Coraz bardziej nie mogę wyzbyć się przekonania, że Internet jest swoistą bronią obosieczną. Tyle samo temu medium możemy zawdzięczać, co zrzucać odpowiedzialność za różnego rodzaju negatywne zjawiska z nim związane, nieraz bardzo groźne.
Mam świadomość, że to, o czym piszę, w jakimś sensie jest wyważaniem otwartych drzwi, bo plusy i minusy nowych technologii, z Internetem na czele, są powszechnie znane i wielokrotnie dyskutowane. Ktoś może zarzucić, iż moje złorzeczenie pachnie hipokryzją, bo przecież gdzie publikuję swoje teksty, jak nie w przestrzeni wirtualnej? Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę - podobnie jak z tego, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat tzw. sieć niesamowicie mocno wsiąkła w nasze życie. Tylko do czego to tak naprawdę prowadzi?
Wszelkiej maści strony czy portale informacyjne, branżowe i społecznościowe pełne są niezliczonej ilości newsów, postów, komentarzy, zdjęć, memów i czego tam tylko dusza zapragnie. Niektóre są szalenie poważne, analityczne, na wysokim poziomie merytorycznym, inne zabawne czy szydercze, jeszcze inne trącą infantylnością czy wręcz głupotą ich autorów, mających nieraz elementarne braki w znajomości danego tematu, wykształceniu czy wręcz podstawach ortografii. Cóż, ktoś powie, że na tym polegają uroki wolność słowa i będzie mieć w zupełności rację. Dla mnie każdy rodzaj wolności (czyli także ten dotyczący wyrażania swoich opinii) związany jest jednak przede wszystkim z odpowiedzialnością. Delikwent wyobrażający sobie, że może w sieci zrobić wszystko, obrażać kogo mu się podoba, używając nieraz niecenzuralnych wyrazów, stosując swoisty terror psychiczny czy też przytaczający mniej lub bardziej nieprawdziwe argumenty, powinien zastanowić się co najmniej kilka razy, zanim popełni te głupstwa, a nawet przemyśleć, czy w jego przypadku nie lepiej byłoby milczeć, tzn. zaniechać wszelkiej "twórczości". To trudne, ale możliwe.
Niejeden polityk, dziennikarz, sportowiec czy człowiek ze świata showbiznesu zostaje bohaterem dnia, bo napisze coś krytycznego, a nawet obraźliwego, chamskiego na Facebooku, Twitterze czy innym "nośniku informacji". Pal sześć, gdy to krytyka poparta racjonalnymi argumentami. Jednakże nieraz brakuje tej rzetelności, a głównym "atutem" takiej wypowiedzi jest obrzucenie kogoś błotem, chęć zmiażdżenia, upodlenia. W reakcji na "news dnia" wielu zwykłych Kowalskich lajkuje wpis, chwaląc w stylu: "brawo, patrzcie jak im dowalił!", a tak naprawdę popiera prostactwo oraz szeroko rozumiane ubóstwo intelektualne i moralne. Wiem - nie żyjemy w idealnej rzeczywistości, jest wiele absurdalnych zjawisk, które można czy wręcz nawet należy skrytykować, sam nieraz mocniej "naciskam na pióro" na społecznościowych portalach, czasem także na tym blogu (choćby pisząc o sławetnym Jakubie Meresińskim). Tylko to wszystko musi mieć jakieś granice. Trzeba odróżnić merytoryczną, uzasadnioną krytykę od publicznego linczu.
Internet powoduje radykalizację zwykłych ludzi, którzy stają się podatni na wpływy propagatorów skrajnych poglądów. Rasizm? Ksenofobia? Nienawiść? Populizm? Skrajny nacjonalizm? Teorie spiskowe? Na wielu stronach i portalach jest tego wszystkiego pod dostatkiem. Do wyboru, do koloru. Poza tym przybywa domorosłych historyków, sugerujących, że znają dzieje XX wieku (ewentualnie jakieś konkretne zagadnienia z tego okresu) lepiej niż własną kieszeń, nie przeczytawszy żadnej książki na ten temat, ewentualnie tylko publikacje o wyraźnie zarysowanym profilu ideologiczno-politycznym. W wielu "sieciowych" wypowiedziach, niekiedy mocno nasączonych inwektywami, można przeczytać, że największym zagrożeniem dla Polski jest "lewactwo", do którego - według definicji nieformalnie utworzonej przez używających to pojęcie - należą wszyscy nie utożsamiający się z formacjami na prawo od PO (ktoś ciekawie skontrował w stylu: "kiedyś lewakiem nazywano ludzi o skrajnych poglądach, dziś wystarczy być przyzwoitym"). Coraz bardziej forsowany jest pogląd, że przecież kibole nic złego nie robią, a wręcz czynią wiele dobrego, m.in. dlatego, że "są patriotami", a nawet w ostatnich latach "walczyli z komuną" (definicja zbieżna z "lewactwem"). Jakkolwiek zdarzają się pozytywne akcenty w działalności takich organizacji (np. współpraca ze szkołami, domami dziecka, pomoc Polakom za wschodnią granicą), to skądinąd oryginalny punkt widzenia, abstrahujący od szeregu wydarzeń, o których nawet nie chce mi się teraz pisać. Żeby nie było, że czepiam się tylko jednej strony - w Internecie znaleźć można również bezpodstawne ataki na przedstawicieli formacji rządzącej czy hierarchów kościelnych. Jednak liczbowo i pod względem intensywności nie są one tak ostre.
Niestety, wspomniany wyżej radykalizm wzrasta, co ma bezpośrednie przełożenie na życie publiczne i politykę. Cóż, takie mamy czasy - populiści zdobywają sobie poparcie także w krajach z najbardziej ugruntowaną demokracją. U nas może to jednak mieć bardziej trwały grunt, dlatego jeszcze bardziej musi niepokoić, do czego to wszystko może prowadzić. Bo jeśli dla kogoś kwintesencją i sensem patriotyzmu jest hasło "Polska dla Polaków!", bohaterami - ludzie uczestniczący w tym roku lub poprzednich w różnych ulicznych zadymach, świadomie naruszający porządek publiczny, a zdrajcami - zasłużeni w propagowaniu demokratycznych idei w okresie PRL-u i za to więzieni, a potem negocjujący podczas obrad Okrągłego Stołu, to próba jakiejkolwiek rzeczowej rozmowy jest pozbawiona sensu...
Jedna z głównych zdobyczy 1989 roku jest najchętniej wykorzystywana przez tych, którzy uważają twórców ustrojowych przemian za komuchów, agentów, złodziei, zdrajców albo wręcz odmawiają im polskości. Szczegół, że niemała część autorów takich opinii o ile w ogóle w tamtym pamiętnym roku była już na świecie, to często oglądała tenże świat z perspektywy kołyski lub piaskownicy...
Niejeden polityk, dziennikarz, sportowiec czy człowiek ze świata showbiznesu zostaje bohaterem dnia, bo napisze coś krytycznego, a nawet obraźliwego, chamskiego na Facebooku, Twitterze czy innym "nośniku informacji". Pal sześć, gdy to krytyka poparta racjonalnymi argumentami. Jednakże nieraz brakuje tej rzetelności, a głównym "atutem" takiej wypowiedzi jest obrzucenie kogoś błotem, chęć zmiażdżenia, upodlenia. W reakcji na "news dnia" wielu zwykłych Kowalskich lajkuje wpis, chwaląc w stylu: "brawo, patrzcie jak im dowalił!", a tak naprawdę popiera prostactwo oraz szeroko rozumiane ubóstwo intelektualne i moralne. Wiem - nie żyjemy w idealnej rzeczywistości, jest wiele absurdalnych zjawisk, które można czy wręcz nawet należy skrytykować, sam nieraz mocniej "naciskam na pióro" na społecznościowych portalach, czasem także na tym blogu (choćby pisząc o sławetnym Jakubie Meresińskim). Tylko to wszystko musi mieć jakieś granice. Trzeba odróżnić merytoryczną, uzasadnioną krytykę od publicznego linczu.
Internet powoduje radykalizację zwykłych ludzi, którzy stają się podatni na wpływy propagatorów skrajnych poglądów. Rasizm? Ksenofobia? Nienawiść? Populizm? Skrajny nacjonalizm? Teorie spiskowe? Na wielu stronach i portalach jest tego wszystkiego pod dostatkiem. Do wyboru, do koloru. Poza tym przybywa domorosłych historyków, sugerujących, że znają dzieje XX wieku (ewentualnie jakieś konkretne zagadnienia z tego okresu) lepiej niż własną kieszeń, nie przeczytawszy żadnej książki na ten temat, ewentualnie tylko publikacje o wyraźnie zarysowanym profilu ideologiczno-politycznym. W wielu "sieciowych" wypowiedziach, niekiedy mocno nasączonych inwektywami, można przeczytać, że największym zagrożeniem dla Polski jest "lewactwo", do którego - według definicji nieformalnie utworzonej przez używających to pojęcie - należą wszyscy nie utożsamiający się z formacjami na prawo od PO (ktoś ciekawie skontrował w stylu: "kiedyś lewakiem nazywano ludzi o skrajnych poglądach, dziś wystarczy być przyzwoitym"). Coraz bardziej forsowany jest pogląd, że przecież kibole nic złego nie robią, a wręcz czynią wiele dobrego, m.in. dlatego, że "są patriotami", a nawet w ostatnich latach "walczyli z komuną" (definicja zbieżna z "lewactwem"). Jakkolwiek zdarzają się pozytywne akcenty w działalności takich organizacji (np. współpraca ze szkołami, domami dziecka, pomoc Polakom za wschodnią granicą), to skądinąd oryginalny punkt widzenia, abstrahujący od szeregu wydarzeń, o których nawet nie chce mi się teraz pisać. Żeby nie było, że czepiam się tylko jednej strony - w Internecie znaleźć można również bezpodstawne ataki na przedstawicieli formacji rządzącej czy hierarchów kościelnych. Jednak liczbowo i pod względem intensywności nie są one tak ostre.
Niestety, wspomniany wyżej radykalizm wzrasta, co ma bezpośrednie przełożenie na życie publiczne i politykę. Cóż, takie mamy czasy - populiści zdobywają sobie poparcie także w krajach z najbardziej ugruntowaną demokracją. U nas może to jednak mieć bardziej trwały grunt, dlatego jeszcze bardziej musi niepokoić, do czego to wszystko może prowadzić. Bo jeśli dla kogoś kwintesencją i sensem patriotyzmu jest hasło "Polska dla Polaków!", bohaterami - ludzie uczestniczący w tym roku lub poprzednich w różnych ulicznych zadymach, świadomie naruszający porządek publiczny, a zdrajcami - zasłużeni w propagowaniu demokratycznych idei w okresie PRL-u i za to więzieni, a potem negocjujący podczas obrad Okrągłego Stołu, to próba jakiejkolwiek rzeczowej rozmowy jest pozbawiona sensu...
Jedna z głównych zdobyczy 1989 roku jest najchętniej wykorzystywana przez tych, którzy uważają twórców ustrojowych przemian za komuchów, agentów, złodziei, zdrajców albo wręcz odmawiają im polskości. Szczegół, że niemała część autorów takich opinii o ile w ogóle w tamtym pamiętnym roku była już na świecie, to często oglądała tenże świat z perspektywy kołyski lub piaskownicy...
Większość takich bardzo zradykalizowanych rozmów ma miejsce tam, gdzie komentarze już kontroluje radykał (np. fanpage lub blog), więc on sam nie pilnuje, by rozmowy były porządne.
OdpowiedzUsuńPS. W zależności od tego, gdzie akurat wejdę jestem turbokatoliczką lub nawet turbolatoliczką, do tego jestem lewaczką, ateistką i w ogóle miano Polki do mnie nie przystaje, ciemnogrodem też bywam.