wtorek, 2 sierpnia 2016

Najlepiej wspominam Sydney (wywiad z Maciejem Starowiczem)

Zanim zapłonie olimpijski znicz w Rio de Janeiro, warto przeczytać wywiad, jaki przeprowadziłem z Maciejem Starowiczem. Znany dziennikarz krakowskiego oddziału Telewizji Polskiej, który był na letnich Igrzyskach Olimpijskich w Sydney (2000), Atenach (2004) i Pekinie (2008), przybliżył specyfikę największej imprezy sportowej na świecie, a także odniósł się do tego, co czeka nas w ciągu najbliższych kilkunastu dni.

Maciej Starowicz na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie - fot. z prywatnych zbiorów dziennikarza


Jakie ma Pan wspomnienia z tych trzech igrzysk?

Pod względem atmosfery i organizacji zdecydowanie najlepiej utkwiło mi w pamięci Sydney. Wszystko było tam doskonale przygotowane, Australijczycy żyli igrzyskami. Poza tym podczas tej imprezy można było spotkać liczną grupę Polaków, którzy wyemigrowali do Australii w stanie wojennym. Jeśli chodzi o Ateny, to przed rozpoczęciem tych igrzysk wyrażano obawy z powodu opóźnień w budowie obiektów. Sama impreza stanowiła duże przeżycie z uwagi na to, że była rozgrywana w kolebce olimpizmu. Natomiast Pekin zszokował swoim rozmachem. Wszystko zostało tam perfekcyjnie przeprowadzone, wydano ogromne pieniądze na piękne, niesamowite obiekty. Przy okazji można było zetknąć się z inną kulturą, ludzie byli tam skromni i gościnni.

Komentował Pan koszykówkę i piłkę ręczną. Jak wygląda praca dziennikarza na igrzyskach?

Nie da się ukryć, że przez w sumie ponad trzy tygodnie jest sporo pracy, którą wspomina się do końca życia. Zwłaszcza dziennikarze komentujący sporty indywidualne spędzają cały dzień na obiektach olimpijskich, kilka razy w tym czasie wchodząc na antenę. Przemieszczałem się głównie między dwoma halami. Właśnie jeśli chodzi o komunikację, to pokonuje się znaczne odległości. Tak było zwłaszcza w Pekinie, chociaż tam bardzo dobrze działał system transportu dla pojazdów z akredytacjami olimpijskimi, które miały specjalnie wydzielone pasy ruchu. Rzucają się w oczy środki bezpieczeństwa – kontrole są przed wejściem na każdy obiekt i do hotelu. Na igrzyskach można poznać wiele ciekawych osób, choćby dziennikarzy z innych krajów. W wolnych chwilach, zwłaszcza w ostatnim tygodniu igrzysk, kiedy już jest mniej meczów, można gdzieś się wybrać, coś zobaczyć, spotkać się. Kontakt ze sportowcami był nieco utrudniony, gdyż wioska olimpijska pozostaje wyłączona - na wejście do niej trzeba uzyskać pozwolenie, co jednak nie było większym problemem, jeśli posiadało się akredytację. Z tych trzech igrzysk tylko w Sydney była wioska medialna, dzięki czemu dziennikarze często się widywali. W Atenach i Pekinie byliśmy rozrzucani po różnych hotelach.

Spośród tych igrzysk, na których Pan był, najbardziej udane dla polskich sportowców okazało się Sydney.

Zdecydowanie tak. Pamiętamy choćby dwa złote medale Roberta Korzeniowskiego. Także w innych dyscyplinach tych medali łącznie uzbierało się więcej niż w późniejszych startach.

Czego spodziewa się Pan po stracie polskich sportowców na rozpoczynających się już za kilka dni igrzyskach w Rio de Janeiro?

Przede wszystkim wierzę w lekkoatletów – jeśli utrzymają formę z Mistrzostw Europy, na pewno będziemy nieraz cieszyć się z ich obecności na podium. Bardzo liczę na to, że odbuduje się Agnieszka Radwańska i sprawi nam medalową niespodziankę, z... krakowskim akcentem. Ponadto mam nadzieję, że medale wywalczą wioślarze i kajakarze – to bardzo piękne sporty, lecz wymagające ogromnego wysiłku i poświęcenia, na dodatek niedoceniane w mediach. Bez echa przechodzą sukcesy przedstawicieli tych dyscyplin na różnych imprezach mistrzowskich, dlatego igrzyska są zawsze dla nich szansą na zaistnienie. Trzeba podkreślić, że medal olimpijski to nie tylko chwała, ale też świadczenie emerytalne, przysługujące po ukończeniu 35. roku życia. To ogromny plus.

Wydaje się, że również siatkarzy i piłkarzy ręcznych stać na walkę o podium.

Jak najbardziej. Kiedy przedstawiciele gier zespołowych wchodzą do strefy medalowej, wzbudza to spore zainteresowanie. Przypomnę, że 8 lat temu szczypiorniści byli blisko awansu do najlepszej czwórki. W ćwierćfinale przyszedł jednak słabszy dzień i ponieśli raczej niespodziewaną porażkę z Islandią, którą wcześniej ograli na turnieju kwalifikacyjnym. Wierzę, że obecna ekipa, mądrzejsza o te doświadczenia, przyniesie nam więcej powodów do radości. W kontekście długiego – notabene bardzo udanego - sezonu graczy Vive Tauronu Kielce, niezwykle ważne, aby wszyscy zawodnicy byli zdrowi. Niedawno widziałem się z Michałem Jureckim, który na krakowskiej AWF zdawał egzamin trenerski – nastroje w kadrze są optymistyczne. Przygotowywali się w Arłamowie i miejmy nadzieję, że ten ośrodek także dla nich okaże się szczęśliwy.

Wiadomo, że biało-czerwonych zabraknie na turniejach koszykarskich. Jakie są Pana prognozy odnośnie przebiegu tych zmagań?

U mężczyzn faworytami są Amerykanie. Ich przewaga powinna być widoczna, choć nie będzie to Dream Team, bo ta nazwa powinna być zastrzeżona wyłącznie dla zespołu z 1992 roku, który składał się z tak genialnych graczy, jak Jordan, Magic Johnson czy Bird – tak znakomitej drużyny już nigdy nie będzie. Za plecami USA powinna rozegrać się wyrównana walka o pozostałe medale. Ciekawy jestem postawy grającej u siebie Brazylii, a także Hiszpanii, Francji, Argentyny. W turnieju kobiet wyższość Amerykanek nie będzie chyba tak dostrzegalna, choć na pewno są one głównymi faworytkami. Warto zauważyć, że koszykarki urodzone w USA bronią barw europejskich reprezentacji, przez co ten dystans nie jest tak duży. Silna będzie również Australia. Strasznie żałuję, że w Rio nie będzie naszych reprezentacji. Przypomnę, iż w Sydney emocjonowaliśmy się występami koszykarek, które rok wcześniej zostały mistrzyniami Europy. Kompletnie zaprzepaszczono ten sukces, co skutkuje do dzisiaj. Takich błędów udało się uniknąć, jeśli chodzi o siatkarzy i piłkarzy ręcznych, wobec czego te zespoły od wielu lat utrzymują wysoki poziom.

Jak ocenia Pan wykluczenie z zawodów olimpijskich rosyjskich lekkoatletów?

W końcu MKOl. podjął zdecydowane działania – można powiedzieć, że o 30 lat za późno. Dotąd było to traktowane za miękko, bo wyłapywano tylko pojedynczych sportowców i nie wiązano tego faktu z możliwością stosowania niedozwolonych środków przez całą grupę z danego kraju - nie wykonywano kompleksowych badań pod kątem takiego zorganizowanego procederu. Teraz system kontroli uszczelnia się, dzięki czemu można odebrać medal nawet po siedmiu latach. Poza tym technologia wykrywania nadąża już za metodami niedozwolonego wspomagania się – dotychczas była to różnica 2-3 lat. Są rzecz jasna kontrowersje, bo w jednej z wiodących dyscyplin zabraknie silnej reprezentacji, ale w kwestii dopingu nie powinno być litości. Nie zapominajmy ponadto, że podejrzenia dotyczą również innych sportowców rosyjskich, m.in. siatkarzy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz