Dawno nie pisałem o piłkarzach krakowskiej Wisły, a u nich sporo się dzieje. Po jesiennych zawirowaniach wokół klubu i samego zespołu sytuacja zdaje się zmierzać ku lepszemu. Na trzy kolejki przed końcem rundy rewanżowej zajmują 6. miejsce. Awans do grupy "mistrzowskiej" jest bardzo realny, ale do osiągnięcia tego celu brakuje jeszcze kilku punktów. Szkoda, że w piątek nie zrobili wyraźniejszego kroku w tę stronę i zapowiadana jako hit kolejki domowa potyczka z Lechem Poznań, rozgrywana przy komplecie publiczności, zakończyła się "tylko" bezbramkowym remisem.
Na własnym terenie wiślacy są wyjątkowo skuteczni (więcej punktów u siebie zdobyła tylko Lechia Gdańsk), a i w tabeli wiosny plasują się w ścisłej czołówce. Chyba jednak przynoszę pecha, wszak pojawiłem się na stadionie przy ul. Reymonta dopiero drugi raz w tym sezonie i znów doszło do podziału punktów. :) To oczywiście żart, bo przecież gracze Kiko Ramireza zmierzyli się z jedną z najsilniejszych ekip w tym sezonie, która na wiosnę zgromadziła najwięcej punktów z całej stawki, głośno akcentując aspiracje do zdobycia mistrzowskiego tytułu. Meczów przeciwko tak wymagającym rywalom nie wygrywa się jak na zawołanie. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę tradycję i prestiż spotkań Wisły z Lechem, zainkasowanie trzech punktów przez gospodarzy byłoby dla nich jednym z najcenniejszych rezultatów w tym sezonie.
Szkoda, bo 13-krotni mistrzowie Polski mieli okazję, aby wbić choć jedną bramkę. Zabrakło precyzji pod bramką gości. Inna sprawa, że to samo mogą powiedzieć piłkarze ze stolicy Wielkopolski. Nie było to w sumie szczególnie porywające starcie, mimo że walki i bramkowych okazji nie brakowało. Patrząc na przebieg gry, remis nie krzywdzi żadnej ze stron.
W piątkowy wieczór zabrakło esencji futbolu, jednak - pomijając przywiązanie do wiślackich barw - chyba nikt z obecnych nie powinien żałować, że obejrzał tę konfrontację "na żywo". Nikomu, kto przynajmniej raz był na meczu piłkarskim, nie trzeba chyba tłumaczyć, jak istotna w odbiorze wydarzeń jest świetna atmosfera, otoczka piłkarskich zmagań. Jej podstawową gwarancję stanowią wypełnione po brzegi trybuny z żywo reagującymi kibicami. Obojętnie, czy to obiekt w małej wiosce na prowincji liczący nie więcej niż sto miejsc, nieco większy na kilka tysięcy, nie mówiąc już o takich, których renoma i wielkość są powszechnie znane w danym kraju czy na całym świecie. Frekwencja na Stadionie Miejskim im. Henryka Reymana dość rzadko zbliża się do górnych granic jego pojemności. Gdy tak już się dzieje, bycie częścią tego widowiska jest wyjątkowym przeżyciem.
Podczas spotkania Wisły z Lechem ten warunek został spełniony. W jakimś stopniu wyjątkowy klimat obrazują wykonane przeze mnie zdjęcia, które załączyłem do tekstu. Zachęcam do ich obejrzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz