niedziela, 9 kwietnia 2017

Rysy na wizerunku PLK

Powoli kończy się sezon zasadniczy Polskiej Ligi Koszykówki. Walka o awans do play-off jest bardzo ciekawa - zarówno jeśli chodzi o rozstawienie na czołowych miejscach, jak i o to, aby w ogóle się w tej "ósemce" znaleźć. Z tego punktu widzenia zmagania najlepszych polskich ekip powinny cieszyć się dużym zainteresowaniem i mocniej zaistnieć w świadomości szeregowych kibiców, ponadto pozyskując nowych. Tymczasem z tym nie jest zbyt dobrze, a wizerunkowi ekstraklasy sporo brakuje do tego oczekiwanego w środowisku koszykarskim. Dlaczego?

fot. PAP / eurosport.onet.pl


Jak wiadomo, rozgrywki ligowe w każdej dyscyplinie to swego rodzaju produkt, który powinien być dobrze opakowany, aby przyciągać uwagę. Na tym polu powstały - przynajmniej powierzchownie - co najmniej dwa problemy. W tym sezonie ligi nie sponsoruje już Tauron, a liczba transmisji w Polsacie Sport i sposób ich realizacji pozostawiają niemało do życzenia. W środowisku mówi się, że Polsatowi specjalnie nie zależy na zmaganiach koszykarzy, bo tak naprawdę mało kogo PLK interesuje. Ciekawe jednak, że takiemu spojrzeniu na sprawę "pomaga" dobór spotkań i ich wczesnoobiadowa niedzielna pora, zamiast poprzedniej, wieczornej. Telewizja nieraz wybiera potyczki ligowych średniaków czy nawet jednego ze słabeuszy, a najwyżej notowane czy najbardziej rozpoznawalne zespoły nie goszczą na szklanym ekranie tak często, jakby zasługiwały z racji swojej pozycji. Ostatnim dowodem na to są wyrażone na jednym z branżowych portali uwagi odnośnie pominięcia dzisiejszego, szlagierowo zapowiadającego się meczu BM Slam Stali Ostrów Wlkp. z Anwilem Włocławek, przy którym ciężar gatunkowy transmitowanej konfrontacji Kinga Szczecin z Miastem Szkła Krosno był o wiele mniejszy...

Cóż, Polsat Sport ma inne priorytety, jeśli chodzi o dyscypliny. Nie sposób się temu dziwić, patrząc na to, jaką atencją obdarza ekstraklasę siatkarzy, będącą jednym ze sztandarowych produktów tej stacji. Natomiast z popularnością PLK nie jest zbyt ciekawie, na co głównie wpływa poziom sportowy, czyli brak wymiernych sukcesów na międzynarodowej arenie reprezentacji, ewentualnie klubów. Niestety, statystyczny polski kibic to tzw. kibic sukcesu. Inaczej niż w latach 90-tych, poza piłką nożną nie przyciągnie go atrakcyjność danej dyscypliny. Wówczas koszykarski boom był spowodowany ogromnym wręcz powodzeniem NBA, co w niemałym stopniu przełożyło się na krajowe podwórko, zatem i basket miał swoje 5 minut. W XXI wieku dla przeciętnego Kowalskiego liczą się przede wszystkim osiągnięcia rodaków. Przecież na tej podstawie nastąpił niesamowity wzrost zainteresowania skokami narciarskimi, podobny trend można było zaobserwować w przypadku siatkówki czy piłki ręcznej. Patrząc obiektywnie, w najbliższych latach szanse reprezentacji Polski koszykarzy na medal podczas dużej imprezy są dość nikłe, nie mówiąc już o tego rodzaju wynikach klubów w europejskich pucharach, jakie w ostatnich latach stały się udziałem piłkarzy ręcznych Vive Tauronu Kielce oraz siatkarzy z Bełchatowa i Rzeszowa.

Istotne są również inne kwestie. Wyróżniający się gracze PLK odchodzą do innych krajów - nie tylko Turcji, Hiszpanii czy Włoch. Polska liga nie jest już tak atrakcyjna dla zawodników z innych państw Europy Środkowej, jak działo się to jeszcze kilkanaście lat temu. Różnie bywa też z dobrymi Amerykanami, choć tutaj nie ma dużego problemu. Jak wiadomo, zza Oceanu wywodzi się ogromna rzesza koszykarzy, którzy są sprowadzani z zadaniem pełnienia roli czołowych postaci w swoich drużynach i na ogół wywiązują się z tego dobrze, ale bywają też niewypały. Nie były przesadą niedawne uwagi Janusza Jasińskiego, który podkreślił, że pod względem poziomu doganiają nas takie ligi, jak rumuńska czy węgierska, co kiedyś było w ogóle nie do pomyślenia...

Czynione od dobrych kilku lat wysiłki władz ligi, a także Polskiego Związku Koszykówki w zakresie lepszej organizacji ligi (sponsorzy) i jej promocji nie przynoszą efektów. Patrzę na to tak trochę z dystansu i trudno z tej perspektywy jednoznacznie powiedzieć, czy dałoby się zrobić w tym zakresie coś więcej. Część osób ze środowiska otwarcie krytykuje osoby zarządzające polskim basketem za taki, a nie inny stan rzeczy, choćby proponując otwartą debatę. Z kolei przywołany wcześniej właściciel Stelmetu Zielona Góra sugeruje przekazanie klubom udziałów w spółce PLK, uznając, że to sami zainteresowani powinni posiadać decydujący głos. Na pewno jest to pomysł godny rozważenia.

Reformy wydają się potrzebne, bo skoro nie dzieje się najlepiej, to powinny być wyciągnięte pewne wnioski i choćby niewielki postęp zawsze będzie krokiem naprzód. Tak czy inaczej - moim skromnym zdaniem - istota problemu sprowadza się w dużej części do wspomnianej natury przeciętnego kibica i samej popularności koszykówki, która mimo tak rozpoznawalnej twarzy, jak Marcin Gortat (wkrótce być może też Przemysław Karnowski), znajduje się w odwrocie. Tutaj jednak trzeba wrzucić kolejny kamyczek do ogródka PZKosz - to do zarządzających polskim basketem należy przecież popularyzacja tej dyscypliny!

Ten sezon ekstraklasy obfituje w niefortunne wpadki. Nie popisał się mistrz Polski. Przecież z powodu grubego niedopatrzenia w jednej z pierwszych kolejek PLK (brak w składzie meczowym sześciu zawodników posiadających polskie obywatelstwo), Stelmet przegrał walkowerem w Kutnie! Natomiast gdy po blisko trzech latach bez ligowej porażki we własnej hali, w końcu zielonogórska twierdza została zdobyta przez MKS Dąbrowa Górnicza, na konferencję prasową wtargnął zdenerwowany Jasiński i w sposób nieznoszący sprzeciwu, nakazał "kończyć tą imprezę". Tłumaczył to rzekomo szczytnymi wartościami, jakim było wspólne zdjęcie drużyny z kibicami z okazji zdobycia tydzień wcześniej Pucharu Polski (notabene towarzyszył im baner "Zbobywca Pucharu Polski" - oczywista wpadka organizatorów pucharowej imprezy...), lecz czy tak obcesowo powinien zachowywać się człowiek, który zamierza uzdrawiać polską koszykówkę?

Inny właściciel - Krzysztof Król trzy tygodnie temu zawiesił... wszystkich graczy i cały sztab szkoleniowy po porażce Kinga w Tarnobrzegu. Fakt, na pewno mógł być zdegustowany postawą swojego zespołu, ale czy nie można było odsunąć na dwa-trzy spotkania jednego bądź dwóch zawodników, którzy szczególnie zawiedli, czy też ukarać finansowo? Taki ruch był natomiast typowym działaniem pod publiczkę, dla uzyskania rozgłosu. Nie przyniósł pozytywnych skutków, gdyż po szybkim odwieszeniu szczecinianie przegrali w następnej kolejce u siebie, oddalając się od awansu do play-off. Zamiast takich zachowań pokazujących, kto jednoosobowo rządzi w tym klubie, może pan Król powinien pomyśleć, jak przyciągnąć większą liczbę kibiców do Azoty Arena? Podczas transmitowanego dziś ligowego starcia 5-tysięczny obiekt nie zapełnił się choćby w dziesięciu procentach...

Do sporego zamieszania z polityką w tle doszło w Słupsku. Chodziło o defraudację pieniędzy (ok. 200 tys. zł) przez generalnego menedżera Energi Czarnych, a gdy ten na początku stycznia odszedł ze stanowiska, atak został przypuszczony na prezesa Andrzeja Twardowskiego. Ostatecznie, po szesnastu latach sprawowania tej funkcji - i to z sukcesami - podał się do dymisji. Nie miał wyjścia, bo jedna z lokalnych posłanek PiS dała jasno do zrozumienia, że jeśli tego nie uczyni, Energa wycofa się ze sponsorowania. Ponieważ to państwowa spółka (czyli de facto będąca w rękach obecnie rządzących), ta zapowiedź była dość realna. Zatem wskutek nieodpowiedzialności jednego człowieka i późniejszego politycznego widzimisię, los klubu zawisł na włosku. Trzeba dodać - klubu, który w ostatnich kilkunastu latach mocno wrósł w obraz ekstraklasy, odnotowując sukcesy.

Ostatnie tygodnie to również bezprecedensowe sytuacje na boisku. 28 marca w Lublinie sędzia Ziemblicki po obejrzeniu zapisu video uznał za stosowne zaliczenie miejscowemu Startowi dwóch punktów, decydujących o zwycięstwie nad MKS Dąbrowa Górnicza. Popatrzmy, czy miał rację... (film z YouTube - StartTV, profil klubowy Startu Lublin)



Piłka nie dotknęła obręczy w ciągu 24 sekund! Czyli powinien być odgwizdany błąd gospodarzy i piłka dla gości na 1,9 sek. przed końcem! Tak doświadczony sędzia po prostu się skompromitował! Nie dziwi zdenerwowanie koszykarzy i sztabu z Dąbrowy Górniczej, walczącej o "ósemkę". Co będzie, jeśli tej jednej wygranej zabraknie im do osiągnięcia celu? Ani protesty, ani zawieszenie trójki arbitrów nie zmienią wyniku tych zawodów...

No i na koniec wyczyn Dawida Bręka z Miasta Szkła. Zameldował się na parkiecie na początku drugiej kwarty, wznowienie, dostał piłkę, popędził w kierunku kosza i po kilku sekundach zdobył punkty. Niby nic takiego, niekiedy dochodzi przecież do takich sytuacji, ale... rozgrywający z Krosna, przez nikogo nie atakowany, wszedł pod własny kosz! Co nim kierowało? Nie wie chyba nawet on sam. Totalne kuriozum, które stanowi niejako symboliczną kwintesencję rozmaitych wyczynów w PLK podczas sezonu 2016/2017.

Oby tego rodzaju incydentów czy wpadek było jak najmniej. Chociaż dodają one kolorytu rozgrywkom, paradoksalnie sprawiając, że być może nieco więcej się o nich mówi, jednak powodują poważne rysy na wizerunku ligi. Lepiej, aby jak najwięcej rozgłosu PLK zdobyła stojącymi na wysokim poziomie meczami w play-off.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz