Nieraz mam ochotę napisać coś mocno politycznego, wypunktować jednego czy drugiego funkcjonariusza rządzącej formacji, wykazać oczywiste absurdy tzw. dobrej zmiany. Wiem, od czasu do czasu coś w ten deseń tutaj skrobnę, ale wiadomo - im dalej w las, tym więcej drzew (choć obecnie, niestety, to drzew w całej Polsce coraz mniej, "dzięki" lobbyście o nazwisku Szyszko i jego towarzyszom głosującym 16 grudnia na Sali Kolumnowej...). Czyli bywa, że chciałbym pisać więcej o demolce państwa i poszczególnych instytucji, odbywającej się na naszych oczach od 17 miesięcy (dzisiaj jest właśnie "miesięcznica" wyborów). Jednak - pomijając brak czasu - niejako instynktownie włącza mi się hamulec: "stop, nie wariuj, myślą przewodnią tego bloga jest inna dziedzina, polityka to niejako deser". Niech tak zostanie.
fot. wyborcza.pl |
Ktoś może powiedzieć, że jako obywatel nie godzący się z obecną sytuacją powinienem przy każdej możliwej okazji krytykować PiS-owców, choćby za dokonywane przez nich z ogromną konsekwencją niszczenie wszystkich osiągnięć poprzedniego ćwierćwiecza i dyskredytowanie ludzi będących ich autorami, a także poszczególnych grup zawodowych, stanowiących według J. Kaczyńskiego i grupy jego kolesi zagrożenie dla ich interesów. Zgoda, ale po co karmić trolla? Polityka to bagno, a ci ludzie na tym grząskim terenie czują się znakomicie, wciągając tam wielu rodaków.
Jednych nabierają na socjalne obiecanki, czy nawet już realizowane działania w tym zakresie, które z jednej strony zachęcają do bierności zawodowej (liczba osób, które zwolniły się z pracy, bo dostają 500+, jest już liczona w setkach tysięcy...), a z drugiej - na przestrzeni kilku lat zniszczą finanse publiczne państwa. Innych chwytają za serce twierdzeniami, że rozpędzają układy zostawione przez poprzedników, z wrodzonej skromności nie wspominając, że sami tworzą zupełnie nowe kliki, do tego znacznie liczniejsze i obsadzone mniej kompetentnymi ludźmi... Takich jak ja - niegodzących się z nimi, umiejących sensownie argumentować - próbują sprowadzić do wspólnego mianownika, który w skrócie można byłoby określić jako "najgorszy sort" lub "komuniści i złodzieje". Dzielenie na dwa obozy to coś, co świetnie funkcjonariuszom tej populistycznej formacji wychodzi. Wszyscy są albo po ich stronie, albo w obozie "zdrajców" - kiedyś tylko PO, teraz też KOD czy Nowoczesna, lecz niekoniecznie jakakolwiek przynależność ma znaczenie. Kto nie z PiS, ten przeciwko nim. Czyli biorąc pod uwagę około 50% uprawnionych do głosowania, którzy podczas ostatnich wyborów zostali w domu - średnio pięciu na sześciu dorosłych Polaków...
Nie chodzi mi o to, aby nie reagować wcale, ale robić to w sposób umiejętny, inteligentnie uderzając w najbardziej czułe miejsca. Świetnie to zadanie spełnia "Ucho Prezesa", które chyba coraz bardziej wkurza J. Kaczyńskiego i jego przybocznych, ośmieszając ich zachowanie i mentalność. W punkt trafia również Roman Giertych, choćby publikując listy otwarte do Macierewicza, Kurskiego czy Misiewicza. Oczywiste, że jako szary internauta nie mam takiej siły przebicia. Czasem coś napiszę na Facebooku czy Twitterze, skrytykuję to czy tamto, pokażę absurd danej sytuacji. Zauważyłem jednak, że codzienne nadawanie w mediach społecznościowych - czasem o detalach - powoduje radykalizację i pewne rozmycie się zagadnień, problem z odróżnieniem tych najistotniejszych kwestii od pobocznych wątków. Dlatego w moim przypadku lepiej działać rzadziej, ale z większym sensem. Tak jak staram się czynić na tym blogu, pozostawiając jego pierwotne proporcje i charakter.
Nie zmienia to faktu, że tacy "codzienni" harcownicy są potrzebni. Jeśli ktoś ma do tego pasję, kreatywność i... jest pewny, że nie zwariuje, odbijając piłeczki ze zwolennikami (na ogół opłacanymi) partii rządzącej, to może podmywać kolejne fundamenty tego szalenie niebezpiecznego dla polskiej demokracji tworu.
Na marginesie taka ciekawostka - gdy przed wyborami do Sejmu w 2001 roku bracia Kaczyńscy założyli PiS, jako szalupę ratunkową dla polityków uciekających z tonącego statku o nazwie "Akcja Wyborcza Solidarność", nikt nie potrafił przebić w radykaliźmie Samoobrony i jej lidera. Może na podobnych falach jak Lepper nadawał tylko wspomniany Giertych, który dzisiaj traktuje chyba tamten okres jako błędy młodości. Przy tym duecie Kaczyńscy byli wówczas uważani za statecznych polityków. Kilka lat później to się zmieniło - PiS coraz bardziej mówił językiem wczesnej Samoobrony. A w ostatnich latach stał się niedościgłym wzorem dla wszelkiej maści populistów!
Czytam teraz demaskatorską biografię Viktora Orbana. Jozsef Debreczeni znakomicie wykazuje mechanizmy działania i przyczyny zdominowania węgierskiej sceny politycznej przez tego człowieka, w jakimś sensie będącego inspiracją dla J. Kaczyńskiego i jego podwładnych. Jak na dłoni widać, że wiele zjawisk opisanych w tej książce występuje też w Polsce. Ale o tym postaram się napisać innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz