Już dawno temu przyjęło się powiedzenie, że czwarte miejsce jest najgorszym dla sportowca. Dziś, po konkursie na średniej skoczni podczas Mistrzostw Świata w Lahti, tego przykrego uczucia musiał doświadczyć Kamil Stoch.
fot. PAP |
Cóż, dwukrotnemu mistrzowi olimpijskiemu z Soczi zabrakło metra do tego, aby stanąć na najniższym stopniu podium. Pierwszy skok mu nie wyszedł, choć biorąc pod uwagę, że ta próba była poniżej jego możliwości, czwarta lokata na półmetku nie była wcale taka zła. W drugiej serii wyraźnie poprawił się, ale jeszcze lepiej skoczył Markus Eisenbichler, który w końcowym rozrachunku sięgnął po brąz.
Jak wiadomo, we wczorajszych kwalifikacjach Stoch pobił rekord skoczni, lecz ten znakomity skok okupił bólem kolana. Czy ta dolegliwość miała znaczenie podczas dzisiejszych zawodów? Trudno powiedzieć, choć być może wpłynęła nieco asekuracyjnie na naszego mistrza. Inna sprawa, że lepsi od niego okazali się skoczkowie, którzy ostatnio znajdują się w wysokiej formie i przed konkursem byli wymieniani w gronie najpoważniejszych kandydatów do medali.
Pewnie wielu kibiców poczuło się rozczarowanych tym rozstrzygnięciem, opierając swoje nadzieje choćby na triumfie Kamila w Turnieju Czterech Skoczni i późniejszej wygranej w Pucharze Świata. Również jestem niepocieszony, ale tłumaczę sobie, że taki jest sport. Nigdy nie ma gwarancji sukcesu, a to, co działo się kilka tygodni temu, nikogo nie interesuje. Każdy wiedział, kiedy jest najważniejsza impreza i na nią wykuwał szczyt formy. Stoch należał do faworytów, jednak nawet po wczorajszym rekordzie trudno mówić, że był pewniakiem do złota. Prawdopodobieństwo medalu było rzecz jasna większe, ale powtórzę - to tylko sport.
W kwalifikacjach bardzo dobrze spisali się też Maciej Kot i Dawid Kubacki, czym rozbudzili spore apetyty. Dziś byli nieco słabsi (Kot - piąty, Kubacki - ósmy), lecz potwierdzili, że na najważniejszą imprezę w roku przygotowali optymalną dyspozycję.
Jakkolwiek miejsce tuż za podium jest bolesne, to nie ma co rozdzierać szat. Przed nami jeszcze konkurs na dużej skoczni i rywalizacja drużynowa. W obu przypadkach szanse na medal dla biało-czerwonych są w pełni uzasadnione. Trzeba tylko zachować więcej spokoju i koncentracji, bo mocy naszym skoczkom nie brakuje.
Historia mistrzostw dowodzi, że jeszcze może czekać nas niemało pozytywnych wrażeń. Przypomnijmy rok 2001 i MŚ właśnie w Lahti. W konkursie na dużej skoczni Adam Małysz zdobył srebro. Sporo tzw. kibiców sukcesu i - niestety - także część dziennikarzy (choćby "Przeglądu Sportowego"...) uznało to za wielkie rozczarowanie, nie dając geniuszowi z Wisły większych szans na pokonanie Martina Schmitta na średnim obiekcie. Jak pamiętamy, byli w błędzie - Adam po raz pierwszy został wówczas mistrzem świata! A 6 lat później Małysz zakończył pierwsze zawody na MŚ w Sapporo na... czwartym miejscu. Na średniej skoczni po raz kolejny potwierdził jednak swoją ogromną klasę i po raz czwarty w swojej karierze stanął na najwyższym stopniu podium.
Zatem nic straconego, tym bardziej, że - w odróżnieniu od wszystkich dotychczasowych imprez mistrzowskich - biało-czerwoni dysponują niesamowicie silnym zespołem, co pokazali też dzisiaj (sumując wyniki czterech skoczków, lepsi byli tylko Niemcy). Rokuje to bardzo pozytywnie w zmaganiach "drużynówki".
Nie oglądam skoków od dawna ale po cichu kibicuję biało-czerwonym :) Jesteśmy bardzo silnym zespołem i w tym sezonie pokazaliśmy naprawdę dużo.
OdpowiedzUsuńJak miło widzieć że są jeszcze jakieś blogi poruszające temat sportu :)