takie porównanie nie przynosi chluby, a dochodzą inne rozwiązania, których wdrożenie uwsteczniłoby ustrój państwa w stosunku do obecnego stanu. Wystarczy tutaj wspomnieć o prawie prezydenta do odmowy powołania rządu czy ministra wyłącznie z powodu choćby subiektywnych podejrzeń o niewłaściwą postawę, zatem szalenie arbitralnego kryterium. Przy takim zapisie w ustawie zasadniczej machina różnego rodzaju taśm, kwitów czy szeroko rozumianej kampanii nienawiści będzie kręcić się w najlepsze. Pamiętamy również niesławne akcje CBA i innych służb, ręczne sterowanie prokuraturą, próbę ograniczania niezawisłości sędziów, "odpowiednie" zmiany w ordynacji do wyborów samorządowych. To tylko przykłady wydarzeń, jakie miały miejsce w latach 2005-2007. Polacy chyba już zapomnieli...
Pojednawcze wystąpienie w wyborczy wieczór Jarosława Kaczyńskiego, który podkreślał szacunek dla opozycji, w żaden sposób nie przekonuje, bo co w takiej chwili może mówić lider zwycięskiego ugrupowania? Pamiętamy zresztą, jak łagodny był ten polityk w kampanii prezydenckiej w 2010 roku i co działo się później... Wskazanie w czerwcu Beaty Szydło jako kandydata na premiera oraz "schowanie się" na kilka miesięcy szefa PiS i Antoniego Macierewicza były typowymi chwytami marketingowymi, podobnie jak uprawiana non-stop nowomowa w stylu "dobra zmiana" czy "damy radę". Obietnice sypały się niczym z rogu obfitości, a na pierwszy plan wybiły się 500 zł na każde dziecko i powrót do poprzedniego wieku emerytalnego. Realizm wykonania tych zapowiedzi i troska o względną stabilność budżetu państwa w przypadku ich wdrożenia stanowią kwestie, które nakazują podchodzić do czynów ekipy obejmującej władzę z dużym dystansem.
Pojednawcze wystąpienie w wyborczy wieczór Jarosława Kaczyńskiego, który podkreślał szacunek dla opozycji, w żaden sposób nie przekonuje, bo co w takiej chwili może mówić lider zwycięskiego ugrupowania? Pamiętamy zresztą, jak łagodny był ten polityk w kampanii prezydenckiej w 2010 roku i co działo się później... Wskazanie w czerwcu Beaty Szydło jako kandydata na premiera oraz "schowanie się" na kilka miesięcy szefa PiS i Antoniego Macierewicza były typowymi chwytami marketingowymi, podobnie jak uprawiana non-stop nowomowa w stylu "dobra zmiana" czy "damy radę". Obietnice sypały się niczym z rogu obfitości, a na pierwszy plan wybiły się 500 zł na każde dziecko i powrót do poprzedniego wieku emerytalnego. Realizm wykonania tych zapowiedzi i troska o względną stabilność budżetu państwa w przypadku ich wdrożenia stanowią kwestie, które nakazują podchodzić do czynów ekipy obejmującej władzę z dużym dystansem.
Konstytucja to dalsza przyszłość, z uwagi na fakt, że do jej przyjęcia potrzebna jest kwalifikowana większość - 2/3 składu Sejmu. Znacznie bardziej realne są inne reformy, jak choćby likwidacja gimnazjów, utworzenie dwóch lub trzech nowych województw, likwidacja odrębnego stanowiska prokuratora generalnego (czyli ponowne upolitycznienie prokuratury). Oczywiście będziemy również świadkami wielkich zmian personalnych - zarówno w instytucjach centralnych, wśród których oczkiem w głowie jest TVP, jak i w regionach, gdzie może dojść do wymiany kadr nie tylko w terenowej administracji rządowej, ale również w samorządzie wojewódzkim. Coraz więcej mówi się o tym, iż w niektórych sejmikach PiS chce przekonać radnych PSL do odstąpienia od koalicji z PO, co umożliwiłoby partii Kaczyńskiego obsadzenie fotela marszałka. Taki wariant został już zresztą przerobiony w poprzedniej kadencji w województwie podkarpackim - wystarczyło "przejąć" dwóch radnych PSL...
Oczywiście, każda władza ma prawo podejmować decyzje według swoich koncepcji. Jednak skala planowanych zmian, przekonanie o nieomylności i dziejowej misji, jakie w ostatnich dniach wylewa się z ust wielu polityków zwycięskiej formacji oraz popierających ich dziennikarzy (co widać choćby w tym tekście...), a także to, co działo się w latach 2005-2007, każe wyrazić ogromne wątpliwości, czy politycy PiS są w stanie odpowiedzialnie rządzić, nie doprowadzając do chaosu w naszym kraju i nie uprawiając taniego populizmu, z polowaniem na czarownice na czele. Pewne jest, że powróci kwestia odpowiedzialności za katastrofę smoleńską, włącznie z nieustannym lansowaniem wersji o zamachu. Co więcej, kolejny raz szykują się rządy z tylnego siedzenia, bo prezes partii nie będzie przecież pełnić żadnej oficjalnej funkcji, a chyba tylko naiwni mogą wierzyć, iż Beata Szydło i jej ministrowie okażą się niezależni od wpływów J. Kaczyńskiego, mającego decydujący głos odnośnie obsady formowanego rządu.
Faktem jest, że jako pierwsza lista w wyborach do Sejmu po 1989 roku PiS zdobył bezwzględną większość miejsc w Sejmie. Duży wpływ na ten stan rzeczy miało jednak niepowodzenie Zjednoczonej Lewicy, której zabrakło zaledwie ok. 70 tys. głosów, aby przekroczyć próg 8%, przewidziany dla koalicji wyborczych. Natomiast wyższe poparcie procentowe miały już kiedyś PO i SLD-UP. Trzeba także pamiętać, iż na PiS swój głos oddało "tylko" 18% pełnoletnich obywateli. Ten odsetek nakazuje powściągliwość w wyrażaniu przekonania przedstawicieli tej partii, jakoby cały naród oczekiwał zmian.
25 października PO zapłaciła cenę za dwie kadencje rządów, wynikające z tego faktu wypalenie i ograniczenie kontaktu z rzeczywistością czołowych polityków, wewnątrzpartyjne kłótnie, jak również bezbarwną kampanię, w której brakowało konstruktywnych haseł, za to przeważało straszenie głównymi oponentami. Bezsporne jest również, że Ewa Kopacz nie posiada charyzmy choć trochę porównywalnej z poprzednikiem. W tych warunkach 24% jest i tak dobrym rezultatem.
Pozytywnie trzeba ocenić, że prawie 40% głosujących postanowiło zaprotestować przeciwko alternatywie "albo PO, albo PiS", stawiając krzyżyk przy innej liście. Ten odsetek znacząco wzrósł w stosunku do poprzednich wyborów, co cieszy, gdyż przedstawicielom dwóch największych ugrupowań wydaje się niekiedy, że wywodzący się z AWS duopol zawłaszczył całą scenę polityczną. W Sejmie pojawiły się dwie całkiem nowe formacje, co jest dużym sukcesem ich twórców - Pawła Kukiza i Ryszarda Petru. Sporo zwolenników może zdobyć sobie w przyszłości także partia Razem, zwłaszcza w kontekście przewartościowań na lewicy po porażce poniesionej przez ZL.
8 lat rządów PO i PSL nie było czasem bezgranicznie szczęśliwym, zdarzały się rządzącym większe i mniejsze potknięcia, brak kompetencji. Obywatele mieli podstawy narzekać na zbyt niskie zarobki, podwyższenie wieku emerytalnego, długie kolejki do lekarza czy nadmierną biurokrację. Nie broniąc odchodzącej ekipy, śmiem twierdzić, że za kilka lat może okazać się, że te bolączki i różne afery były niczym w porównaniu do tego, co zafunduje społeczeństwu partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz