sobota, 12 listopada 2016

Najlepsza odpowiedź

Bezdyskusyjny triumf biało-czerwonych w Bukareszcie pokazał pesymistom, że selekcjoner wyciąga właściwe wnioski z różnych trudnych sytuacji - zarówno tych boiskowych, jak i pozaboiskowych, a jego piłkarze potrafią dokładnie realizować nakreśloną przez niego wizję. Wbrew różnym głosom, ta drużyna nadal ma przed sobą bardzo ciekawą przyszłość. Pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej do Mistrzostw Świata jest jak najbardziej realne.

fot. AP / sport.pl

Rumunia była zazwyczaj niewygodnym rywalem dla naszej reprezentacji. Także obecnie to nie byle jaki zespół - na Euro 2016 nikt nie znalazł się przypadkowo, a w eliminacjach do tego turnieju Rumuni stracili najmniej goli ze wszystkich teamów, bo zaledwie dwa, w trzech pierwszych potyczkach eliminacji MŚ - jedną (Polacy zaś aż pięć). To pokazywało, że ten mecz jawił się jako dość trudny i wywiezienie remisu będzie można uznać za względnie dobre rozstrzygnięcie. Również z perspektywy historycznej - ostatni raz Polska wygrała na wyjeździe w eliminacjach MŚ lub ME z ekipą zaliczającą się choćby do średniaków (czyli nie Gruzją, Gibraltarem czy San Marino) dokładnie 10 lat temu! W listopadzie 2006 roku wybrańcy Leo Beenhakkera ograli Belgię w Brukseli.

Na szczęście rzeczywistość przerosła wyobrażenia, ale o to bardzo mocno postarali się biało-czerwoni. Swoją znakomitą postawą w dniu Święta Niepodległości sprawili wielką radość wszystkim rodakom. To była gra, jaką chciałoby się zawsze oglądać! Dominacja w każdym aspekcie. Spokojnie w defensywie - gospodarze tylko sporadycznie stwarzali zagrożenie po stałych fragmentach gry i tylko w pierwszej fazie po zmianie stron to oni mieli inicjatywę. Wcześniej i później podopieczni Adama Nawałki kontrolowali wydarzenia, potrafiąc częściej od Rumunów "ukąsić" w ataku. Akcja Kamila Grosickiego, po której nasza drużyna objęła prowadzenie, może śmiało kandydować do miana najbardziej efektownych tej jesieni na europejskich boiskach. Przeżyjmy to jeszcze raz...


Ten mecz będzie długo pamiętany nie tylko z powodu wyniku, ale i skandalicznej sytuacji z początku drugiej połowy, gdy Robert Lewandowski został ogłuszony petardą. Przez chwilę wydawało się, że król strzelców Bundesligi nie będzie mógł kontynuować gry, ale wrócił i odpowiedział najlepiej jak mógł. Jeszcze kwadrans przed końcowym gwizdkiem nic nie było pewne, mimo że to Polacy prezentowali się lepiej. Futbol bywa przecież niesprawiedliwy, a 1:0 to skromna zaliczka, zwłaszcza mając na uwadze, że w tym roku kilka razy byliśmy świadkami trwonienia przewagi. W Bukareszcie było jednak całkiem inaczej - wciąż bardzo dobrze (kapitalny Łukasz Piszczek!) spisywał się blok defensywny, a "Lewy" przypieczętował zwycięstwo, w ciągu 8 minut wbił dwie bramki, rozwiewając jakiekolwiek wątpliwości i... powodując przedwczesne opuszczenie trybun przez tysiące sfrustrowanych rumuńskich kibiców.

Swój udział w obu golach Lewandowskiego miał wprowadzony chwilę wcześniej Łukasz Teodorczyk, który w ten sposób odkupił swoje winy sprzed miesiąca - wówczas na boisku nie pokazał się z dobrej strony, był też jednym z negatywnych bohaterów doniesień medialnych dotyczących rozrywkowych aspektów zgrupowania. Notabene wydawało się, że jego wejście na plac gry będzie oznaczać zejście kapitana - zazwyczaj przy prowadzeniu trenerzy wprowadzają przecież zmiany defensywne, a jeśli już wpuszczają napastnika, to za innego gracza z przedniej formacji. Nawałka zastosował więc pokerową zagrywkę - przy stanie 1:0 zdecydował, że ostatnich kilkanaście minut będzie grać dwoma napastnikami.

Skutkiem "alkoholowych" doniesień sprzed miesiąca były różne sugestie mediów i kibiców, stawiające przyszłość biało-czerwonych pod wodzą Nawałki pod dużym znakiem zapytania . Ten występ stanowił najlepszą odpowiedź "Lewego" i spółki na te dywagacje. Okazało się, że rację miał selekcjoner, który przed spotkaniem w Bukareszcie zdobył się na nieco zaskakujące słowa - był pewny, że przeciwko Rumunii rozegrają najlepsze zawody za jego kadencji. Wyglądało na to, że jest zbyt pewny siebie, ale w zasadzie się nie pomylił! Ten człowiek kolejny raz udowodnił zatem swoje umiejętności i to, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Grupa ludzi przez niego wyselekcjonowana potrafi bardzo dużo i wcale nie spoczęła na laurach. 

Absolutnie zasłużone trzy "oczka" sprawiają, że jeden z głównych pretendentów w walce o paszporty na MŚ pozostał daleko z tyłu. Na dodatek pomogła nam Armenia, która do przerwy przegrywała z Czarnogórą 0:2, a ostatecznie wygrała 3:2, zdobywając decydującego gola w ostatniej akcji, czyli mniej więcej w tym samym momencie, gdy Lewandowski pogrążył ekipę z Kaukazu na Stadionie Narodowym. W przypadku Ormian jak ulał pasuje zatem powiedzenie Andrzeja Strejlaua: "suma szczęścia równa się zero". 

Dzięki wczorajszym wynikom tabela z naszej perspektywy wygląda dość korzystnie i zima będzie spokojniejsza niż się spodziewano. Jednak Nawałka zapewne już myśli o tym, co będzie dziać się w marcu. Podgorica uważana jest za równie gorący teren jak Bukareszt, o czym reprezentanci Polski przekonali się za kadencji Waldemara Fornalika. To będzie batalia o przysłowiowe sześć punktów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz