W ostatnich tygodniach media rozpisują się na temat rzecznika prasowego Ministerstwa Obrony Narodowej - Bartłomieja Misiewicza, któremu w robieniu błyskawicznej kariery nie przeszkadza brak odpowiedniego wykształcenia. Po trwającej jakiś czas medialnej "ciszy", podczas rozprawy sądowej, w której występuje jako pozwany o naruszenie dóbr osobistych, wczoraj przypomniał o sobie wiceminister sprawiedliwości - Patryk Jaki, jeden z większych "zderzaków" w formacji rządzącej. Ich przypadki nieco się różnią, ale mocno wpisują się w obraz tzw. dobrej zmiany.
fot. gazeta.pl |
Misiewicz od kilku lat jest pupilkiem Antoniego Macierewicza, współpracującym z nim w sławnym parlamentarnym zespole "smoleńskim". Jednak rok temu był jeszcze prawie anonimowy. Wszystko zmieniło się, gdy jego "mistrz" został ministrem obrony narodowej i postanowił odpowiednio wynagrodzić lojalnego 25-latka. Ot, taka ludzka pomoc - niech się młody rozwija, nabywa doświadczenie, zwłaszcza że nie dostał się do Sejmu. No i znakomicie się rozwija - rzecznik prasowy MON, szef Gabinetu Politycznego MON, pełnomocnik ds. Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO, członek rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa. A jeszcze rok temu pracował w aptece... Cóż z tego, że nie ma wykształcenia niezbędnego do zasiadania w tych radach i co za tym idzie - nie mógł odbyć wymaganego kursu. Na pewno nie przejmuje się tym Macierewicz, podkreślający, że w Polskiej Grupie Zbrojeniowej Misiewicz reprezentuje ministerstwo. Interesująca interpretacja...
Czy może dziwić, że tak zapracowany człowiek otrzymał z rąk swojego zwierzchnika Złoty Medal za Zasługi dla Obronności Kraju, czyli odznaczenie, na które "nie zasłużyli" nawet dowodzący polskimi oddziałami w Iraku czy Afganistanie? Biorąc pod uwagę standardy, jakie serwują nam rządzący od blisko roku - absolutnie nie. Patrząc wszakże trzeźwym okiem - taka nagroda dla człowieka, którego osiągnięcia w zakresie obronności są znikome (by nie powiedzieć - żadne) w stosunku do wieloletnich praktyków i profesjonalistów, służących dla Ojczyzny na niebezpiecznych misjach, a główną zaletą wydaje się być lojalność wobec szefa, to oczywisty skandal. Co tam wiedza, doświadczenie, wykształcenie - ważne, aby mieć odpowiedniego protektora...
Po środowej wypowiedzi Misiewicza dla TVN24 na temat swojego wykształcenia ("Kończę studia licencjackie" - stwierdził), cytowanej także przez inne media, z Wikipedii zniknął jego biogram. Wczoraj wieczorem widniał tam ponownie, o czym sam się przekonałem, ale teraz znów jest pustka. Ciekawe, czy, kiedy i w jakiej treści notka o ulubieńcu Macierewicza pojawi się ponownie?
Wczoraj w niewybredny sposób Jaki pokazał, co myśli o wymiarze sprawiedliwości, a konkretnie pani sędzi, orzekającej w sprawie cywilnej wytoczonej mu przez Roberta Kropiwnickiego. Wskazując przyczynę, dla której poseł PO zdecydował się złożyć pozew o naruszenie dóbr osobistych, można by użyć kultowego wręcz zwrotu: "Cała Polska to widziała". Wiceminister sprawiedliwości, a zarazem poseł, był bowiem uprzejmy powiedzieć podczas obrad Sejmu (odbiegając rzecz jasna od głównego wątku debaty), że w mieszkaniu Kropiwnickiego jest agencja towarzyska. Można to było odebrać jako sugestię, że polityk opozycji czerpie korzyści z nierządu, co - jak wiadomo - jest przestępstwem. Jaki nie był uprzejmy wspomnieć, iż Kropiwnicki wynajmuje ten lokal innym osobom - i to poprzez pośredników.
fot. polityka.pl |
Ten sejmowy incydent jest charakterystyczny dla postawy jednego z najbliższych współpracowników Zbigniewa Ziobry, z którym kilka lat temu współtworzył Solidarną Polskę. Niemal każda publiczna wypowiedź tego młodego polityka musi być okraszona arogancją i jakimś populistycznym akcentem. To on na Twitterze naśmiewał się z Francuzów po zamachu w Nicei, kazał wtedy przepraszać tym, którzy mieli odmienne od niego zdanie w kwestii multikulturowości. To on pokazywał wykresy liczby spraw załatwianych przez sędziów niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, bez wdawania się w nieco odmienną specyfikę i rodzaj wydawanych tam rozstrzygnięć próbując wykazać lenistwo sędziów polskiego TK, To on w każdym programie publicystycznym wykazuje ogromną pewność siebie, wszechwiedzę, pogardę dla inaczej myślących. Typowe objawy tzw. wody sodowej.
Samego siebie Jaki przeszedł właśnie wczoraj. Dotąd jako wiceminister sprawiedliwości krytykował polski wymiar sprawiedliwości, lecz prawdziwe show dał dopiero na sali sądowej. Gdy sędzia stwierdziła, że wniosek o oddalenie powództwa jest niezasadny, zaczął zachowywać, się jakby... był w Sejmie. Bez jakiegokolwiek szacunku dla sędzi, powołując się na jej rzekomą stronniczość polityczną, zawnioskował o wyłączenie z orzekania w tej sprawie i zapowiedział zawrócenie się do Krajowej Rady Sądownictwa z wnioskiem o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego. Motywował, iż ma do tego prawo jako zwykły obywatel. Problem w tym, że obywatelem jest niezwykłym, bo posłem, a za naganne uznał m.in. uchylenie swojego immunitetu w tym postępowaniu. Czyli chciał być zwyczajnym śmiertelnikiem, posiadającym nadzwyczajną ochronę prawną. Sprzeczność sama w sobie. Poza tym - a może przede wszystkim - pan poseł-wiceminister skutecznie ignoruje niepisaną i obowiązującą w całym cywilizowanym świecie zasadę, że rządzącym bardziej wnikliwie niż reszcie patrzy się na ręce. Owszem, jak każdy, Jaki może wnioskować o wyłączenie czy postępowanie dyscyplinarne - problem w tym, że gdyby tak zachowywał się zwykły Kowalski, byłoby to czyste pieniactwo. Osobników stających przed wymiarem sprawiedliwości (często nawet z pozycji powodów czy pokrzywdzonych) i bezzasadnie zarzucających sędziom stronniczość jest całe mnóstwo, tylko czy naprawdę musi dołączać do nich wiceminister sprawiedliwości, i to w takim stylu? Teraz to właśnie ten polityk formacji rządzącej stanie się ikoną dla różnego rodzaju pieniaczy, którzy z chęcią będą się na nim wzorować. Kultury prawnej polskiego społeczeństwa to z pewnością nie poprawi - przeciwnie, może tylko pogorszyć. Tak więc, skandaliczne zachowanie Jakiego jest szkodliwe w wielu aspektach.
Ten polityk korzysta z silnej pozycji, jaką Ziobro aktualnie cieszy się w rządzie. Problem w tym, że istnieją pewne granice. Nie tylko politycy opozycyjni, lecz również prawnicze autorytety (m.in. prof. Andrzej Zoll) twierdzą, że za swój wczorajszy występ wiceminister sprawiedliwości powinien być w trybie natychmiastowym odwołany. Tak pewnie się nie stanie - poseł z Opola jest zbyt oddany swojemu szefowi, walcząc zresztą "w słusznej sprawie". Pytanie tylko, czy jeśli podobne incydenty się powtórzą, tyle wyrozumiałości będzie mieć Jarosław Kaczyński, który podobno nie jest zachwycony niektórymi działaniami Ziobry, usiłującego rozszerzyć swoją strefę wpływów.
Brak odpowiedniego wykształcenia i doświadczenia, arogancja, atakowanie fundamentów demokratycznego ustroju, nadmierne korzystanie z przywilejów władzy - to niektóre cechy przedstawicieli Samoobrony, gdy to ugrupowanie było w koalicji rządzącej w latach 2005-2007, a także współrządziło w wielu samorządach wojewódzkich. Samoobrony już nie ma, ale jej ówcześni wyborcy świetnie odnaleźli "standardy" tego ugrupowania, stanowiącego w poprzedniej dekadzie synonim słowa "populizm", w Kaczyńskim, Macierewiczu, Ziobrze i ich zausznikach. Mało powiedziane - te cechy są obecnie twórczo rozwijane przez funkcjonariuszy partii o nazwie Prawo i Sprawiedliwość, dlatego uprawnione jest już mówienie o skrajnym populizmie w ich wykonaniu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz