Nieobecność polskich siatkarzy na turnieju Final Six Ligi Światowej wielu kibiców odbiera jako porażkę. Moim skromnym zdaniem - niesłusznie. Owszem, jak już pisałem przy różnych okazjach, w sporcie otrzymywane szanse trzeba wykorzystywać, ale nie ma co siać paniki z powodu braku kwalifikacji.
fot. Roksana Bibiela / sportowefakty.wp.pl |
Liga Światowa nigdy nie była imprezą docelową. To zmagania, podczas których trenerzy mogą wypróbować swoich graczy w warunkach cokolwiek bardziej bojowych niż mecze towarzyskie, kibice doświadczają emocji, oglądając występy najlepszych reprezentacji globu, a federacje (i sami zawodnicy) mogą zarobić trochę pieniędzy. Zawsze najważniejsze w danym roku następuje kilka tygodni po zakończeniu "światówki" - Igrzyska Olimpijskie, Mistrzostwa Świata, Mistrzostwa Europy czy Puchar Świata.
Dobrze pamiętam, jak ogromną radość dostarczyli biało-czerwoni w lipcu 2012 roku, ogrywając w Lidze Światowej kolejnych potentatów. Ich triumf był znaczącym wydarzeniem w polskiej siatkówce. Chyba... za bardzo. Wielu rodaków widziało ich już na najwyższym stopniu podium igrzysk. Jednak szczyt formy przyszedł za wcześnie i miesiąc później w Londynie mocno napompowany balon pękł. Ogólnie rzecz biorąc, takie rozczarowujące historie stanowią zresztą pewne przekleństwo innych zwycięzców Ligi Światowej.
W tym roku najważniejsze są Mistrzostwa Europy, których decydująca faza odbędzie się w Tauron Arenie Kraków. To właśnie za dwa miesiące Kubiak, Drzyzga i ich koledzy mają wystrzelić z najwyższą dyspozycją. Nowy selekcjoner - Fernando De Giorgi ma teraz czas na ułożenie tych puzzli. Pewnie, że lepiej, aby nastąpiło to nie na zgrupowaniu czy w sparingach, a podczas konfrontacji w Brazylii przeciwko gospodarzom, Francuzom czy też ekipom, które odebrały Polakom ten awans w ostatni weekend, czyli Rosjanom i Amerykanom. Trzeba jednak spojrzeć realnie - potyczki w Katowicach i Łodzi pokazały, że na ten moment prezentują zbyt nierówną formę. Gdyby w Final Six doszło do porażek w tak kiepskim stylu, jak ta z Rosją, to dużo trudniej byłoby odbudować morale drużyny. To inna sytuacja niż w przypadku najlepszych w kwalifikacjach Francuzów, którzy na tym etapie byli po prostu bezkonkurencyjni. Jeśli nasi rodacy prezentowaliby podobną regularność, nie przytrafiłyby się porażki z Iranem i Bułgarią, a wtedy ostatni turniej byłby czystą formalnością. Ale dość gdybania.
Włoski szkoleniowiec musi odpowiedzieć sobie na kilka pytań odnośnie wyborów personalnych i spraw mentalnych. Pracując w Kędzierzynie-Koźlu, udowodnił, że jest wysokiej klasy fachowcem, umiejącym należycie poukładać wszystkie boiskowe klocki. Trzeba wierzyć, iż tym razem również będzie umiał odpowiednio dotrzeć do zawodników. De Giorgi nie dokonał rewolucji - postawił w zdecydowanej większości na ludzi, którzy stanowili trzon kadry w ubiegłym roku, a absencje przedstawicieli tej "starej gwardii" wynikają przede wszystkim z powodów zdrowotnych. Odkryciem jest za to młody wieżowiec Bartłomiej Lemański. Szkoda, że nie może zagrać Wilfredo Leon, który już od dwóch lat posiada polskie obywatelstwo. Tej klasy przyjmujący byłby sporym wzmocnieniem zespołu. Z jakichś zawiłych powodów formalnych - a w zasadzie "dzięki" indolencji działaczy PZPS - pochodzący z Kuby siatkarz poczeka na debiut w reprezentacji Polski co najmniej do 2019 roku...
Trzeba zatem spoglądać na całokształt chłodnym okiem i nie tragizować, lecz cierpliwie czekać na Mistrzostwa Europy. Oby - jak trzy lata temu - przyszło nam się cieszyć z medalu biało-czerwonych na mistrzowskiej imprezie rozgrywanej w naszym kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz