czwartek, 20 sierpnia 2015

Koszmarny wieczór

Dokładnie 23 sierpnia minie 10 lat od meczu, który - zapewne podobnie, jak dla wielu innych osób emocjonalnie związanych z piłkarzami krakowskiej Wisły - znajduje się w zasobach mojej pamięci na półce z napisem "Wymazać i zapomnieć!".

fot. wp.pl / Przegląd Sportowy

Upłynął już szmat czasu - w życiu każdego wiślackiego uczestnika tego widowiska wydarzyło się sporo lepszych i nieco gorszych momentów, podobnie w moim i szeregu innych zwykłych obserwatorów przed telewizorami. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że tamtego wieczoru na ateńskim Stadionie Olimpijskim zawodnicy grający w koszulkach z Białą Gwiazdą zaprzepaścili wyjątkową okazję na awans do Ligi Mistrzów. W dużej mierze z własnej winy, jednak niemały udział  w takim rozstrzygnięciu miał też człowiek z gwizdkiem...

Do rzeczy jednak. W czerwcu 2005 roku kibice Wisły trzeci raz z rzędu mogli świętować mistrzowski tytuł. Niby zdobyty w cuglach, ale najgroźniejsi konkurenci tkwili w mniejszym lub większym kryzysie, a druga część sezonu, pod wodzą Wernera Liczki, okazała się cokolwiek słabsza niż znakomita jesień 2004, gdy trenerem był jeszcze Henryk Kasperczak. Półrocze pracy Czecha negatywnie oceniły władze klubu, a przede wszystkim wszechwładny Bogusław Cupiał. Efekt - na początku lipca szkoleniowcem został Jerzy Engel. Po nieudanym starcie w Korei Płd. były selekcjoner nieco wypadł z obiegu, ale nadal był uważany w polskich realiach za wysokiej klasy fachowca. Skład wydawał się być mocniejszy niż wiosną, a na pewno przewyższający (chyba nie tylko według mnie) potencjałem wszystkie z obecnych polskich drużyn klubowych. Z kluczowych graczy odszedł tylko Maciej Żurawski, a Nikola Mijailović został zawieszony z powodu swoich kolejnych wybryków. Ubytek najlepszego zawodnika polskiej ligi nie okazał się tak dotkliwy, gdyż przednie formacje zasilili: Jean Paulista, Marek Penksa oraz powracający z Bordeaux (wypożyczenie) Kalu Uche. Natomiast lukę na lewej obronie po krewkim Serbie uzupełnił Dariusz Dudka, uważany wówczas za jeden z największych talentów w rodzimym futbolu.

Optymalna jedenastka u progu 2005/2006 wyglądała następująco: w bramce Majdan, obrona to Kłos z Głowackim jako stoperzy, Baszczyński i Dudka po bokach, w środku pola rządzili Sobolewski i Cantoro, po skrzydłach biegali Uche i Zieńczuk, a duet napastników to mieszanka doświadczenia z młodością - Frankowski był wówczas jednym z głównych architektów awansu biało-czerwonych na Mistrzostwa Świata, a Paweł Brożek coraz częściej ujawniał swój spory talent. W odwodzie pozostawali  m.in. wspomniani Paulista i Penksa oraz odkrycie rundy wiosennej - niespełna 20-letni Jakub Błaszczykowski.

W eliminacjach Ligi Mistrzów rozgrywano nie cztery (jak obecnie), lecz trzy rundy. Dzięki stosunkowo dobremu rankingowi, wypracowanemu w Pucharze UEFA w pamiętnym sezonie 2002/2003, mistrzowie Polski zmagania rozpoczynali od ostatniej fazy, w której przyszło im stawić czoła rozstawionemu Panathinaikosowi Ateny. Los wydawał się całkiem łaskawy, porównując choćby do poprzedniego sezonu (Real Madryt). Wprawdzie grecki klub, którego żywą legendą był już wówczas Krzysztof Warzycha, posiadał spore doświadczenie w Lidze Mistrzów, to wydawało się, że krakowianie nie stoją na straconej pozycji.

Pierwsze starcie, rozegrane 9 sierpnia 2005 roku na stadionie przy ul. Reymonta 22, jak najbardziej potwierdziło te prognozy. Zaczęło się od gola innego rodaka reprezentującego barwy "wszechateńskich" - Emmanuela Olisadebe, ale były to złe miłego początki. Mistrzowie Polski znajdowali się w wysokiej dyspozycji. Gole Pawła Brożka, Uche i Frankowskiego dały im wygraną 3:1, co usytuowało ich przed rewanżem w całkiem dobrym położeniu. Jednym z głównych bohaterów tej konfrontacji okazał się Błaszczykowski. Jeszcze pół roku wcześniej szerzej nie znany piłkarz znakomicie spisał się na nowej dla siebie pozycji prawego obrońcy, zastępując pauzującego za kartki Baszczyńskiego. Po spotkaniu okazało się, że grający niezwykle ofiarnie Kuba doznał złamania kości śródstopia.

Zaliczka z Krakowa nastrajała optymistycznie przed rewanżem, jednak wskazana była powściągliwość. Rywal dysponował bardziej renomowanymi zawodnikami, poza tym wiadomo, jak gorąca atmosfera panuje na greckich stadionach, gdzie sędziowie - używając dyplomatycznego języka - często ulegają presji gospodarzy. Niestety, 23 sierpnia 2005 roku na Stadionie Olimpijskim w Atenach potwierdziło się to aż za bardzo...

Gdyby Zieńczuk miał lepiej ustawiony celownik, wiślacy na początku drugiej połowy prowadziliby choćby 1:0. Najlepszy lewoskrzydłowy polskiej ekstraklasy, aspirujący do występów w reprezentacji, nie miał jednak swojego dnia - widać było, że przerosła go stawka tej potyczki. Gdy stadionowy zegar wskazywał, że mecz trwa już nieco ponad godzinę, gospodarze dwukrotnie zaskoczyli podopiecznych Engela z rzutów wolnych. Przy pierwszym golu Majdan spóźnił się z interwencją, lecz na pewno nie był to błąd tak wyraźny, jak trzy minuty później, gdy odbił piłkę w bok, a tam już stał Olisadebe, który pokazał, że nie zatracił jeszcze instynktu egzekutora. Inna sprawa, że przy pochodzącym z Nigerii polskim napastniku nie było obrońców. 2:0. Wówczas to Panathinaikos był w Lidze Mistrzów.

12 minut przed zakończeniem drugiej połowy wrota do elitarnych rozgrywek ponownie uchylił Sobolewski, który popisał się znakomitym strzałem, po którym ręce same składały się do oklasków. Popatrzmy:


Wydawało się, że "wszechateńscy" poddali się i już tylko jakiś dramatyczny zwrot akcji może pozbawić Białą Gwiazdę upragnionego awansu. Tym bardziej, że Penksa (wszedł za Brożka) strzelił wyrównującego gola. 2:2 i wszystko jasne! Wybuch euforii wszystkich sympatyków krakowskiego teamu na Stadionie Olimpijskim (było ich tam blisko tysiąc) i przed telewizorami.


Ale... co się stało? Angielski sędzia Riley pokazuje rzut wolny dla gospodarzy! Bramka nieuznana! Dlaczego? Ręka, spalony czy faul? Jeśli ta pierwsza opcja, to szalenie naciągana decyzja, przed Słowakiem ostatni dotykał piłki obrońca, a o przewinieniu również nie mogło być mowy - walka z obrońcą była twarda, ale fair...

Odpowiedź greckiej drużyny okazała się natychmiastowa. Tuż po odgwizdaniu przez arbitra rzutu wolnego, po de facto prawidłowo zdobytym golu (!), gospodarze wyprowadzili szybką akcję, a zdekoncentrowani wiślaccy defensorzy i Majdan bezradnie patrzyli, jak piłka po rykoszecie zmierza do siatki...


3:1 zamiast 2:2... Na kadrze nie widać niezauważonego przez sędziego faulu na Baszczyńskim, który w opinii Engela powinien zostać odgwizdany. Jednak to nie koniec nieszczęść. Za chwilę czerwoną kartkę (konsekwencja drugiego "żółtka") otrzymał Sobolewski - w niemal zgodnej ocenie najlepszy piłkarz tego wieczoru w ekipie Białej Gwiazdy. Po upływie 90 minut 3:1, a w dogrywce krakowianie musieli radzić sobie w "dziesiątkę", pozbawieni lidera środka pola i niesamowitego walczaka.

Nie było zaskakujące, że w dodatkowym czasie gry krakowianie bronili się, licząc na jakąś kontrę, ale chyba jeszcze bardziej na serię karnych. Niestety, nie doczekali się. Sześć minut do końca...


Co zrobił Majdan?! Nie został na linii, nie wyszedł zdecydowanie do dośrodkowania. Inna sprawa, że przegrana "główka" jednego z jego kolegów (bodajże Dudkę) również nie powinna się zdarzyć. Ekipa spod Wawelu nie potrafiła już odwrócić losów rywalizacji. Zrozumiałe, że po zakończeniu spotkania w szeregach pokonanych nastał wielki smutek. Szczęście było tak blisko...

Po ostatnim gwizdku kibice nie tylko Wisły, lecz wszyscy dobrze życzący polskiemu futbolowi, nie mogli uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło, czując się w pewien sposób oszukani. Angielski sędzia podejmował kontrowersyjne decyzje, przymykając oko na nieprawidłowe zagrania piłkarzy Panathinaikosu, a z całą skrupulatnością, czasem nadgorliwością, odgwizdywał przewinienia gości. Skoro "Sobol" wyleciał z boiska, to za podobne faule zasługiwał na to również jeden z rywali. Nieuznana bramka Penksy przelała już czarę goryczy.

23 sierpnia 2005 roku stanowił punkt zwrotny w najnowszej historii klubu z ul. Reymonta 22. Zamiast pokazania się w świetle jupiterów i blasku fleszy szerokiej publiczności śledzącej zmagania klubowej elity Starego Kontynentu praktycznie na całym świecie, zarobienia co najmniej kilku milionów euro za awans, co ułatwiłoby dalsze wzmocnienia, doszło do kryzysu i konieczności niepewnego oglądania się na krajowych rywali, którzy wyciągnęli wnioski z upokorzeń, jakie przeżyli w minionych latach. Niespełna tydzień później do II ligi hiszpańskiej wyjechał Frankowski, podobny kierunek obrał także Uche. Kolejne lata pokazały, jak wielką stratą było odejście popularnego "Franka", który notabene nie potrafił poradzić sobie w nowym otoczeniu i stracił również zaufanie selekcjonera - do tego stopnia, że Paweł Janas nie powołał go na finały Mistrzostw Świata. Uche na dobre zaistniał w hiszpańskiej ekstraklasie i przebił się reprezentacji Nigerii, biorąc z nią udział w najważniejszej piłkarskiej imprezie. W klubie, który rok później obchodził swoje stulecie, nastąpiła równia pochyła. Mistrzowie Polski byli zupełnie bezradni w starciu z Vitorią Guimaraes w I rundzie Pucharu UEFA, w lidze zdarzyły się potknięcia, skutkujące utratą fotela lidera, wobec czego niedługo później posadę stracił Engel.

Równie niewiele dzieliło Wisłę od awansu do Ligi Mistrzów 6 lat później, lecz zespół prowadzony przez Roberta Maaskanta był słabszy od tego z 2005 roku, a patrząc z przebiegu dwumeczu, APOEL Nikozja triumfował jak najbardziej zasłużenie. Konfrontacja z Panathinaikosem zawierała w sobie dużo więcej dramaturgii, podopieczni Engela włożyli w grę maksimum wysiłku. Zadecydowały indywidualne błędy w defensywie, jak również indolencja strzelecka Zieńczuka. No i ten Riley...

Kiedy wiślacy znów powalczą o awans do Ligi Mistrzów? W poprzedniej dekadzie przyjęło się, że to kwestia kolejnego roku lub - w wypadku gorszego sezonu - dwóch lat, a teraz? Już czwarty sezon z rzędu 13-krotni mistrzowie Polski nie występują nawet w europejskich pucharach. W najbliższych latach nie zanosi się na poważniejsze zmiany. Dlatego tym bardziej żal szansy niewykorzystanej 10 lat temu. Śmiem twierdzić, że ówczesne niepowodzenie w Atenach skutkuje negatywnie do dzisiaj - zarówno na klub z ul. Reymonta 22, jak i cały polski futbol...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz