sobota, 8 grudnia 2018

Niezdrowe południowoamerykańskie futbolowe emocje

O tym, jak daleko może sięgnąć ślepa nienawiść, mająca swoje źródło w kibicowaniu drużynie piłkarskiej, cały świat przekonał się dwa tygodnie temu, śledząc obrazki z Buenos Aires. Fanatycy River Plate obrzucili kamieniami autokar wiozący graczy Boca Juniors na rewanż finału Copa Libertadores. Aktorzy mającego odbyć się wkrótce widowiska nie byli zdolni do gry - kilku zostało poranionych szkłem, inni nawdychali się użytych przez policjantów gazów, które miały obezwładnić chuliganów. Kierowca zemdlał i tylko dzięki przytomności umysłu jednego z klubowych działaczy nie doszło do tragedii. Mimo tego, działacze południowoamerykańskiej federacji i prezydent FIFA naciskali, aby ten mecz rozegrano jeszcze tego dnia. W obliczu eskalacji zamieszek okazało się to jednak zbyt niebezpieczne, także nazajutrz. Ostatecznie spotkanie przełożono na 9 grudnia, przenosząc jego lokalizację do Europy, ale czy wszystko było i jest w porządku?

fot. Reuters

Niestety, takie wydarzenia sprawiają, że futbol nie jest tylko szlachetną sportową rywalizacją, w której wszystko decyduje się na boisku. To nie tylko ta beztroska zabawa dwudziestu dwóch facetów, kopiących skórzaną kulę na kawałku trawy i próbujących wbić ją w obręb kilkumetrowego prostokąta. To już nie tylko rozrywka wzbudzająca powszechne emocje, entuzjazm lub smutek, integrująca narody i lokalne społeczności, stanowiąca swoistą pokoleniową tradycję i temat nieskończonej ilości rozmów w gronie rodziny, współpracowników czy znajomych. Truizmem będzie stwierdzenie, że już około 100 lat temu, wraz ze wzrostem popularności tej dyscypliny sportu, zaczęły pojawiać się również negatywne zjawiska.

Niemal w każdym kraju nie brakuje fanatyków czy po prostu zwykłych bandytów, których w zasadzie nie obchodzi, który zespół okaże się lepszy na murawie. Najważniejsze dla nich jest udowodnienie swojej "wyższości" nad wrogami - podobnymi sobie osobnikami z innego kraju, miasta czy dzielnicy. Dobitnym przykładem takiej mentalności była tragedia, do jakiej doszło w 1985 roku na brukselskim stadionie Heysel przed finałem Pucharu Mistrzów między Juventusem Turyn i Liverpool FC - po brutalnym ataku angielskich chuliganów zginęło tam 39 osób. Jak pokazuje choćby przypadek z Buenos Aires - niektórzy chcą unieszkodliwić też "wrogich" piłkarzy...

W krajach Ameryki Łacińskiej, gdzie piłka nożna jest uważana za drugą religię, emocje są szczególnie duże, istotnie wpływając na życie zwykłych obywateli i wydarzenia polityczne. To tam praktycznie każdy mężczyzna (i wiele kobiet) - bez względu na zawód, kolor skóry czy pochodzenie społeczne - ma wręcz obowiązek interesować się futbolem, a spora część z nich głośno i szalenie żywiołowo uzewnętrznia swoje sympatie i antypatie, zawzięcie kibicując jakiemuś klubowi i oczywiście narodowej reprezentacji, wyrażając co najmniej dezaprobatę, a niekiedy wręcz nienawiść wobec tych "innych". A gdy jego pupile zawiodą, to oni znajdują się na celowniku...

Przykłady? W 1950 roku, po porażce Brazylii na Maracanie w walce o złoto Mistrzostw Świata, nie brakowało ludzi, którzy z rozpaczy odebrali sobie życie. Bramkarz Canarinhos został uznany nie tylko za winowajcę narodowej tragedii - nazywano go zdrajcą, podejrzewano o współpracę z komunistami, eksponowano ciemny kolor skóry, do końca życia wytykano na ulicy palcami. Z kolei pod koniec lat 60. XX wieku między Hondurasem i Salwadorem wybuchł kilkudniowy konflikt zbrojny (nazwany przez Ryszarda Kapuścińskiego "wojną futbolową"), a stosunki między państwami jeszcze długo pozostawały bardzo napięte. A w 1994 roku, zaraz po powrocie z Mistrzostw Świata w USA, zastrzelony został kolumbijski obrońca Escobar - to była "kara" za to, że w jednej z konfrontacji wbił samobójczego gola...

Nie usprawiedliwiając oczywiście tego, co stało się 24 listopada w stolicy Argentyny, bandycki atak na autokar i późniejsze awantury w mieście wpisują się więc w swoistą południowoamerykańską specyfikę. Bo chyba ciężko wyobrazić sobie, aby coś takiego wydarzyło się choćby w gorącej w skali europejskiej Hiszpanii przy okazji starcia klubów, które dzieli wszystko, czyli FC Barcelona i Realu Madryt.

Właśnie na arenie triumfatorów Ligi Mistrzów z lat 2016-2018 - madryckim Estadio Santiago Bernabeu - zostanie rozegrany rewanż między River Plate a Boca Juniors. Trudno powiedzieć, czy ta lokalizacja spowoduje, że będzie spokojniej. Jest to wszakże w miarę rozsądne wyjście w obliczu tej trudnej sytuacji, bo przecież gdyby zawody miały odbyć się w Argentynie czy nawet w jakimś innym kraju południowoamerykańskim, prawdopodobieństwo awantur byłoby cokolwiek większe.

Tutaj kamyczek do ogródka władz piłkarskich, które najpierw mocno nalegały, aby mimo urazów fizycznych (szkło w oku kapitana drużyny to chyba poważny problem...) i traumy psychicznej graczy Boca Juniors, a także ulicznych zamieszek, spotkanie rozpoczęło się na stadionie River Plate co najwyżej z kilkudziesięciogodzinnym opóźnieniem. Wiadomo, że ze sportowym widowiskiem na wysokim poziomie nieodłącznie związane są duże pieniądze, choćby wpływy z transmisji telewizyjnych i kontraktów reklamowych. Dlatego początkowe próby wymuszenia, aby w tych okolicznościach rozegrano mecz, mocno sugerują, jakie wartości były najważniejsze dla decydentów. Opowiadając, że wszystko musi zostać przeprowadzone zgodnie z planem, bagatelizowali zaistnienie dramatycznego zdarzenia, mającego znaczący wpływ na rywalizację. Dobrze, że w końcu uznano, iż taka opcja byłaby zbyt ryzykowna. Jednak pierwotne intencje sprawiły, że Gianni Infantino, głuchy na argumenty obozu Boca Juniors i trzeźwo rozumujących ludzi, poniósł poważną wizerunkową porażkę. I jak tu pozytywnie postrzegać FIFA?

Pieniądze w piłce nożnej to w ogóle temat na osobne opowiadanie... Ale może warto skupić się na samej grze i płynącej z niej radości? Pamiętać trzeba tylko, że emocje powinny mieć swoje granice, a oponenci nie mogą być traktowani jak śmiertelni wrogowie. Bo jakby na to nie patrzeć - to tylko sport!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz