niedziela, 14 maja 2017

Siedem przyczyn utraty tytułu mistrzowskiego

Od ostatniego meczu koszykarek Wisły Can-Pack - czyli także ostatniego w Basket Lidze Kobiet w sezonie 2016/2017 - minęło już 11 dni. W gronie fachowców i kibiców wygłoszono liczne opinie na temat wyników zespołu i postawy poszczególnych zawodniczek. Ponieważ w trakcie sezonu nieraz pisałem o bieżących wydarzeniach dotyczących ekipy prowadzonej przez Jose Hernandeza, czas na moje finalne przemyślenia. Przyznam, że nie przychodzą one łatwo. Powód tego stanu rzeczy wynika właśnie z rozstrzygnięcia, jakie zapadło 3 maja we Wrocławiu. Niektórzy (w tym prezes Piotr Dunin-Suligostowski) pocieszają się, że "Biała Gwiazda" zdobyła Puchar Polski, a na europejskich parkietach nie dała plamy. Z kolei inni wskazują, iż jeszcze bardziej zawiodło dysponujące najwyższym budżetem w lidze CCC Polkowice. Nie ma jednak co się oszukiwać - ten sezon nie zakończył się tak, jak powszechnie oczekiwano w Krakowie. Złożyło się na to sporo przyczyn, wobec których taki, a nie inny rezultat finałowej rywalizacji nie jest dziełem przypadku.

fot. Marcin Pirga / wislacanpack.pl

Do większości z nich odnosiłem się wcześniej, teraz warto wszystko uporządkować. Co więc zdecydowało o tym, że po trzech latach dominacji w ekstraklasie team spod Wawelu musiał oddać mistrzowską koronę, która notabene znów - podobnie jak w 2013 roku - trafiła na Dolny Śląsk (choć tym razem nie do Polkowic, ale Wrocławia)? Po kolei...

1. Zły dobór składu. Trzeba sobie jasno powiedzieć - tym razem zagraniczny zaciąg nie spełnił pokładanych nadziei. Z sześciu zawodniczek tak na dobrą sprawę w przekroju całych rozgrywek nie zawiodła jedynie Hind Ben Abdelkader. Pozostałe notowały jakieś przebłyski, zwyżkę formy, ale w ostatecznym rozrachunku miały zbyt wiele nieudanych występów czy po prostu ich gra zawierała mankamenty, które odbijały się negatywnie na grze drużyny. Niespecjalnie pomogło sprowadzenie najlepszej polskiej koszykarki. O ile w ofensywie Ewelina Kobryn w miarę spełniała swoje zadania, to gdy w play-off natrafiała na większe trudności, jej przydatność znacząco spadała (świadczą o tym średnie zdobycze w ćwierćfinale i finale). Niestety, trudno chwalić ją natomiast za defensywę... Porównując tylko do poprzedniego sezonu, brakowało pań potrafiących pozytywnie wpłynąć na zespół, stanowiących sensowną inspirację - w ataku, obronie, kreowaniu akcji czy drugoplanowych rolach, nie mówiąc już o wzięciu na siebie ciężaru odpowiedzialności w trudnym momencie. Mam na myśli rzecz jasna Cristinę Ouvinę, Yvonne Turner i Laurę Nicholls, jak również Justynę Żurowską-Cegielską. Ich następczynie nie prezentowały tak cennych walorów, a co najmniej dwie z nich miały o sobie zbyt wysokie mniemanie, co w oczywisty sposób nie służyło właściwej atmosferze. Niby było dużo strzelczyń, lecz w newralgicznych chwilach brakowało liderki, o czym jeszcze będzie mowa. Ponadto przychylam się do powtarzanej przez kilka osób opinii, że nabytki wywodzące się zza Oceanu były najsłabszym takim zestawem w erze Can-Packu i występów w Eurolidze, czyli od 2004 roku. I ta kwestia już w jakimś stopniu odpowiada na pytanie, dlaczego puchar za mistrzostwo Polski tym razem nie trafił do siedziby TS Wisła.

2. Obrona i gra na tablicach. W większości spotkań te elementy pozostawiały bardzo wiele do życzenia. Niezastawianie własnej "deski", skutkujące częstymi punktami rywalek po ponowieniach, przegrane zbiórki z ekipami dysponującymi słabszymi warunkami fizycznymi, brak odpowiedniej agresji w defensywie, błędy w kryciu indywidualnym, przekazywaniu i ustawianiu się. Poza Magdaleną Ziętarą, Vanessą Gidden i Claudią Pop nie było zawodniczek, o których można powiedzieć, że dobrze czują się w defensywie.

3. Indywidualne "popisy". Tutaj najbardziej dały się we znaki Meighan Simmons i Sandra Ygueravide, które ponad powodzenie drużyny niejednokrotnie przedkładały własne statystyki. Ktoś powie, że brak hamulców w oddawaniu rzutów to skądinąd zaleta, a każdy może spudłować 2-3 razy i próbować się przełamać. Jednak przede wszystkim amerykańska "dwójka", oddająca najwięcej rzutów z gry, swojego dnia nie miała stanowczo zbyt często, zwłaszcza w drugiej fazie sezonu... Również inne koszykarki nieraz zapominały o lepiej ustawionych partnerkach, starając się na siłę zdobywać punkty - z niewygodnych pozycji, przy podwojeniach czy "paląc" akcję poprzez zbyt szybko oddany rzut, gdy należało przytrzymać piłkę (zwłaszcza w końcówce kwarty). Nie trzeba dodawać, że brak spokoju i szerszego spojrzenia na boiskowe wydarzenia odbijał się negatywnie na zespołowości, czyli jednym z podstawowych czynników warunkujących sukces.

4. Dekoncentracja, chaos i bezradność. W jakimś stopniu cechy powiązane z dwoma poprzednimi punktami. Wiślaczki nieraz nie umiały wykorzystywać swoich atutów, sprawiały wrażenie rozkojarzonych, przekonanych o swojej wyższości nad teoretycznie słabszymi konkurentkami, a gdy naprzeciwko nich stawały twardo grające zespoły, gubiły się i schodziły do szatni pokonane. Najlepszy przykład takiej postawy to w sumie aż trzy porażki z Pszczółką Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin oraz domowy falstart w półfinale play-off, gdy Kobryn i spółka roztrwoniły wypracowaną w pierwszej połowie 20-punktową przewagę i po końcowej syrenie cieszyły się zawodniczki bydgoskiego Artego. Trudno powiedzieć, czy zlekceważyły Hatay w pierwszym meczu ćwierćfinału Pucharu FIBA (może niektóre uznały, że to nie tak silna drużyna, jak Yakin Dogu czy Kayseri, zatem spokojnie sobie poradzą?), choć sposób, w jaki sobie poczynały tamtego wieczoru, był dość nonszalancki. Za to w większości starć z wyżej notowanymi euroligowymi teamami dostrzec można było swoisty kompleks niższości, pogodzenie się z porażką już przed wyjściem na parkiet. Inna historia to potyczki w finale BLK. Tutaj nie było mowy o niedocenianiu czy przecenianiu siły rywalek. W pierwszym spotkaniu dobrze realizowana do przerwy koncepcja Hernandeza rozsypała się w trzeciej kwarcie, kiedy krakowianki nie potrafiły znaleźć recepty na agresywną obronę Ślęzy, mając przy tym spore kłopoty z zastawianiem własnej tablicy. Nazajutrz, a także w decydującym boju dominacja wrocławianek nie podlegała dyskusji od początku do końca. Wręcz raziły bezradność ustępujących mistrzyń Polski, brak pomysłowości w rozwiązywaniu akcji i szybka kapitulacja.

5. Brak liderki. Nie chodzi tutaj o postaci takiego kalibru, jak Jantel Lavender czy Allie Quigley, których trafienia sprawiały, że w latach 2014-2015 nie było w Polsce mocnych na Wisłę Can-Pack. To znakomite koszykarki, grające obecnie w jednym z najlepszych klubów europejskich i pełniące istotne role w WNBA. W dwóch ostatnich sezonach ani w Krakowie, ani w całej polskiej ekstraklasie nie było tak wybitnych jednostek. Nie chodzi również o jakiegoś "samograja", plasującego się w ścisłej czołówce strzelczyń ligi. Bardziej mam na myśli kogoś takiego, jak w Ślęzie Sharnee Zoll. Czyli zawodniczkę z tzw. chłodną głową, na której można byłoby polegać w kluczowych akcjach. Takiej, która byłaby wtedy w stanie wziąć na siebie ciężar gry, zdobywać punkty, ale gdy jest taka konieczność zaliczyć ważną zbiórkę, asystę czy przechwyt, uruchomić kontrę, zmobilizować i korzystnie oddziaływać na koleżanki, stawiając na piedestale dobro wspólne, a nie swoje prywatne interesy. Nie takiej, która punktuje w pierwszej połowie, a chowa się za plecy pozostałych i nie wie, co zrobić z piłką w ostatniej kwarcie, czy też ma wówczas pretensje do całego świata po zawinionym przez siebie błędzie. Wiem, że może nakreśliłem jakiś ideał i gdyby rygorystycznie stosować te kryteria, to i w poprzednim sezonie Hernandez nie miał takiej liderki. Jednak w końcówkach znajdowały się wspomniane wyżej Ouvina, Turner czy Żurowska-Cegielska, które wiedziały, jak przechylić szalę na korzyść "Białej Gwiazdy". W zakończonych właśnie rozgrywkach Kobryn, Ben Abdelkader, Simmons i Ygueravide niestety nie były takimi postaciami.

6. Odpowiedzialność trenera. Hernandez zbyt często powtarzał lub dawał do zrozumienia, że jego wpływ na pewne kwestie jest mniejszy niż być powinien. Wiedział, co powinny zagrać jego podopieczne, lecz te nie realizowały tych założeń, nie miały właściwego podejścia do gry, czyli stwierdzał to, co dostrzegało niemało kibiców czy dziennikarzy. Co by nie powiedzieć, to od trenera oczekuje się nie tylko postawienia diagnozy, ale i sprawczości, z którą nie jest najlepiej, gdy na boisku jego uwagi nie są wdrażane. Po kilku porażkach na konferencjach prasowych Hernandez brał na siebie winę za niepowodzenia - świadczyło to o odpowiedzialności, a jednocześnie bezradności, wymykaniu się drużyny spod jego kontroli. Wymowne były jego impulsywne reakcje, które podczas 36 meczów BLK "zaowocowały" przyznaniem szkoleniowcowi aż jedenastu przewinień technicznych! Ten szósty sezon pracy pod Wawelem dostarczył Hiszpanowi zdecydowanie najwięcej nerwów. Niepotrzebnie mówił o sędziach i ich rzekomym gwizdaniu na niekorzyść swojej ekipy. Jakkolwiek błędy polskich arbitrów, wynikające w dużej mierze z niskiego poziomu, stanowią poważne, osobne zagadnienie, to tak doświadczony trener nie powinien roztrząsać go kilkanaście minut po zakończeniu spotkania, często nie zrzucając z siebie bagażu emocji. Wydaje się, że ta nerwowość była spowodowana właśnie tym, że wózek o nazwie "zespół" nie zawsze jechał w tym samym kierunku, na co składały się zjawiska opisane we wcześniejszych punktach. Istotny w tym kontekście jest fakt, że to Hernandez miał wolną rękę w doborze zagranicznych koszykarek. Nie trafił najlepiej, co generowało te dodatkowe nerwy.

7. Kontuzje. Ten problem nie powinien być usprawiedliwieniem, jednak trzeba zauważyć, że urazów było sporo. Zaczęło się od turnieju przedsezonowego w Gdyni, gdy dolegliwości kolana dopadły Magdalenę Ziętarę, która odpoczywała przez trzy tygodnie, a w grudniu i styczniu miała jeszcze dłuższą przerwę. Po dwóch kolejkach BLK uraz ścięgna Achillesa wyłączył z gry Claudię Pop na blisko cztery miesiące. Jeszcze dłużej na parkiecie nie pojawiła się Małgorzata Misiuk, która ostatni raz w tym sezonie wystąpiła 21 grudnia, a później musiała poddać się operacji ręki. W styczniu - także podczas potyczki w Gdyni - kontuzji doznała Kobryn, która pauzowała prawie miesiąc. O krótszych absencjach nie ma co wspominać. Ani razu Hernandez nie miał do dyspozycji w pełni "zdrowego" składu przez całe zawody - czy to w układzie dziewięciu podstawowych zawodniczek w pierwszej części sezonu (raz była "dziewiątka", ale Pop przesiedziała drugą połowę na ławce, de facto nie będąc zdolna do gry), czy też jedenastu po zimowych transferach (obecności w finale Misiuk nie można brać pod uwagę, bo była bardziej symboliczna niż wynikająca z gotowości do gry). Szkoda zwłaszcza bardzo długiej nieobecności rumuńskiej skrzydłowej, z którą wiązano duże nadzieje. Po powrocie nie potrafiła wywalczyć ważnego miejsca w rotacji, nie do końca jeszcze czując się optymalnie w ferworze walki. Teraz oczywiście można tylko pogdybać, czy Pop mogłaby zmienić obraz gry Wisły Can-Pack, jeżeli nie miałaby takich komplikacji zdrowotnych. Jest to prawdopodobne o tyle, że dała się poznać jako inteligentna koszykarka, nie grająca "pod siebie".

To  chyba tyle. Miałem zamiar scharakteryzować postawę poszczególnych wiślaczek, ale tego już nie uczynię.

Patrząc z innej strony - tytuł pojechał do Wrocławia, ponieważ żaden z tych wymienionych siedmiu aspektów nie był tam takim zmartwieniem (choć kontuzji także nie brakowało). Nieco już o tym wspominałem - w Ślęzie było więcej zespołowości, prawdziwa liderka, więcej spokoju, mniej prostych błędów. Do tego podopieczne Arkadiusza Rusina koncentrowały się wyłącznie na ekstraklasie, a wszelkie sygnały dotyczące atmosfery wewnątrz i wokół teamu wskazują, że działo się tam cokolwiek bardziej sielankowo, wszyscy byli świadomi dążenia do wytyczonego celu.

***

Zakończę pozytywem, czyli wskazaniem najlepszej w sezonie 2016/2017. Na to wyróżnienie zasłużyła Hind Ben Abdelkader. Co prawda, sumując wszystkie rozgrywki, nie legitymowała się najwyższą średnią punktów ani evalem, lecz nie to powinno być najważniejsze. Niekiedy wychodziła jej młodość i temperament, ale było widać duży potencjał, chęci, ambicję. W porównaniu do początku sezonu poprawiła rozgrywanie i defensywę. Jej podstawowe średnie z BLK, Euroligi i Pucharu FIBA to: 12,2 pkt, 3,2 zbiórki, 3,4 asysty, zaś eval 12,5. W finałowej serii była zdecydowanie najlepszą w ekipie ze stolicy Małopolski (14,6 pkt, 4,2 zb., 2,2 as., eval 15,0). Jako jedyna wystąpiła we wszystkich oficjalnych spotkaniach (54), została MVP finału Pucharu Polski. 

Miejmy nadzieję, że również w przyszłym sezonie kibice w hali przy ul. Reymonta 22 będą mogli oklaskiwać grę 22-letniej Belgijki w koszulce z Białą Gwiazdą. Podobno rozmowy na ten temat trwają.

Dokładne statystyki Hind i jej koleżanek są dostępne tutaj: BLK, Euroliga, Puchar FIBA.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz