sobota, 15 kwietnia 2017

O półfinałowych emocjach słów kilka

Półfinał play-off Basket Ligi Kobiet to dla koszykarek Wisły Can-Pack już prawie zamierzchła historia. Wiadomo, jak zakończyła się ta rywalizacja, jednak zanim zaczniemy emocjonować się finałowym serialem Ślęza vs. Wisła (początek już w środę we Wrocławiu), warto na chwilę - z lekkim dystansem - zatrzymać się przy potyczkach przeciwko Artego Bydgoszcz.

fot. Marcin Pirga / wislacanpack.pl

Aktualne mistrzynie Polski kontra wicemistrzynie - taki zestaw zapowiadał duże emocje. Patrząc na potencjał obu drużyn, obecny sezon w ich wykonaniu i historię wzajemnych porachunków, wiślaczki przystępowały do tej serii w roli faworytek, ale każdy scenariusz był możliwy. Przecież ledwie kilka dni wcześniej podopieczne trenera Jose Hernandeza musiały włożyć sporo wysiłku, aby wyeliminować Pszczółkę Polski-Cukier AZS-UMCS Lublin. Tymczasem dopiero szóste po fazie zasadniczej bydgoszczanki potrafiły rozstrzygnąć na swoją korzyść pierwszą rundę z rywalkami zza miedzy, dzięki imponującej czwartej kwarcie w decydującym meczu, rozgrywanym w Toruniu. Krakowianki musiały szczególnie uważać na zawodniczki zza Oceanu, stanowiące o sile zespołu znad Brdy.

Jeszcze w przerwie pierwszej konfrontacji wszystko wskazywało na to, że batalia o finał rozpocznie się od wygranej Wisły Can-Pack. Gospodynie prowadziły 45:25, z dużą łatwością wykańczając akcje ofensywne i neutralizując poczynania przyjezdnych. Po zmianie stron prawie wszystko się odwróciło. Ewelina Kobryn i jej koleżanki najwyraźniej widziały się już w roli zwyciężczyń, rażąc niefrasobliwością. Grały zbyt indywidualnie, były nieskuteczne i popełniały proste błędy. Przykładem jest właśnie "Ewka", pozornie mająca najlepsze statystyki w swoim teamie (14 pkt, 9 zbiórek), ale spisująca się wyraźnie słabiej w defensywie. Na parkiecie szalała Maurita Reid (27 pkt w całym spotkaniu), którą wspierała choćby eks-wiślaczka - DeNesha Stallworth. Gdy jamajska rozgrywająca popisała się celną "trójką" na koniec trzeciej kwarty, tablica pokazywała tylko 54:48. Później było jeszcze gorzej i to koszykarki dowodzone z ławki przez Tomasza Herkta objęły prowadzenie. Konsternacja, szok, niedowierzanie - te słowa najlepiej opisywały nastroje kibiców zebranych 1 kwietnia w hali przy ul. Reymonta 22 (notabene, szkoda, że znów frekwencja nie dopisała). Ekipa ze stolicy Małopolski poderwała się do walki, uzyskała trzypunktową przewagę, lecz w końcówce zabrakło zimnej krwi i rozsądku. Miały na koncie tylko dwa przewinienia i zamiast przy stanie 62:64 przerywać akcję rywalek szybkimi faulami, pozwoliły rozegrać ją do końca, umożliwiając Reid skuteczną penetrację na 10 sek. przed końcową syreną. Niewiele dało natychmiastowe trafienie z dystansu Meighan Simmons (jedyne z tej odległości w wykonaniu Amerykanki na siedem prób...), bo na linii rzutów wolnych nie pomyliła się Elżbieta Międzik. Hernandez nie mógł już wziąć czasu, zatem rzut rozpaczy z połowy nie mógł doprowadzić do dogrywki.

Było czymś zupełnie oczywistym, że jeśli krakowianki chcą zachować szanse na finał, muszą nazajutrz wyrównać stan rywalizacji. Tak też się stało i tym razem nie zawiodła koncentracja właśnie w trzeciej kwarcie, dzięki czemu gospodynie powiększyły prawie dwukrotnie 10-punktową przewagę uzyskaną do przerwy. W ostatniej ćwiartce prowadzenie wzrosło nawet do 26 pkt, lecz wówczas szkoleniowiec mistrzyń Polski dał odpocząć podstawowym zawodniczkom, przez co rozmiary zwycięstwa były mniejsze. Bez wątpienia spory wkład w ten triumf miała Sandra Ygueravide, która po słabszych występach udowodniła, że potrafi być ważną opcją ofensywną. Hiszpańska rozgrywająca zdobyła 19 pkt, przy znakomitej skuteczności (4/5 za 2 pkt, 3/4 za 3 pkt), dołożyła 5 asyst. Również Kobryn była bardzo dobrze dysponowana rzutowo (18 pkt, 8/11 z gry). Pozytywnie ocenić należy poza tym postawę Vanessy Gidden, która w drugiej kwarcie zanotowała ważne trafienia, powodujące punktowy "odjazd", a także dobrze zneutralizowała podkoszowe Artego. Rzadko się zdarza, aby zespół miał w całych zawodach skuteczność z gry na poziomie 60%, a tak właśnie było tego niedzielnego wieczoru w przypadku Wisły Can-Pack.

Teoretycznie remis stawiał w lepszym położeniu Reid i spółkę, chociaż w tym miejscu trzeba spojrzeć wstecz. W ciągu ośmiu sezonów ekstraklasowych zmagań bydgoszczanki pokonały wiślaczki na własnym terenie (hala Chemika, Artego Arena, Łuczniczka) tylko raz, przegrywając czternastokrotnie. Od meczu nr 2 w półfinale play-off sezonu 2012/2013 koszykarki z Białą Gwiazdą na koszulkach triumfowały w stolicy województwa kujawsko-pomorskiego aż dziesięć razy z rzędu! Wszystko to prawda, tylko, że statystyki nie grają, a każda passa ma kiedyś swój kres...

Wydawało się, że przełamanie dla drużyny trenera Herkta nastąpi 8 kwietnia. Co prawda po kilku minutach tablica pokazywała rezultat 0:11, ale później miejscowe konsekwentnie odrabiały straty, aby wyjść na prowadzenie pod koniec drugiej kwarty. Do przerwy 38:35 dla nich, a po sześciu minutach trzeciej kwarty - 56:37! To jednak nie był koniec! Remontada w wykonaniu teamu spod Wawelu zaczęła się się jeszcze pod koniec trzeciej ćwiartki, która zakończyła się przy wyniku "tylko" 59:47. Przyjezdne poczuły swoją szansę, w czym pomocne okazały się celne rzuty grającej tydzień wcześniej dość krótko Claudii Pop. Różnica stopniała do minimum za sprawą Agnieszki Szott-Hejmej i Gidden. To właśnie jamajska środkowa dała krakowiankom prowadzenie na nieco ponad 120 sek. przed ostatnią syreną. Gdy przy stanie 63:64 ekipa znad Brdy popełniła błąd 24 sekund, do końca zostało czasu na nieco ponad jedną akcję. Piąty raz sfaulowała Reid, a Hind Ben Abdelkader zamieniła na punkty oba wolne, podobnie jak Gidden po nieskutecznej próbie Artego. Mistrzynie Polski wygrały 68:63, dokonując - w sensie odrabiania strat - jeszcze trudniejszej sztuki niż rywalki tydzień wcześniej przy ul. Reymonta 22. W ten sposób uczyniły ogromny krok w stronę awansu. Bohaterką została właśnie Gidden - 20 pkt i 10 zb. mają swoją wymowę. Na uwagę zasługiwało też perfekcyjne wykonywanie wolnych - 17 oddanych, 17 celnych. Ten element miał istotne znaczenie, zwłaszcza że gospodynie chybiły z linii pięciokrotnie.

Nazajutrz scenariusz był podobny - początkowo szala przechylała się na stronę Wisły Can-Pack, ale później znów do głosu doszły wicemistrzynie Polski, które pierwsze sześć minut trzeciej kwarty wygrały 15:0! Później prowadziły już nawet różnicą 10 pkt. W ostatniej ćwiartce wiślaczki zbliżyły się na trzy "oczka", ale po udanej przymiarce zza linii 675 cm w wykonaniu Katarzyny Suknarowskiej na 90 sek. przed końcem było 56:50. Gdy akcja krakowskiej drużyny zakończyła się niepowodzeniem, wydawało się już, że czeka nas decydujące starcie w hali TS Wisła (tak uważał zresztą sprawozdawca Radia PiK, zastrzegając: - O ile nie dojdzie do szkolnych błędów...). Magdalena Ziętara "ukradła" piłkę i pobiegła do przodu, pewnie wykańczając tę szybką akcję. Wkrótce w jej ślady poszła Ben Abdelkader, po uruchomieniu kontry przez Ygueravide. Kiedy miejscowe znów nie znalazły drogi do kosza, a akcja przeniosła się na drugą stronę, Hiszpanka została sfaulowana. 13 sek. przed końcem nie zadrżała jej ręka na linii rzutów wolnych. 56:56. W odpowiedzi Reid spudłowała po indywidualnej szarży. Dogrywka! Przez 3,5 minuty walka "kosz za kosz", ale wtedy sprawy w swoje ręce wzięły wiślackie rozgrywające. Najpierw "trójka" Sandry, a w kolejnej akcji Hind. Belgijka ustaliła także z wolnych końcowy rezultat (60:68), dający przepustki do finału. Patrząc z perspektywy statystyk, największy wkład w niezwykle ciężko wywalczoną wygraną miały: Kobryn - 18 pkt, 11 zb., Ygueravide - 15 pkt, 6 as., Gidden - 13 pkt, 10 zb. Znów swoją cegiełkę dorzuciła Pop, której rola w tym meczu była nieporównywalnie większa niż Simmons.

fot. Krzysztof Porębski / fotoporebski.pl
Podsumowując - po wpadce na początku rywalizacji, team spod Wawelu nie pozwolił wicemistrzyniom Polski z lat 2015-2016 snuć realnych planów na co najmniej powtórzenie poprzednich osiągnięć. Wszystko udało się załatwić nad Brdą. Podopieczne Hernandeza dwukrotnie wykazały się tam dużą odpornością psychiczną, trochę dopisało im szczęście. Ponoć ono sprzyja lepszym, choć pewnie nie bez znaczenia była też tutaj swoista klątwa własnego obiektu, blokująca poczynania Artego. Może poza drugim spotkaniem tej serii, wszystkie dostarczyły wielu emocji. Taką walkę chce się oglądać na polskich parkietach! Szkoda tylko, że w tych obfitujących w zwroty akcji trzech konfrontacjach team spod Wawelu zaliczał ewidentne przestoje, zwłaszcza w trzeciej kwarcie, przegrywając około sześciominutowe fragmenty kolejno: 2:18, 2:18, 0:15! Oby ten mankament udało się wyeliminować, bo zawodniczki Ślęzy raczej już nie pozwolą sobie na wyrwanie inicjatywy z rąk. Ponieważ wrocławianki są zespołem najlepiej broniącym w lidze, wydaje się, że możemy być świadkami podobnych bojów, jakie były udziałem Wisły Can-Pack w pierwszej rundzie play-off.

W Artego Arenie nie wystąpiła Ziomara Morrison, narzekająca na problemy z plecami. Czy będzie w stanie wesprzeć zespół w finale? Oby, bo jakkolwiek chilijska środkowa jest dość chimeryczna, to w play-off - a już zwłaszcza w finale - każda zawodniczka w rotacji jest bezcenna. Ziomara przyda się w walce pod koszem, nawet jeśli na podobnym poziomie będzie spisywać się Gidden, która nawiązała do formy z pierwszych tygodni pobytu w Krakowie. Najważniejsze, aby nie było już żadnych innych problemów kadrowych.

Nieoficjalnie mówi się, że potyczki decydujące o tytule mistrzowskim w sezonie 2016/2017 będą ostatnimi dla Hernandeza w roli trenera Wisły Can-Pack. Poniekąd to nie dziwi, biorąc pod uwagę: po pierwsze - słabszą niż oczekiwano (w skali globalnej) postawę większości sprowadzonych zawodniczek, ich zbyt indywidualną grę, która w oczywisty sposób przekładała się na problemy z zespołowością i defensywą, nie mówiąc już o kilku porażkach tymi faktami spowodowanych, a po drugie - słysząc tu i ówdzie o coraz większych zastrzeżeniach klubowych władz do hiszpańskiego coacha. To zrozumiałe, że gdy zawodzi trener, należy spodziewać się rozstania z nim. Zresztą sam Hernandez twierdził po porażkach z Pszczółką czy Artego, iż to jego wina. Szkoda tylko, że ta współpraca nie będzie kontynuowana, bo - przy tych wszystkich zastrzeżeniach - to znakomity szkoleniowiec, a pewne kwestie niekoniecznie były już zależne wyłącznie od niego.

Pytanie o następcę jest na razie przedwczesne, bo nie wiadomo, czy Can-Pack nadal będzie finansować drużynę koszykarek Wisły. Ten znak zapytania pojawia się co roku, jednak teraz słychać z nieoficjalnych źródeł, że jest wyjątkowo duży...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz