poniedziałek, 27 lutego 2017

Piotr Dunin-Suligostowski: Wisła broni wizerunku polskiej koszykówki żeńskiej

Koszykarki Wisły Can-Pack Kraków zajęły 6. miejsce w swojej grupie żeńskiej Euroligi. Oznacza to, że już w przyszłym tygodniu zagrają w ćwierćfinale, ale nie najbardziej prestiżowych rozgrywek na Starym Kontynencie, lecz powalczą o mniej cenne trofeum - EuroCup. Czy w takim razie trzynasty z rzędu start w Eurolidze można uznać za udany? Po wczorajszej domowej potyczce przeciwko JAS-FBG Zagłębie Sosnowiec, prezes Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków - Piotr Dunin-Suligostowski odniósł się do tej i kilku innych poruszonych przeze mnie kwestii dotyczących ekipy mistrzyń Polski i polskiego basketu.

fot. Krzysztof Porębski / fotoporebski.pl

- Jestem zadowolony, ponieważ w tym sezonie Euroliga nie była dla nas celem priorytetowym. Sponsor pozostawił nam wybór, czy będziemy grać w europejskich pucharach, a jeśli tak, to w których. Najważniejszym celem były krajowe trofea - obrona mistrzostwa Polski i zdobycie Pucharu Polski - zaznacza mój rozmówca. 

Jednocześnie P. Dunin-Suligostowski zauważa konsekwencje przedsezonowego losowania, w którym krakowiankom przyszło rywalizować w teoretycznie silniejszej grupie, z tak klasowymi teamami, jak Dynamo Kursk, Fenerbahce Stambuł i ZVVZ USK Praga: - Po losowaniu można było przewidzieć, że jeśli - a na więcej trudno było liczyć - zajęlibyśmy czwarte miejsce w grupie, to w ćwierćfinale Euroligi naszym rywalem byłby znakomity UMMC Jekaterynburg, z którym podjęcie równorzędnej walki byłoby mało możliwe. Taka sytuacja skutkowałaby tym, że wyszlibyśmy z grupy, co oznaczałoby znalezienie się wśród ośmiu najlepszych drużyn europejskich, czyli powtórzenie rezultatu z poprzedniego sezonu, które nie jest jednak traktowane jako istotny sukces. Natomiast na pierwszy plan wysuwałyby się wówczas porażki w tymże ćwierćfinale i brak awansu do Final Four. Ludzie głębiej siedzący w koszykówce doceniają fakt znalezienia się w najlepszej ósemce w Europie, natomiast dla przeciętnego odbiorcy - w tym również niestety mediów - wygląda to inaczej. Warto przy tym przypomnieć, że już od blisko 15 lat gramy co sezon w Eurolidze. Jesteśmy eksportową drużyną, która broni wizerunku polskiej koszykówki żeńskiej, zwłaszcza przy obecnym poziomie reprezentacji.

Mój rozmówca wyraża przekonanie, że obowiązujący już trzeci sezon system rywalizacji w Eurolidze powinien zostać zmieniony: - Jestem przeciwnikiem dwóch grup ośmiodrużynowych, które generują spore koszty. To siedem meczów wyjazdowych, oznaczających niekiedy bardzo drogie podróże. Cały czas postuluję w FIBA, razem z innymi klubami, aby wprowadzić system czterech grup po cztery zespoły, a następnie dwustopniowy play-off. Wiele drużyn, dla których sam start w Eurolidze jest dużym sukcesem, nie byłoby wówczas narażonych na tak potężne wydatki, a pewnie kilka innych byłoby bardziej zainteresowanych udziałem w tych rozgrywkach. Przykładem jest choćby ekipa tak zaprawiona w euroligowych bojach, jak Good Angels Koszyce, który uczestniczył w EuroCup. Na jednym ze spotkań w FIBA dałem do zrozumienia, że część klubów nie satysfakcjonuje bycie przystawką do dania głównego, którym są zespoły rosyjskie i tureckie o wielokrotnie wyższych budżetach.

Przed wiślaczkami ćwierćfinał EuroCup, z którym - jak wiadomo - zmierzą się z tureckim Hatay. Prezes TS Wisła podchodzi do tej konfrontacji z umiarkowanym optymizmem, wskazując przy okazji na trudności pozasportowe: - Założyliśmy sobie, że będziemy zadowoleni również z gry w ćwierćfinale EuroCup. Wkrótce okaże się, jak tam sobie poradzimy. Póki co, te rozgrywki potoczyły się w sposób, o którym wspominałem - pod znakiem dominacji tureckich drużyn. Kluby z tego kraju oraz rosyjskie niszczą rynek transferowy, niesamowicie podnosząc zarobki zawodniczek, co podnosi oczekiwania pozostałych. Wyjazd będzie trudny pod względem logistycznym, jak również bezpieczeństwa. Hatay położony jest bardzo blisko od granicy z Syrią, zaledwie 60 km od Aleppo. Wiadomo, to jest dwumecz, zatem pierwsze starcie, które rozegramy w naszej hali 7 marca, powinniśmy wygrać możliwie najwyższą różnicą punktów, aby mieć komfort przed rewanżem.

Podsumowując styczeń w wykonaniu ekipy ze stolicy Małopolski, przytaczałem wypowiedź trenera Jose Hernandeza, który po porażce we własnej hali ze Ślęzą Wrocław stwierdził, że albo jego podopieczne zmienią podejście do gry, albo zmieni się trener. Szef klubu z ul. Reymonta 22 krytycznie ocenił te słowa, choć znalazł pewne usprawiedliwienia: - To bardzo niefortunna wypowiedź, dość emocjonalna. Nie zapominajmy jednak, że był to moment, gdy znajdowaliśmy się w szalenie trudnej sytuacji kadrowej, z uwagi na urazy trzech, a nawet czterech koszykarek. Powodowało to szczególne komplikacje w kontekście ligowego przepisu o obowiązku gry dwóch Polek. Z tego powodu wkradała się niecierpliwość odnosząca się do powrotu kontuzjowanych zawodniczek, szczególnie długo pauzującej Claudii Pop. Mam nadzieję, że problemy zdrowotne koszykarki mają już za sobą. P. Dunin-Suligostowski zastrzegł, że jest niestety jeden wyjątek: - Ciągle nieobecna jest Małgosia Misiuk, która niestety musiała poddać się operacji ręki, ponieważ wcześniejsza koncepcja leczenia, polegająca na bezinwazyjnym zabiegu, nie okazała się wystarczająca. Jak wiadomo, rehabilitacja wymaga czasu. Na chwilę obecną ciężko powiedzieć, czy Małgosię zobaczymy jeszcze w tym sezonie na parkiecie. Istnieją teoretyczne szanse, że powróci na ostatnie mecze.

Wracając do triumfu w Pucharze Polski, mój rozmówca zauważył, że terminarz tej imprezy nie uwzględniał zaangażowania wiślaczek w euroligowe występy: - Jesteśmy szalenie szczęśliwi ze zdobycia Pucharu Polski, ale nie sposób przy tej okazji nie wypowiedzieć krytycznych uwag pod adresem organizatora rozgrywek, czyli Polskiego Związku Koszykówki. Nietrudno policzyć, że w ciągu dziesięciu dni byliśmy zmuszeni rozegrać aż pięć spotkań. Jest rzeczą skandaliczną, że zespół grający w Eurolidze ciężki wyjazdowy mecz, w którym reprezentuje Polskę, praktycznie nie ma czasu na odpoczynek. Przylecieliśmy w piątek wieczorem, nazajutrz musieliśmy wyjść na półfinał Pucharu Polski, a kolejnego dnia rozegraliśmy finał. Uważam, że bardzo wysoką ceną tej sytuacji była nasza słabsza postawa i zdecydowana porażka w Polkowicach w kolejny weekend po turnieju finałowym Pucharu Polski.

Poruszyłem jeszcze kwestię, która nurtuje środowisko kobiecej koszykówki, czyli przepis o obowiązkowej grze przez całe zawody dwóch Polek. Jakie jest zdanie na ten temat prezesa mistrzyń Polski? - Koncepcja dwóch Polek, bardzo mocno forsowana przez władze PZKosz, w moim przekonaniu zawiodła, nie sprawdziła się. To rozwiązanie, stosowane przez 8 lat, miało wzmocnić reprezentację, a tymczasem efekty są negatywne - podkreśla P. Dunin-Suligostowski, który następnie wyraził kilka refleksji na temat stanu najważniejszej drużyny w naszym kraju i systemu szkolenia: - Zalążek nowej reprezentacji trenuje obecnie z trenerem Teodorem Mołłowem w Siedlcach - przy bardzo dużej ambicji tych młodych dziewczyn, trzeba powiedzieć, że przed nimi jeszcze dość daleka droga. Jeśli ta reprezentacja ma w jakiś sposób zaistnieć, to przed władzami PZKosz trudna perspektywa rozmów z rutynowanymi koszykarkami, które z różnych przyczyn nie są zainteresowane grą w kadrze. Jeśli chcemy racjonalnie oczekiwać lepszych wyników reprezentacji, to musimy myśleć o perspektywie 6-, 7-letniej. Uważam, że warunkiem jest zdecentralizowanie szkolenia i utworzenie kilku centrów regionalnych, które w jakiś sposób byłyby dofinansowywane. Niestety, obecny poziom Szkoły Mistrzostwa Sportowego jest dramatyczny. W ostatnich latach nie wyszkolono tam na dobrym poziomie praktycznie żadnej zawodniczki, a mało która wychodzi stamtąd bez poważnego urazu - operacji łąkotki czy naderwania więzadeł. Myślę, że dzisiaj, gdy jest kilka ośrodków - choćby finansowana przez Can-Pack nasza szkółkę, w której trenuje 400 dziewczynek - trzeba iść tą drogą. To jest pewna szansa na przyszłość, o czym kilkukrotnie rozmawiałem z prezesem PZKosz, Grzegorzem Bachańskim.

Do 15 lutego kluby grające w BLK miały czas na przedstawienie w formie pisemnej swojego oficjalnego stanowiska odnośnie obowiązku przebywania na boisku rodzimych koszykarek oraz maksymalnej liczby znajdujących się w składzie koszykarek nie mających obywatelstwa żadnego kraju europejskiego. Prezes mistrzyń Polski jasno określa swoje zdanie, a także nastroje większości: - Ponieważ przepis o dwóch Polkach nie sprawdził się, jestem za tym, aby ograniczyć ten obowiązek do jednej Polki. Pozostaje kontrowersja co do koszykarek spoza Europy - słabsze kluby forsują siłą rzeczy dotychczasową wersję, czyli maksimum trzy takie zawodniczki. Z punktu widzenia zespołu euroligowego uważam, że limit powinien być taki, jak w właśnie rozgrywkach pucharowych, czyli dwie. Natomiast z mojego rozeznania wynika, że zdecydowana większość klubów opowiada się za jedną polską koszykarką i trzema pozaeuropejskimi. Gdybym miał zabawić się we wróżenie, to taka koncepcja zwycięży. Zarząd PZKosz podejmie decyzję dosłownie w ciągu najbliższych godzin, bo zobowiązał się uczynić to do końca lutego. Przy rozstrzygnięciu powinny być uwzględnione wyniki tego swoistego referendum. P. Dunin-Suligostowski nie bierze pod uwagę innego scenariusza, podkreślając raz jeszcze najważniejsze motywy zmniejszenia przepisu o Polkach: - Obecność na parkiecie dwóch polskich zawodniczek znacząco wzmacnia je przy negocjacjach kontraktowych. Skoro dwie muszą grać, potrzebuję co najmniej cztery pełnowartościowe, przynajmniej na poziomie polskiej ekstraklasy. Patrząc na całą ligę, będzie to zatem około 50 naszych rodaczek. Większość z nich żąda apanaży nieadekwatnych w stosunku do ich umiejętności. Zmniejszenie limitu nie pozbawi Polek możliwości gry, gdyż i tak będą stanowić ważną część drużyny, uczestniczyć w rotacji. Taka regulacja spowodowałaby, że polskie zawodniczki zarabiałyby mniej niż dotąd, co stanowiłoby odzwierciedlenie prezentowanego przez nich na ogół poziomu, zwłaszcza w stosunku do zagranicznych.

Jakkolwiek może zabrzmieć to mało patriotycznie, mam nadzieję, że regulacja dotycząca limitu Polek zmieni się, gdyż nie sposób nie zauważyć, że to coraz bardziej sztuczny przepis, psujący rynek i wcale nie oddziałujący korzystnie na przyszłość polskiego basketu, w szczególności na wyniki kadry. W pełni zgadzam się z moim rozmówcą, że problem tkwi w szkoleniu, a nie ligowych limitach. Ponadto oczywiste jest, że dobre koszykarki zawsze obronią się swoją grą, a konkurencja jeszcze nikomu źle nie zrobiła. Jeśli Polka jest naprawdę przydatna dla swojego teamu i odpowiednio wykorzystuje szanse dane jej przez trenera, to ten musiałby być samobójcą, aby na nią nie stawiać...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz